***
Od feralnego dnia minął już tydzień, zdawało się że wszyscy już zapomnieli o tym co się wydarzyło na błoniach, ale wcale tak nie było. Od tamtego dnia większość ludzi zaczęła traktować Rona z lekką odrazą.
Hermiona nawet przez chwilę zaczęła mu współczuć, ale gdy tylko zobaczyła jak dumnie prezentuje swoje sine oko jakiemuś drugoroczniakowi (gestykulując przy tym tak energicznie, że najbliższe półmiski spadły ze stołu), stwierdziła, że jednak nie ma komu współczuć. Bardzo brakowało jej tego czasu w którym wszystko było takie proste, byli przyjaciółmi - Golden Trio, dopóki jakiejś przemądrzałej kretynce i rudemu pyszałkowi nie zachciało się miłości. Gdyby tylko mogła cofnąć czas...cofnąć czas....czas! To jest myśl! Gdyby użyła zmieniacza czasu i cofnęła się do momentu w którym odesłała sowę do Rona, że też jej na nim zależy? Gdyby tak przechwycić tą sowę i trochę pozmieniać w liście tak, aby nigdy nie zostali parą; wszystko byłoby zupełnie inaczej. Ich przyjaźń nadal by trwała, a ona Hermiona Granger, miałby swoich najważniejszych przyjaciół przy sobie. W jej oczach zaczęły tańczyć iskierki szczęścia. Szybko pobiegła do dormitorium i upewniwszy się, że w pokoju nikogo nie ma, wyciągnęła zmieniacz czasu.
- Ile razy musiałabym obrócić? - Gdy się tak zastanawiała, zauważyła, że na podłogę wypad jakiś papierek. Wzięła go w rękę i spojrzała na nagłówek ,,Zasady prawidłowego użytkowania zmieniacza czasu". Ogromna gula stanęła jej w gardle. Co z Fredem... skoro nie będę z Ronem, możliwe, że i Fred wcale się we mnie nie zakocha. Przyjaźń czy miłość? Jej smukła dłoń zacisnęła się na zmieniaczu czasu, a wargi ułożyły się w jedną linię. Widać było, że toczy sama ze sobą walkę, wewnętrzną walkę. Schowała przedmiot do kieszeni po czym wstała.
- Jak ty możesz być taka głupia Hermiona? - uderzyła się z otwartej dłoni w czoło powtarzając pod nosem głupia.
- Piękna i inteligentna, a nie głupia - w drzwiach stał oparty o futrynę Fred. Na jego twarzy widniał lekki półuśmiech, a chodź wydawało się, że nie odniósł żadnych obrażeń w bójce z bratem, to w prawym kąciku jego ust widniał średniej wielkości strupek. Hermiona spojrzała na niego zdziwiona.
-Jakim cudem udało ci się tu wejść? - na jej twarzy malowało się ogromne zdziwienie.
-Nie ma nic niemożliwego dla Freda Weasley'a.
Zanim dziewczyna zdążyła cokolwiek na to odpowiedzieć, rudzielec już stał przy niej i jedną ręką obejmował ją w pasie, a drugą zanurzył w jej włosach. Hermiona poddała się chwili, przymrużyła oczy i stanęła lekko na palcach, kilka milimetrów dzieliło ich twarze...i BUM! W okno z ogromnym impetem przyłożyła sowa. Hermiona przerażona odskoczyła od chłopaka, upadając na łóżko. Nim zdążyła się zorientować co się stało, Fred odpiął już liścik od nogi sówki i podał go dziewczynie. Jednak Gryfonka nie miała teraz ochoty czytać listów, pociągnęła chłopaka za koszulkę do siebie tak, że upadli razem na łóżko. Fred oparł się na łokciach by nie przycisnąć dziewczyny swoim ciężarem. Hermiona ponownie przymrużyła oczy i rozchyliła lekko wargi. Uniosła głowę i wtedy ich usta się spotkały. Fala ciepła przeszła przez ciało dziewczyny, a każda jej cząstka wołała więcej. Ciepło dłoni Freda na policzku sprawiło, że pojawił się na jej twarzy lekki rumieniec, ale nie przejmowała się tym, w końcu nic teraz się nie liczyło - tylko ona i Fred. Zawsze gdy jest pięknie coś musi się popsuć, więc nasi bohaterowie nie mogą być wyjątkiem od reguły. Hermiona otworzyła oczy i uśmiechnęła się lekko do Freda, ten już chciał coś powiedzieć, ale dziewczyna przeszkodziła mu:
-Nie deklaruj nic, wszystko przyjdzie z czasem.
