Sowa

Witajcie kochani :D Blog jest już zakończony, ale nadal będzie mi niezmiernie miło jeśli ktoś go będzie czytał, a tym bardziej zostawiał po sobie jakieś komentarze ;)
Miłego czytania życzę :D

PS. Znajdziecie mnie także na Wattpadzie, gdzie obecnie powoli przenoszę rozdziały z tego bloga, więc jeśli ktoś woli to zapraszam:
https://www.wattpad.com/story/244116267-fremione-jak-tw%C3%B3rca-kanarkowej-krem%C3%B3wki-namiesza%C5%82

PS2 Teraz, z perspektywy czasu widzę wiele błędów i tego jak wiele ciekawych fragmentów nie zostało w odpowiedni sposób rozwiniętych, dlatego podczas przenoszenia rozdziałów na Wattpad na pewno wiele się w nich zmieni, pojawi się tutaj wiele dodatkowych wątków i zmian w fabule ;)

piątek, 28 listopada 2014

Rozdział 32- Tabu

Zaklęcie uderzyło w nią z ogromną siłą, tak, że zrzuciło ją z krzesła. Uderzyła głową o podłogę, ale tym razem o wiele mocniej niż we wcześniejszych przypadkach. Poczuła gorącą ciecz spływającą po policzku, a później była już tylko ciemność....
Biegła, a wszystko dookoła niej wirowało. Czerwonożółte smugi ognia obejmowały ją swoimi mackami, smagając boleśnie skórę, jednak ona nie zwracała na to uwagi. Powietrze pełne było pyłu, kurzu i żaru szalejącej pożogi. Każdy kolejny oddech stawał się coraz bardziej płytki. Czuła w ustach metaliczny smak pyłu, a oczy zaczęły zachodzić jej łzami od żaru wypełniającego korytarz.Jeszcze tylko kilka stopni. Raz, dwa...całe ciało zaczęło jej drętwieć. Nie mogła wykonać żadnego ruchu. Ciało odmówiło jej posłuszeństwa, pozwalając by niczym niepotrzebna marionetka, runęła na schody. Czuła, że coś gorącego spływa jej po nodze i brodzie. Kolorowe przebłyski migały nad jej głową, przepełniając ją coraz większym strachem. I nagle zobaczyła go. Biegł, miotając zaklęciami w zakapturzone postacie przemierzając korytarz znajdujący się kilka metrów od niej. Figlarny uśmiech nadal nie schodził mu z twarzy, nawet podczas walki, gdzie każdy nieprzemyślany ruch mógł zakończyć jego życie. Kilka kroków za nim podążał Percy, który ku jej zdziwieniu walczył z jakiś kolegą z Ministerstwa. Za muru wyłonił się jeszcze jeden Śmierciożerca. Nie widziała jego twarzy, ukrytej pod czarnym kapturem, jednak widziała dłoń wychylającą się spod połaci płaszcza. Mężczyzna wycelował różdżkę w nieświadomego niebezpieczeństwa Freda. Przerażenie przepełniło jej bezwładne ciało. Chciała krzyknąć, ostrzec go, ale żaden głos nie chciał wydobyć się z jej ust. Napotkała jego karmelowe spojrzenie, które w ułamku sekundy pochłonęła zieleń. A później była już tylko zieleń, zieleń tak intensywna, jak barwa młodej trawy. Zieleń...
  -Hermiona..Miona, obudź się. Ejj, to tylko zły sen, przestań płakać. Proszę.
Dopiero teraz poczuła gorące łzy spływające po policzkach. Drżała. Całe jej ciało było jak galareta. Starała się unormować oddech i szybko się otrząsnąć po tym, co przed chwilą zobaczyła. To wszystko wydawało jej się takie realne. Harry nadal obejmował ją ramieniem, a Ron siedział w fotelu z wygaszaczem w dłoni. -Ju...już w porządku, zły sen...to tylko zły sen.
  -Na pewno?-Harry wyglądał na bardzo przestraszonego, może dlatego, że sam wiedział jak męczące są takie koszmary.
  -Tak, tak już ok. Chodźmy spać, jutro kolejny ciężki dzień.
Skinęli głowami i wrócili na swoje materace. Ron zgasił światło i po chwili ponownie równomierne oddechy chłopaków wypełniły pomieszczenie. Hermiona jednak nie mogła jeszcze długo zasnąć, w jej głowie kłębiło się zbyt wiele myśli. Tym razem to nie była już tylko zabawa w kotka i myszkę z Voldemortem, tym razem nie skończy się na jednym epizodzie. Ludzie będą znikać, umierać, będą torturowani i zabijani, a ich życie będzie w ich rękach.
Kolejny obraz śmignął jej przed oczyma...Jest tu kto? Harry? Ron? Fred? Pani Weasley?...Tatusiu? Tatusiu weź mnie na rączki...tak bardzo się boję...wszystko mnie boli...tak bardzo boli...zawsze całowałeś mnie w bolący paluszek, może teraz też to pomoże?...proszę, Tatusiu...pomóż mi...boję się!

   -Słyszeliście?
Harry skinął głową i wyciągnął różdżkę. Zbiegli do holu zatrzymując się na ostatnim stopniu w oczekiwaniu. Gdy tylko intruz zrobił krok do przodu, natychmiast rozbrzmiał głos Moody'ego:
   -Severus Snape?
Szara postać wyrosła z dywanu, jednak nieproszony gość wiedział jak sobie z nią poradzić. Zaklęcie prysło, a postać eksplodowała. Harry skinął głową i całą trójka skierowała swoje różdżki w ,,gościa". W holu panował półmrok, więc nie mogli dojrzeć twarzy przybysza.
   -Nie strzelać! To ja, Remus.
Nikt jednak nie opuścił różdżki.
   -Pokaż się!-zawołał Harry.
Lupin wszedł w krąg światła lampy, trzymając ręce w górze. Światło padało z boku na jego twarz, oświetlając lewy profil usiany zmarszczkami i kilkoma bliznami. Wyglądał na naprawdę zmęczonego, jakby przez to kilkanaście dni, przez które go nie widzieli, przybyło mu kilkanaście lat.
   -Jestem Remus John Lupin, wilkołak, zwany czasami Lunatykiem, jeden z czterech twórców Mapy Huncwotów, mąż Nimfadory, znanej jako Tonks, a ciebie Harry, nauczyłem jak wyczarować patronusa, który w twoim przypadku przybiera postać jelenia.
To im wystarczyło, opuścili różdżki i zaczęli witać się z Remusem. Cieszyli się, że mogą w końcu dowiedzieć się czegoś nowego, upewnić się, że nikomu z ich bliskich nic się nie stało.Zeszli razem do kuchni, gdzie Lupin wyciągnął spod peleryny kilka butelek kremowego piwa. W kominku wesoło strzelały iskry, nadając pomieszczeniu trochę przyjemniejszą atmosferę. Usiedli przy stole wraz z Remusem.Szczęśliwi, że widzą kogoś znajomego spijali każde słowo z jego ust z przerażeniem słuchając tego co dzieję się w Ministerstwie. Ciężko było pogodzić się z faktem, że w przeciągu tak krótkiego okresu czasu tyle się zmieniło i cały ład świata do tej pory im znany, posypał się jak domek z kart.
   -Remusie..-Hermiona lekko się zarumieniła, a on od razu zrozumiał o co chcę zapytać. Uśmiechnął się i skinął głową.
   -Fred i George prowadzą sklep i tym głównie się jak na razie zajmują, dlatego całe szczęście Śmierciożercy nie czepiają się ich. Ludzie rzadko wychodzą z domów, ale sklep nadal świetnie prosperuję. Wiesz, gdy cały świat pogrążony jest w smutku, każda choćby najmniejsza odrobina śmiechu potrafi podnieść na duchu na bardzo długi czas. Nic mu nie jest, choć widzę jak bardzo tęskni za tobą. Jeśli chcesz, żebym mu coś przekazał to mów śmiało lub jak wolisz, żebym nie znał treści tego tajemniczego wyznania to możesz napisać list.
   -Naprawdę? Mógłbyś to dla mnie zrobić?
   -Oczywiście! Przynajmniej w taki sposób mogę wam się przydać.
Hermiona podskoczyła z radości, podbiegła do Lupina i objęła go ramieniem, po czym pognała na górę by szybko coś napisać.Usiadła przy biurku, a przed sobą położyła czystą kartkę pergaminu i pióro. Chwilę się zastanowiła i ku swojemu zaskoczeniu nie wiedziała, co mogłaby napisać. Nie może mu powiedzieć, gdzie jest bo znając Fred lada chwila by się tu pojawił. Zamknęła oczy, a przed oczyma zaczęły przelatywać jej wszystkie chwilę spędzone z Fredem, to wspaniałe uczucie jakiego nigdy wcześniej nie doznała. Radość, dumę, pewność siebie...otwarła oczy i zaczęła pisać. Ostatnie zdanie i gotowe. Zbiegła na dół, ale już w połowię schodów zorientowała się, że coś jest nie tak. Z dołu dochodziły odgłosy kłótni. Lupin biegł w stronę drzwi z czerwoną od złości twarzą. Chciała go zatrzymać, ale on tylko minął ją ostentacyjnie.
   -Remusie..proszę..
Obrócił się na pięcie i wyrwał jej list z ręki starając się na nią nie patrzeć, po czym wyszedł w otchłań nocy

Wydawało jej się, że na chwilę odzyskuję przytomność, jednak po chwili dotarło do niej, że to tylko kolejny przebłysk wspomnień. A więc to prawda, że jak się umiera, wszystkie wspomnienia przelatują przed oczyma?...co to jest ,,śmierć" babciu?...i gdzie jest dziadek teraz, kiedy umarł, babciu?...czy ja też pójdę do dziadka....boję się...coraz bardziej się boję...opowiesz mi bajkę?...babciu! ..zgaś to światło, ono jest coraz bliżej! ...ono jest takie piękne..babciu!

Dźwięk dzwonka wypełnił pomieszczenie. Fred podniósł się z kanapy i leniwie powlekł w stronę drzwi. Wizyta o tej godzinie nie mogła oznaczać nic dobrego, więc niepewnie wyjrzał przez wizjer. Zobaczył znajomą twarz pooraną bliznami i zmarszczkami. Otworzył drzwi, a mężczyzna szybko wszedł do środka.
   -Nadal używasz wizjera? Czyżbyś miał jakąś cichą nadzieję, że gdy Śmierciożercy zapragną złożyć ci wizytę to użyją dzwonka?
Fred roześmiał się i wskazał Lupinowi kanapę.
   -Nie śmiem wątpić w dobre wychowanie i nienaganne maniery Śmierciojadków, Voldzio jako ich tatuś na pewno nauczył ich savoir-vivre.
Remus również uśmiechnął się i wyciągnął spod płaszcze zwitek papieru.
   -Mam coś dla ciebie żartownisiu- wyciągnął rękę i podał list rudzielcowi- i mam nadzieję, że jest to tak cenna przesyłka, że zasłużę sobie na przenocowanie dziś u was?
Fred spojrzał podejrzliwie na pergamin i rozłożył go. Wystarczyło mu, że spojrzał na pierwszą literę i już wiedział od kogo jest ten list. Fala radości jaka go ogarnęła jest nie do opisania. A więc nic jej nie jest!  Opadł na miejsce obok wilkołaka, spoglądając na niego pytającym spojrzeniem.
  -Mam swoje tajne źródła, więc jak będzie, mogę przenocować?
  -Przenocować?! Człowieku, ty za ten list to możesz nawet z nami zamieszkać!
Lupin wybuchnął śmiechem.
  -Oj nie kuś, nie kuś!
Weasley pościelił mężczyźnie w pokoju gościnnym, a gdy tylko ten położył się spać, szybko wpadł do swojej sypialni. Zapalił lampkę stojącą na biurku i z rozszalałym sercem zaczął czytać.

Drog Kochany  Najdroższy Fredzie

Siedzę z piórem w dłoni i po raz pierwszy w życiu nie wiem co napisać. Nawet, gdy pisałam esej na eliksiry nie miałam takiej pustki w głowię jak teraz. Nie mogę Ci niestety zbyt wiele powiedzieć, choć najchętniej zdradziłabym Ci wszystkie sekrety naszej ,,tajnej misji". Nigdy nie mówiłam nikomu, że za nim tęsknie, więc będziesz pierwszą osobą, której to powiem- strasznie za Tobą tęsknie Fredzie Weasley'u! Tak szczerze potrafiłam się śmiać tylko i wyłącznie z Twoich dowcipów i dlatego teraz trochę mi smutno, bo nikt nie potrafi tak mnie rozbawić jak Ty. Cieszę się, że jesteś cały i zdrowy, bo bardzo się o Ciebie martwiłam przez cały ten czas. Świat jest strasznie niesprawiedliwy, nie mogę pojąć czemu to nam przyszło żyć w czasach, gdy wojna nie daję żadnych szans miłości. Jestem silna, potrafię poradzić sobie w wielu sytuacjach, potrafię walczyć, ale czasami i Ci najsilniejsi potrzebują wsparcia i oderwania od rzeczywistość. Ty jestem moim wsparciem i jedyną podporą. Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że potrafiłabym kogoś tak kochać jak kocham Ciebie, właściwie to nigdy wcześniej nie myślałam, że w ogóle potrafię kochać...Pamiętaj o tym, zawsze! Nawet, gdyby nie było nam dane się już więcej spotkać, to pamiętaj, że bardzo Cię kocham!