Chłopak uśmiechnął się zadziornie, chciał ją ponownie pocałować, gdy usłyszeli krótkie ekhem, ekhem. Fred gwałtownie obrócił się w bok, a w drzwiach stał nie kto inny jak Dolores Umbridge!
- Nie wiem czy pan wie - pogarda pojawiła się na jej twarzy - panie Weasley, że przebywanie w DAMSKIM dormitorium jest surowo karane?
Na jej ropuszej twarzy pojawił się ten sam co zwykle wyraz triumfu. Machnęła różdżką, a Fred został postawiony w pozycji pionowej przy łóżku. Po czym dodała przesłodzonym głosem:
- Dzisiaj o 19 w moim gabinecie, panie Weasley. Teraz proszę stąd wyjść!
***
Hermiona nie mogła skupić się na zajęciach. Pamiętała jak skończył się szlaban Harry'ego, a także jej własny i najzwyczajniej w świecie bała się o Freda, chodź nie chciała się do tego przyznać. Zaraz po skończonych zajęciach pognała do pokoju wspólnego, by czekać czy może uda jej się jeszcze z nim zobaczyć, zanim wyjdzie z Wieży, ale niestety chłopaka nigdzie nie było. Za to w fotelach obok rozsiedli się Harry i Ron. Gryfonka postanowiła panować nad swoimi nerwami i utrzymać tak cenną dla niej przyjaźń. Przez pewien czas rozmawiali, śmiali się i odrabiali lekcję (a raczej Hermiona odrabiała za nich lekcję) i sądząc po minach, cała trójka uznała, że nie warto wszczynać kłótni. Harry niestety nadal miewał wizje ciemnego korytarza w Ministerstwie Magii i wizja ta nie dawała teraz już całej trójce spokoju. Nie wiedzieli jeszcze jak ciężka misja ich czeka i jaki zdradliwy okażę się korytarz ze snów. Rozważali o wszystkim i o niczym, gdy w palenisku pojawiła się głowa Syriusza! Ron i Hermiona spojrzeli zdziwieni na Harry'ego, ale ten nic im nie odpowiedział tylko uklęknął przed kominkiem. Syriusz opowiadał im o wszystkim czego udało mu się dowiedzieć, ale żadna z tych informacji nie zasiała radosnych nastroi w ich sercach. Nagle z roztańczonych płomieni zaczęło się coś wyłaniać. Dwie grube łapy zawitały w komiku, a głowa Blacka, na całe szczęście, zwinnie z nich umknęła. Serca zamarły w całej trójce.
- Czy to były łapska Umbridge? - odważyła odezwać się pierwsza Hermiona. Jej głos drżał.
- Tak, takie grube palce może mieć tylko ona - Ron nadal wpatrywał się w kominek z niedowierzaniem i obawą, że zaraz z kominka wyjdzie cała Dolores.
- Mam nadzieję, że Łapie się nic nie stało... to moja wina, to ja chciałem z nim rozmawiać.
Zanim Hermiona zdążyła cokolwiek powiedzieć, Harry kopnął fotel i poszedł do dormitorium. Ron pokazując gest oznaczający lepiej z nim pójdę, również ruszył w stronę schodów. Granger usiadła ponownie w fotelu czekając na powrót Freda, ale przytłoczona wszystkimi zaistniałymi sytuacjami - zasnęła. Obudziło ją delikatne głaskanie po głowie, ogień w kominku już przygasała, a ona była przykryta kocem. Za fotelem stał Fred i gładził jej niesforne loki. Uśmiechnęła się, ale zaraz po tym na jej twarzy pojawił się grymas bólu. Na wewnętrznej stronie ręki chłopaka widniał napis Już nigdy nie będę robił sobie żartów z nauczycieli. Rudzielec przybrał udawany uśmiech i zakrył rany chusteczką, ale Hermiona nie dała sobie zamydlić oczu. Skoczyła po swoją torbę szkolną i wyciągnęła z niej buteleczkę jakiejś dymiącej substancji. Mimo protestów, posadziła Freda w fotelu i kapnęła kilka kropli naparu na każdą z liter. Rany natychmiast przestały krwawić i pokryły się świeżą tkanką skóry. Chłopak starała się nie okazywać bólu, ale jego oczy zdradzały wszystko. Bez charakterystycznych iskierek zdawały się być puste. Hermiona z troską pocałowała go w czoło i odłożyła fiolkę do torby.
- Moja prywatna pani doktor - Fred zaśmiał się wesoło.
- Na pewno dobrze się czuję mój pacjent?
- Póki jesteś przy mnie to czuję się wyśmienicie.
Jednym ruchem posadził sobie Hermionę na kolanach i namiętnie ją pocałował.