Twoja Kanarkowa Kremówka

PS Matko, tyle słodyczy w jednym liście...normalnie poczułam się jak jedna z tych plastikowych laleczek z amerykańskich seriali. Buziaki..Tygrysie! :*

Czas płynął, a on nadal wpatrywał się w kartkę. Tygrysie! Przeczytał to słowo kilka razy i za każdym razem na jego ustach pojawiał się uśmiech. Wstydziła się go nazywać pieszczotliwie przez bardzo długi czas, ale w końcu się przemogła, choć i tak za każdym razem, gdy używała jakiegoś zdrobnienia czerwieniła się. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a przemienił się w prawdziwego ,,banana", gdy wyobraził sobie Hermionę, z piórem w dłoni, z gracją piszącą ostatnie słowo listu z wypiekami na twarzy. Złożył list i położył go na szafce nocnej. Wskoczył do łóżka i odruchowo przejechał dłonią po pergaminie. Przez chwilę wydawało mu się, że czuje zapach perfum Gryfonki, jednak gdy wciągnął powietrze ponownie nic nie poczuł. Zamknął oczy i próbował zasnąć, jednak sen nie chciał przyjść. Rozpamiętywał każdą chwilę spędzoną ze swoją dziewczyną. Upajał się wszystkimi wspomnieniami i każdym z osobno, pozwalając by zmęczenie powoli wkradało się pod jego powieki, aż w końcu w swoje objęcia objął go Morfeusz.

Obrazy śmigały niczym metro. Jej głowę co chwilę wypełniało nowe wspomnienia. A ciało przepełniał lęk....nie chowaj się przede mną, dziadku! to nie jest śmieszne...nie lubię się już bawić w chowanego, wiesz? nie lubię!...do dziś nie mogę cię znaleźć...ja nie potrafię się tak dobrze chować jak ty...nauczysz mnie?...dziadku?...słyszysz?...bo wiesz..ja jednak się trochę boję....mówiłeś, że jestem odważna,ale chyba jednak się myliłeś..
Miesiące mijały, a wspaniała trójka nadal poszukiwała horkruksów, choć cel był coraz bliżej, gdyż zostały im do odnalezienia już tylko, albo aż trzy horksuksy. Od wielu miesięcy nie widzieli nikogo znajomego i nie mieli żadnych wiadomości od Zakonu, co trochę ich przytłaczało, gdyż bali się, że komuś coś mogło się stać.
Jednak w końcu nadszedł przełom i Ronowi udało się odnaleźć odpowiedni kanał w radiostacji. Cała trójka rozsiadła się naokoło drewnianej skrzyneczki z lubością wsłuchując się w tak znajomy głos:
-...bardzo przepraszamy za czasową nieobecność na antenie, spowodowaną wieloma wizytami złożonymi w naszej okolicy przez tych czarujących śmierciożerców.
-To przecież Lee Jordan!-powiedziała Hermiona.
-Wiem!-odrzekł Ron, promieniejąc uciachą-Ale super, co?
-...teraz znaleźliśmy sobie inne bezpieczne miejsce-mówił Lee-i miło mi państwa poinformować, że są dziś ze mną dwaj z naszych stałych współpracowników. Dobry wieczór, chłopaki!
-Cześć.
-Sie masz, Potok.
-Potok to Lee-wyjaśnił im R4on.-Wszyscy mają ksywki, ale zwykle łatwo zgadnąć...
-Ciiicho!-przerwała mu Hermiona.
-Ale zanim usłyszymy Króla i Romulusa-ciągnął Lee-podam kilka smutnych informacji o których nie raczono wspomnieć w wiadomościach Czarodziejskiej Rozgłośni Radiowej i w ,,Proroku Codziennym". Z wielkim żalem informujemy naszych radiosłuchaczy o zamordowaniu Teda Tonksa i Dirka Cresswella.Zabito również goblina o imieniu Gornak. Uważa się, że mugolak Dean Thomas i drugi goblin, wędrujący z Tonksem, Cresswellem i Gornakiem, zdołali uciec. Jeśli Dean mnie słucha albo jeśli ktoś wie, gdzie on teraz przebywa, przekazuję mu, że jego rodzice i siostry rozpaczliwie oczekują jakiejś wiadomości od niego.
-Tymczasem w pewnym domu w Gaddley znaleziono pięć trupów mugolskiej rodziny. Źródła mugolskie uważają, że ich śmierć była skutkiem wybuchu gazu, ale członkowie Zakonu Feniksa poinformowali mnie, że to było Mordercze Zaklęcie. Jest to jeszcze jeden dowód na to, gdyby dla kogoś nie było to już oczywiste, że mordowanie mugoli stało się pod rządami nowego reżymu czymś w rodzaju sportu.
-No i wreszcie musimy z  żalem poinformować naszych słuchaczy, że w Dolinie Godryka odkryto zwłoki Bathildy Bagshot. Wszystko wskazuje na to, że zmarła kilka miesięcy temu. Zakon Feniksa twierdzi, że na jej ciele są widoczne ślady po czarnoksięskich zaklęciach.
-Drodzy słuchacze, pragnę teraz poprosić was, byśmy wspólnie uczcili minutą ciszy Teda Tonksa, Dirka Cresswella, Bathildę Bagshot i owych bezimiennych mugoli, nie mnie godnych pożałowania, zamordowanych przez śmierciożerców.
Zapadła cisza. Harry, Ron i Hermiona też milczeli. Zżerała ich ciekawość co jeszcze usłyszą, a równocześnie bali się tego.
-Dziękuję-odezwał się głos Lee Jordana.-A teraz poprosimy naszego stałego współpracownika, Króla, o komentarz na temat wpływu nowego prawa świata czarodziejów na życie mugoli.
-Dzięki, Potok- zabrzmiał znajomy, głęboki, wyważony, budzący otuchę głos.
-Kingsley!- krzyknął Ron.
-Wiemy!- uciszyła go Hermiona.
-Mugole nadal nie wiedzą, co jest przyczyną nieszczęść które coraz częściej ich spotykają. Wciąż jednak dowiadujemy się o czarodziejach i czarownicach, którzy z narażeniem życia próbują chronić swoich mugolskich przyjaciół i sąsiadów, często nie zdających sobie z tego sprawy. Chciałbym zaapelować do wszystkich słuchaczy, by ich naśladowali, na przykład rzucając jakieś zaklęcia ochronne na domy mugoli w sąsiedztwie. Takie proste środki zaradcze mogą uratować życie wielu z nich.
-A co byś, Królu, powiedział tym słuchaczom, którzy mówią, że w tych niebezpiecznych czasach trzeba się trzymać zasady ,,przede wszystkim czarodzieje"?-zapytał Lee.
-Powiedziałbym, że zasadę ,,przede wszystkim czarodzieje" dzieli tylko jeden krok od hasła ,,przede wszystkim czysta krew", a stąd już blisko do śmierciożerców. Wszyscy jesteśmy ludźmi, prawda? Każde ludzkie życie ma taką samą wartość. Każde należy chronić.
-Znakomicie to ująłeś, Królu, będę na ciebie głosował, jeśli kiedyś wszyscy wyjdziemy z tego bagna i przestąpimy do wyborów nowego ministra magii. A teraz nasz stały kącik ,,Kumple Pottera". Oto nasz dzisiejszy gość, Romulus.
-Dzięki, Potok- odezwał się jeszcze jeden znajomy głos; Ron już otwierał usta, gdy Hermiona uprzedziła go szeptem:
-Wiemy, że to Lupin!
-Romulusie, czy i tym razem zapewniasz nas, jak zawsze, gdy występujesz w naszym programie, że Harry Potter wciąż żyje?
-Oczywiście-odrzekł stanowczo Lupin.- Nie mam najmniejszej wątpliwości, że jego śmierć byłaby natychmiast nagłośniona przez śmierciożerców, bo stanowiłaby straszliwy cios dla wszystkich, którzy sprzeciwiają się nowemu reżimowi. Chłopiec, Który Przeżył pozostaje symbolem wszystkiego, o co walczymy: triumfu dobra nad złem, potęgi niewinności, wytrwania w oporze.
Hermiona widziała zbolałą minę Harry'ego. Wiedziała, że nadal czuję się winny, że tak potraktował Lupina. Ścisnęła jego dłoń i lekko się uśmiechnęła. Chłopak odwzajemnił uścisk i dalej z oiczekiwaniem wsuchiwali się w wiadomości z tak odległego im frontu.
-A co byś powiedział Harry'emu, Romulusie, gdybyś wiedział, że nas teraz słucha?
-Powiedziałbym mu, że wszyscy jesteśmy z nim- odrzekł Lupin, a potem lekko się zawahał.-I powiedziałbym mu, żeby zaufał swojemu instynktowi, który prawie nigdy go nie zawiódł.
Oczy Hermiona napełniły się łzami.
-Prawie nigdy-powtórzyła.
-Ojej, nie mówiłem wam?-odezwał się nagle Ron-Bill powiedział mi, że Lupin znowu jest z Tonks! A ona robi się coraz grubsza....
-...a najświeższe wiadomości o tych, którzy ucierpieli z powodu popierania Harry'ego Pottera?- mówił Lee.
-No cóż jak zapewne nasi stali słuchacze wiedzą aresztowano już i uwięziono kilkunastu z tych, którzy bardziej odważnie wyrażali swoje poparcie dla Harry'ego. Ostatnio spotkało to Ksenofiliusa Lovegooda, wydawcę ,, Żonglera". Przed paroma godzinami dowiedzieliśmy się również, że Rubeus Hagrid- wszystkim trojgu wyrwał się z ust zduszony okrzyk, tak że o mały włos nie dosłyszeliby reszty zdania- znany gajowy Hogwartu, ledwo uniknął aresztowania w swojej chatce, gdzie podobno urządził huczne przyjęcie pod hasłem ,,Popieramy Harry'ego Pottera". Sądzimy, że Hagrid gdzieś się ukrywa.
-Przypuszczamy, że kiedy się ucieka przed śmierciożercami, pomaga fakt posiadania brata, który mierzy szesnaście stóp, co?-zapytał Lee.
-Na pewno nie zaszkodzi-zgodził się z powagą Lupin.-Niech mi tylko będzie wolno dodać, że wychwalając tutaj, na falach ,,Potterwart", odwagę Hagrida, zwracamy się jednak z gorącym apelem do najbardziej zagorzałych zwolenników Harry'ego, by Hagrida nie naśladowali. Przyjęcia pod hasłem ,,Popieramy Harry'ego Pottera" nie są przejawem zdrowego rozsądku w obecnym klimacie.
-Masz świętą rację, Romulusie-powiedział Lee.-Radzimy wam więc, drodzy słuchacze, abyście okazywali swoje poparcie człowieka z blizną w kształcie błyskawicy na czole, słuchając ,,Potterwarty"! A teraz przechodzimy do wiadomości o czarodzieju, który wciąż pozostaje równie nieuchwytny jak Harry Potter. Nazywamy go tutaj Głównym Śmierciożercą. Żeby zapoznać was z niektórymi bardziej zwariowanymi pogłoskami na jego temat, pragnę wam przedstawić naszego nowego korespondenta, Gryzonia.
-Gryzonia?-rozległ się jeszcze jeden znajomy głos, a Harry, Ron i Hermiona krzyknęli razem:- Fred!
-Nie...czy to nie George?
-To na pewno Fred, jeszcze potrafię rozpoznać głos swojego chłopaka Harry!
Serce Hermiony biło jak opętane. Fred, Fred, Fred! Nic mu nie jest! Mój Fred!-Nie jestem żaden Gryzoń, przecież ci powiedziałem, że chcę być Glaudiusem!
-Och...no dobra. Glaudiusie, możesz nas poinformować o tych różnych pogłoskach na temat Głównego Śmierciożercy?
-Tak, mogę-odrzekł Fred.- Jak nasi słuchacze zapewne wiedzą, jeśli nie ukrywają się teraz na dnie sadzawki w swoim ogrodzie albo w innym podobnym miejscu, taktyka Sami-Wiecie-Kogo, polegająca na pozostaniu w cieniu, tworzy milutką atmosferę paniki. Ale wystarczy stuknąć się dobrze w głowę, by dojść do wniosku, że gdyby te wszystkie doniesienia o pojawieniu się Sami-Wiecie-Kogo w różnych miejscach były prawdziwe, to mielibyśmy do czynienia z przynajmniej dziewiętnastoma wcieleniami Sami-Wiecie-Kogo krążącymi po kraju.
-Co oczywiście, bardzo mu odpowiada-wtrącił Kingsley.- Roztaczanie wokół siebie atmosfery tajemniczości jest skuteczniejszym środkiem siania paniki niż ujawnienie się.
-Zgadzam się-rzekł Fred.- No więc , ludzie, weźcie na wstrzymanie i uspokójcie się trochę. Jest źle, więc po co jeszcze gnębić się nawzajem takimi wymysłami. Na przykłąd najnowszą pogłoską, że Sami-Wiecie-Kto potrafi zabić samym spojrzeniem. Tak zabija Bazyliszek, drodzy słuchacze! Zalecam prosty test: sprawdźcie, czy to coś, co łypie na was ślepiami, ma nogi. Jeśli ma, możecie śmiało spojrzeć mu w te ślepia, chociaż jeśli to będzie naprawdę Sami-Wiecie-Kto, to będzie i tak ostatnia rzecz, jaką zrobicie w życiu.
Wybuchnęli śmiechem. Po raz pierwszy odkąd wyruszyli na poszukiwanie horkruksów, Hermiona szczerze się śmiała.
-A pogłoski o tym, że widziano go za granicą?- zapytał Lee.
-Ludzie, a kto by nie chciał trochę odsapnąć, po takiej siężkiej robocie, jaką on odwalił? Chodzi o to, żebyście nie dali się uwieść fałszywemu poczuciu bezpieczeństwa, myśląc, że nie ma go w kraju. Może jest, a może go nie ma, ale pozostaje faktem, że potrafi poruszać się szybciej niż Severus Snape, gdy mu się zagrozi szamponem, więc nie liczcie na to, że zabawi gdzieś dłużej, gdy wy planujecie coś ryzykownego. Nigdy nie sądziłem, że to kiedykolwiek powiem, ale tera muszę: przede wszystkim bezpieczeństwo!
-Dziękujemy ci bardzo za te mądre słowa, Glaudiusie-powiedział Lee.-Drodzy słuchzacze, na tym kończymy naszą kolejną ,,Potterwartę". Nie wiemy, kiedy będziemy mogli znowu nadawać, ale możecie być pewni, że jeszcze nas usłyszycie. Nasze następne hasło to ,,Szalonooki". Dbajcie o bezpieczeństwo swoje i najbliższych. Nie traćcie wiary. Dobranoc.

Nie traćcie wiary......nie traćcie wiary......nie poddawajcie się.....wszystko leży w waszych rękach...walcz...Hermiono!...walcz! Jesteś silną kobietą, nie pozwól im wygrać....nie lękaj się!
   -Mioonka!
Widziała wyraźnie twarz Freda, jego usta poruszały się powoli, wypowiadając jej imię, lecz do jej uszu docierały tylko nikłe dźwięki.
   -Nie zostawiaj mnie, nie teraz Mała. Bądź dzielna...dzielna...dzielna

Czuła gorącą i metaliczną ciecz w ustach. Nie mogła otworzyć oczu chodź bardzo chciała. Nie mogę się poddać. Muszę walczyć..dla Freda...dla rodziców...dla całego świata...muszę. Śmiech Bellatriks wypełnił jej głowę. Ktoś przeraźliwie krzyczał, ale ten krzyk nie przypominał jej krzyku dorosłego, a płaczu dziecka. Czyżbym to ja płakała tatku? Tak jak wtedy, gdy odszedł Kajtuś, a ja nie chciałam wyjść z jego budy? Pamiętasz? Tak bardzo wtedy krzyczałam...to chyba jednak ja krzyczę, wiesz?...ja nie chcę umierać, nie wyciągaj mnie stąd...proszę!

-Mamo! Maaaaaamo! Zobacz, krew mi leci! Mammooo!
Mała dziewczynka z burzą loków, których większość była mokra od łez, biegła trawnikiem w stronę kobiety siedzącej an huśtawce. Kobieta posadziła sobie dziewczynkę na kolanach i pocałowała draśnięte kolanko.
-Nie płacz, zobacz jak słonko ślicznie świecie. Nie warto się smucić w taki piękny dzień.
Dziewczynka podniosła głowę i spojrzała na słońce. Na niebie nie było żadnej chmurki, tylko słońce...światło...Mamo, mamo czemu to słońce się do mnie zbliża?....Mamusiu...boję się..ono jest coraz bliżej...jest takie pięknę..chciałabym je dotknąć..Mamo..mamo, kolanko już mnie nie boli...ale tak powinno być, prawda?..tam już nic nie boli?....Mamoo?...

*****
Uff...Nie będę ściemniać, że przepraszam za niedotrzymanie terminu i w ogóle i w szczególe, że to nie moja wina bla, bla bla. Przyczyna nie pojawienia się rozdziału jest krótka i zapewne niektórym znana z praktyki, a mainowicie szlaban. Zasłużyłam sobie na niego, nie mogę zaprzeczyć, ale miałam nadzieję, że przechytrzę mamę i będę buszować po necie na telefonie, jednak zmieniła mi hasło na wi-fi! i tak oto był odcięta od internetó, a dziś, aby dostałam hasło, przepisywałam rozdział z zeszytu w którym stworzyłam go na brudno. Zamieściłam tu kilka cytatów z książki, by móc przeskoczyć ważniejsze wydarzenia, ujętę jako wspomnienia w tym rozdziale i przygotować sobie grunt pod kończenie bloga. Nie umawiam się z wam na konkretną datę powstania nowego rozdziału, gdyż nie mam znowu ochoty czytać jaka to ze mnie bestia i w ogóle itepe itede, po prostu postaram się dodać go w jak najszybszym możliwym terminie, od pojawienia się 10 komentarzy :)
Pozdrawiam i czekam na opinię ^^


sobota, 25 października 2014

Rozdział 31- Wesele

Pocałował ją i usiadł, sadzając sobie Gryfonke na kolanach.
   -Bardzo bym tego chciał, ale jeśli zrobimy to teraz, to będę za tobą tęsknił sto razy bardziej. Dlatego wolę z tym poczekać.
Wtuliła się w niego uśmiechnięta. Zawsze uważała, że kobieta musi być samowystarczalna, bo mężczyzną zależy tylko na jednym, a ich wrażliwość uczuciowa mieści się w łyżecce. Dopiero teraz zrozumiała jak bardzo się myliła wrzucając wszystkich facetów do jednego worka, a teraz siedziała wtulona w przeciwieństwo wszystkiego co myślała.  Ironia losu. Do pokoju wszedł Harry.
  -Cze...o jej, przepraszam. Nie chciałem przeszkadzać, już sobie idę!
Czerwony niczym dojrzały burak, obrócił w stronę drzwi.
   -Nie, nie przeszkadzasz. Ja i tak już muszę się zbierać, bo jak mama zorientuje się, że nie ma mnie w ogródku to mogę nie dożyć wesele.
Wstał i żartobliwe roztrzepał dziewczynie włosy. Gdy zostali sam na sam, Hermiona zauważyła, że Harry'ego coś gnębi.
   -O co chodzić tym razem?
   -Zastanawiam się, gdzie w ogóle zacząć szukać? Nie mogę znaleźć choćby najmniejszego punktu zaczepienia, jakiejkolwiek wskazówki.
   -Spokojnie, ja też nad tym wszystkim myślałam...
Drzwi pokoju otwarły się z prędkością światła. Czerwona ze złości pani Weasley wparowała do pokoju.
   -A tu co się dzieje? Tyle pracy jeszcze przed nami, nie ma czasu na pogaduchy!
I czasu nie było naprawdę. Chodź wydawałoby się, że nie ma już w domu państwa Weasley nic, co mogłoby lśnić bardziej lub być bardziej odkurzone, to jednak Molly wynalazła dla młodych mnóstwo zajęć, z którymi przeszło im się zmagać do wieczora. Hermiona, jak zwykle zapobiegawcza, domyślała się, że czasu na zakup sukienki nie będzie, dlatego zakupiła wszystko będąc jeszcze w domu. Umyła włosy i nałożyła piankę, by móc je rano ułożyć. Mimo, że od dawna była przygotowana na wyprawę, myśl, że już jutro przyjdzie im opuścić dom, państwo Weasley, Freda..przerażała ją. Napełniała lękiem, który ulokował się gdzieś między prawym, a lewym płucem i co chwila dawał znać o swojej obecności uciskiem w okolicy mostka. Położyła się, obmyślając czy na pewno wszystko spakowała i czy oby na pewno przetrwa tak długi okres czasu z dala od Freda...
****
Obudziły ją odgłosy dochodzące z wnętrza domu. Nie spała zbyt dobrze tej nocy, zbyt wiele myśli kłębiło się w jej głowie. Na myśl o tym, że czeka ją dziś kolejna nieprzespana noc, nakryła głowę pościelą.
   -Wstawaj, wstawaj! Chyba, że wolisz, żeby to mama zrobiła ci pobudke.
Światło słoneczne oślepiło ją, gdy chłopak ściągnął pościel z jej twarzy. Bliskość jego ciała sprawiła, że poczuła przyjemne uczucie ciepła przebiegające wzdłuż kręgosłupa. Uśmiechnęła się lekko, ponownie zamykając oczy, gdy usta Freda przylgnęły do jej ust. Uwielbiała takie poranki jak te, gdy to Fred, a nie dźwięk budzika wyciąał ją z objęć Morfeusza. 
   -A teraz tak na serio, jeśli nie chcesz by części twojego ciała znalazły się w weselnych przystawkach to radzę wstawać!
   -Tak jest panie Weasley! Jeszcze tylko fartuszek i patelnia w prawej dłoni, a będziesz idealną kopią swojej mamy.
   -Ej, ej mała uważaj sobie! Charakterek też mam po mamusi, więc uważaj!
   -Oh, już się boję! Proszę, proszę okaż mi litość i nie każ polerować mi zastawy po raz trzeci!
   -Tym razem będę łaskawy i odpuszczę ci tą zniewagę, ale jeśli za dziesięć minut nie zobaczę cię na śniadaniu, to kara cię nie minie!
Roześmiał się i wyszedł. Dziewczyna uśmiechnęła się sama do siebie i wstała. Narzuciła tylko jakąś za dużą bluzę, która leżała na łóżku. Dopiero, gdy stanęła przed lustrem, zorientowała się, że nie jest to jej bluza, a bluza Freda. Wtuliła się w nią, wchłaniając zapach perfum chłopaka. Poranna toaleta nie zajeła jej zbyt wiele czasu. Makijaż i fryzurę miała w planach zrobić dopiero przed weselem. Zeszła na dół. W salonie przy suto zastawionym stole siedziało państwo Delacrou z Bill'em, Fleur i państwem Weasley. Hermiona na palcach zakradła się do kuchni, nie zwracając na siebie uwagi zgromadzonych. Na stole stał talerz z naleśnikami, a obok bita śmietana i słoiczek z dżemem malinowym.
   -Wow! Czy ty potrafisz czytać mi w myślach? Od kilku dni miałam ochotę na naleśniki.
   -Tak, wiem. Jestem najlepciejszym chłopakiem na świecie! Częstuj się, chce żebyś smak tych naleśników zapamiętała przez całą wyprawe
Dziewczyna uśmiechnęła się i ugryzła kęs. Poczuła jakby na jej języku pojawiły się małe obłoczki, to co wzięła początkowo za bitą śmietanę było kolejnym z wynalazków bliźniaków. Symfonia smaków, która wybuchła w jej ustach była nie do opisania słowami.
   -Mam jeszcze kilka zadań do wykonania. ogrodzie, więc muszę już iść, ale twoja mina oddaje wszystkie emocje i odnoszę wrażenie, że ci smakuje.
Roześmiał się i wyszedł. Gryfonka jeszcze przez chwilę nie mogła wyjść z podziwu. Wszystkie naleśniki zniknęły z talerza w zaledwie kilka minut. Domyślając się, że niedługo wszystkie łazienki przeżyją istne oblężenie, udała się na górę by zrobić makijaż i fryzure. Czas płynął tego dnia jak oszalały. Nim Hermiona się zorientowała, zegar wybił już trzecią. Wyjrzała przez okno. W ogrodzie, przed wielkim, białym namiotem, Fred, George, Ron i Harry, (który wyglądał teraz jak kuzyn Weasley'ów) oczekiwali przybycia gości weselnych. Przez otwarte okno usłyszała kawałek dialogu.
   -Kiedy ja się będę żenił-zaczął Fred, poprawiając swoją szatę- nie będzie żadnych takich bzdur. Możecie się ubrać w co chcecie, a ja spetryfikuje mamę na czas wesela.
Uśmiechnęła się wyobrażając sobie siebie w pięknej, białej sukni, stojącą na ślubnym kobiercu obok Freda ubranego w dres i jakąś starą, poplamioną koszulkę. Roześmiała się. Po raz ostatni przed wyjściem, obejrzała się w lustrze. Włosy układały się w równe fale,  podkreślając symetryczny kształt twarzy dziewczyny. Zwiewna sukienka w kolorze bzu, wysmuklała sylwetke brunetki, a pasujące do niej buty na wysokim obcasie wydłużały zgrabne nogi. Wciągnęła głośno powietrze. Wzięła torebke i wyszła. Lipcowe słońce prażyło nadal, oślepiając dziewczynę. Gdy Harry i Ron ujrzeli przyjaciókę, na ich twarzach odmalowało się wyrażne zdziwienie. 
   -Wyglądasz ekstra!-wydukał Ron, a Harry pospiesznie przytaknął.
   -Twoja cioteczna babcia Muriel jest innego zdania, gdy wychodziłam z domu, natknęłam się na nią. Powiedziała :,,Och, czy to jest ta mugolaczka?", a potem :,,Ma fatalną postawę i za chude pęciny".
   -Nie przejmuj się, ona jest opryskliwa wobec każdego.
   -Mowa o Muriel?-zapytał George, wychodząc z namiotu.-Zgadza się, właśnie mi powiedziała, że mam koślawe uszy, a zważając na fakt, że nie mam jednego ucha, uznałem to za komplement. Stara nietoperzyca.
Z namiotu wyszedł Fred.
   -Szkoda, że nie ma z nami wujka Biliusa, na weselach zawsze wszystkich rozbawia...Hermiono! Wygladasz cudownie!
Dziewczyna zarumieniła się lekko na widok podziwu w oczach Freda. Chłopak położył dłoń na jej talii i pocałował lekko w policzek.
   -Wuj Bilius to ten, który zobaczył ponuraka i zmarł dwadzieścia cztery godziny później?-zapytała Hermiona.
   -Tak, to ten. Pod koniec życia trochę zdziwaczał.
   -Ale zanim zbzikował, był duszą towarzystwa- powiedział Fred.-Wypijał butelkę Ognistej Whisky, wbiegał na parkiet, podkasywał szatę i wyciągał bukiety kwiatów spod...
   -Tak, tak na pewno był czarujący- przerwała mu Hermiona, a Harry parsknął śmiechem.
   -Z jakiegoś powodu nigdy się nie ożenił-powiedział Ron.
   -Naprawdę zadziwiające- stwierdziła Hermiona.
Zaśmiewali się tak, że nie zauważyli przybycia spóźnionego gościa, ciemnowłosego młodzieńca z długim, zakrzywionym nosem i gęstymi czarnymi brwiami. Dostrzegli go dopiero wtedy, gdy stanął przed nimi, wyciągnął do Rona zaproszenie i powiedział, patrząc na Hermionę:
   -Wyglądasz czudownie!
   -Wiktor!-krzyknęła i wypuściła z ręki swoją małą torebkę ozdobioną koralikami, która upadła na ziemie z głuchym tąpnieciem, całkiem nie pasującym do jej rozmiarów. Zarumieniona, schyliła się, by ją podnieść, po czym wyrzuciła z siebie:
   -Nie wiedziałam, że będziesz...o Boże...jak się cieszę...co u ciebie słychać?
Uszy i policzki Freda zapłonęły purpurą. Przyglądał się zaproszeniu Wiktora, znad ramienia Rona, jakby nie mógł uwierzyć, że jest autentyczne. Harry, widząc to, zaproponował, że wskaże Krumowi jego miejsce, po czym zniknęli razem w czeluściach namiotu. Pozostała część młodzieży również weszła do wnętrza namiotu, by zająć wyznaczone im miejsca. Cała piątka usiadła w drugim rzędzie. Hermiona wciąż miała wypieki na twarzy, a uszy Freda też nie odzyskały jeszcze swojej normalnej barwy.
W namiocie zapanowała atmosfera nerwowego wyczekiwania. Po purpurowym dywanie przeszli państwo Weasleyowie, uśmiechając się i machając do krewnych. 
Chwilę później u wejścia namiotu stanęli Bill i Charlie, obaj w odświętnych szatach, z białymi różami w butonierkach. Bliźniacy zagwizdali, a ze złotych balonów rozbrzmiała muzyka. Na widok pana Delacour i Fleur, kroczących powoli kobiercem między pierwszymi rzędami krzeseł, przez namiot przebiegło ciche westchnienie. Reszta przebiegała zgodnie z tradycją. Nastąpiła przysięga, uwieńczona szlochaniem matek państwa młodych. Gdy mały czarodziej ogłosił Billa i Fleur mężem i żoną, wszyscy powstali, a krzesła na których siedzieli uniosły się łagodnie w powietrze, a ściany namiotu nagle znikły, tak że stali teraz pod baldachimem wspartym na złotych słupkach, a wokoło rozpościerał się wspaniały widok na zalany słońcem ogród i zielone wzgórza poza nim. Teraz pośrodku namiotu pojawiła się sadzawka płynnego złota, które po chwili zastygło, tworząc lśniący parkiet, unoszące się w powietrzu krzesła podzieliły się na grupki wokół przykrytych białymi obrusami stolików i razem z nimi spłynęły z powrotem na ziemię, a wystrojeni w złote surduty członkowie kapeli ruszyli w stronę podium. Harry, Ron i Hermiona usiedli przy najbliższym stoliku, a bliźniacy poszli wręczyć swój prezent. Zabawa rozkręciła się na całego. Hermiona tańczyła z Fredem na środku parkietu, Ron wywijał z kuzynką Fleur, a Harry rozmawiał przy stoliku z jakimś mężczyzną. Gdy nadszedł czas na tzw. ,,jednego", wszyscy udali się do stolików. Wyżej wymienieni przysiedli się do Harry'ego i wtedy stało się coś niespodziewanego. Przez baldachim nad parkietem spadło coś dużego i srebrnego. Pośród stolików wylądował z wdziękiem lśniący ryś.. Wszyscy obrócili w jego kierunku głowy. A potem patronus otworzył usta i przemówił donośnym, głębokim głosem Kingsleya Shackleobolta:
   -Ministerstwo padło. Scrimegour nie źyje. Nadchodzą.
Wszystko jakby się zamazało i spowolniało. Wszyscy zerwali się na równe nogi i wyciągneli różdżki. Czarne postacie zaczęły pojawiać się wśród tłumu. Hermiona chwyciła dłonie Harry'ego i Rona, po czym po raz ostani pocałowała Freda.
   -Powodzenia, mała! 
Uśmiechnął się, a ona obróciła się w miejscu. Poczuła jak grunt znika jej spod nóg, a ciepłe strumyki łez rzeźbią swoją trasę na jej policzkach.
**** 
No i nieuchronnie zbliżamy się ku końcowi. Mam nadzieję, że rozdział się wam spodoba, bo wyjątkowo jestem zadowolona z niego. Staram się trzymać kanonu, także musiałam się trochę rozpisać. :)
Czekam na dziewięć pełnych opini, by kolejny rozdział mógł się pojawić!^^
Pozdrawiam i ściskam,
Marta Weasley
PS Rozdział pojawi się w ciągu dwoch tygodnii, jeśli oczywiście przez ten czas 9 komentarzy się pojawi!

PS2. Coś dzieje mi się z bloggerem i pojawiają się złe daty dodania przy rozdziale. Staram się jakoś to naprawić, ale coś mi nie wychodzi. Pojawia sie data, kiedy zaczęłam pisać w telefonie, a nie kiedy dodałam, dlatego proszę nie zarzucać mi, że nie wywiązuje się z terminów, bo rozdział pojawił się w ciągu dwóch tygodni tak jak w Sowie obiecałam. Data dodania poprzedniego rozdziału 13.10.2014- data dodania tego rozdziału 26.10.2014.

czwartek, 2 października 2014

Rozdział 30 cz.2 - Początek nieuchronnego

Po raz pierwszy, odkąd Hermiona go znała, Fred nie był w stanie wyjąkać ani słowa. Rudzielec opadł na kolana przy bracie. Wpatrywał się w ranę George'a, jakby nie mógł uwierzyć własnym oczom. Gryfonka nie była pewna jak powinna się zachować, ale chciała by Fred czuł jej obecność. Podeszła i położyła dłoń na jego ramieniu. Być może obudzony przez hałas, jaki wywołało przybycie Freda i ojca, George poruszył się.
  -Jak się czujesz, Georgie?- szępnęła pani Weasley.
Pomacał sobie głowę.
   -Jak uduchowiony-wymamrotał.
   -Co mu się stało-wychrypiał Fred z przerażoną miną.-Mózg ma uszkodzony?
  -Jak uduchowiony- powtórzył George, otwierając oczy i patrząc na brata.-Widzisz...jestem trochę uduchowiony. ODUCHOWIONY, Fred, łapiesz teraz?
Pani Weasley zaszlochała głośno. Twarz Freda odzyskała zwykłą barwę. Pogładził dłoń dziewczyny i uśmiechnął się przekornie.
   -To żałosne-powiedział- Naprawdę żałosne! Tyle jest dobrych dowcipów o uszach, a ty wyskakujesz z tym udochowiony?
   -Ach, mamo-powiedział George, uśmiechając się do zalanej łzami matki-teraz będzie ci łatwo nas odróżnić.
Rozejrzał się.
   -Hej, Harry...jesteś Harry, tak?- Harry przytaknął.
   -No, w każdym razie udało nam się sprowadzić cię tutaj. Ale dlaczego Rona i Billa nie ma przy łożu chorego brata?
   -Jeszcze nie wrócili, George-powiedziała pani Weasley.
Uśmiech spdełzł z twarzy George'a. Harry i Ginny spoglądali na siebie ukradkiem, po czym wyszli z pomieszczenia. Fred wstał i usiadł na fotelu sadzając sobie Hermione na kolanach. Zapadła cisza. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a oczekiwanie stawało się już nie do wytrzymania. By rozluźnić atmosferę bliźniacy zaczęli rzucać żartami, z których większość było o uszach. W końcu jednak w drzwiach pojawili się wszyscy członkowie Zakonu, jednak ich miny nie zwiastowały dobrych wiadomości. Rudzielec ścisnął dłoń dziewczyny.
   -Coś nie tak?-zapytał Fred, a przerażenie malowało się na jego twarzy- Co się stało? Kto...
  -Szalonooki-odrzekł pan Weasley.-Nie żyje.
Wytrzeszczyli oczy i zamarli z przerażenia. Nikt nie miał pojęcia, co robić dalej. Tonks łkała cicho w chusteczkę. Wszyscy wiedzieli, że Szalonooki był jej bardzo bliski. To dzięki niemu została aurorem, a potem zawsze ją wspierał w ministerstwie. Hagrid, który siedział na podłodze w kącie pokoju, gdzie miał najwięcej miejsca, osuszał oczy swoją chusteczką wielkości obrusa. Bill podszedł do kredensu i wyjął butelkę Ognistej Whisky i trzynaście szklaneczek.
  -Bierzcie-mruknął i machnąwszy różdżką, posłał każdemu pełną szklankę.-Za Szalonookiego.
  -Za Szaloonookiego-powtórzyli wszyscy i wypili.
Ogniska Whisky zapiekła w gardle, jednak nie była w stanie wypalić uczucia straty jakie ich wypełniało. Siedzieli tak w milczeniu, które zaczynało ich pochłaniać. Czas płynął, a jedyny dźwięk jaki wypełniał pomieszczenie to odgłos nalewania Whisky.
Gdy Lupin z Billem wyruszyli na poszukiwanie ciała Moody'ego, do wszystkich zaczęło docierać, że Szalonooki naprawdę nie żyje. Porozkładali się po kątach w wolnych fotelach i na kanapach, by wykraść Morfeuszowi chociaż kilka minut niespokojnego snu. Salon po chwili wypełnił się rytmicznymi oddechami. Hermiona przytulona do klatki piersiowej Freda wsłuchiwała się w bicie jego serca, aż w końcu również zapadła w niespokojny sen.
*******
Przez następne dni w Norze panowała posępna atmosfera. Członkowie Zakonu pojawiali się, przekazywali wiadomość po czym znikali.
Hermiona, Harry i Ron siedzieli w kuchni zajadając kanapki przygotowane przez panią Weasley, która poszła obudzić Fleur. Starali się wykorzystać każdą chwilę bez nadzoru by poczynić jak najwięcej ustaleń. Puf! Za krzesłem na którym siedziała Hermiona, pojawił się Fred. Pocałował dziewczynę w policzek i z żartobliwym uśmiechem, powiedział:
   -Dzień dobry spiskowcy! Jak to możliwe, że jesteście tutaj sami w trójkę bez nadzoru pani oficer?
-Pani oficer musiała iść obudzić pozostałych domowników i wyprać twoje skarpetki, i bieliznę. Swoją drogą to wstyd by mężczyzna w twoim wieku przywoził mamie do prania swoje brudne gacie!
Fred spalił buraka, a Ron roześmiał się zadziornie.
   -Mamo! No co ty najlepszego narobiłaś?! Przez ciebie Hermiona nie będzie chciała zostać moją żoną, bo teraz już wie, że będzie mi musiała prać skarpetki do końca życia!
   -I ślubuje ci miłość, wierność i pranie skarpetek do końca życia-w drzwiach pojawił się roześmiany George, który widocznie przysłuchiwał się rozmowie od początku- a także przyrzekam sprzątać, zmywać i dokarmiać twojego brata dopóki śmierć nas nie rozłączy!
Wszyscy roześmiali się, nawet pani Weasley usiłująca przez cały czas zachować powagę nie wytrzymała i roześmiała się. Jednak szybko przybrała ponownie kamienny wyraz twarzy i wskazała każdemu zadanie do wykonania, oczywiście zadania były rozłożone tak by mieli do siebie jak najdalej i nie mogli się porozumiewać. Hermionie przypadło czyszczenie sztućców. Po wyczyszczeniu piędziesiątego widelca przestała je już liczyć. Czyjaś dłoń oplotła jej talie. Oparła się o tors chłopaka i cicho mruknęła. Roześmiał się.
   -Tygrysie!-pocałował ją w policzek-widzę, że mama nikogo nie oszczędza.
   -Jest gotowa na każde poświęcenie byleby nas zatrzymać. Wydaje jej się, że jeśli nie będziemy mieli czasu rozmawiać ze sobą to dłużej tu zostaniemy.
   -A ma rację? Bo jeśli tak to przyniosę ci jeszcze kilka zestawów sztućców!
   -Nie ma racji, podjęliśmy już decyzję...
   -Kiedy?-głos chłopaka diametralnie się zmienił, starał się by to pytanie zabrzmiało luźno, jednak bez problemu dało się w nim wyczuć zawód.
   -Po weselu.
   -Ale przecież to już za pięć dni!
   -Wiem, ale to już ostateczna decyzja. Nie możemy dłużej zwlekać, każdy dzień bez działania sprawia, że Voldemort rośnie w siłę.
   -Rozumiem, ale teraz po tym czasie spędzonym razem trudno mi wyobrazić sobie choćby jeden dzień bez ciebie. Wydaje mi się to, że jesteś tu ze mną tak naturalne, jakby nigdy nie było inaczej. Jakbyś już była częścią mnie.
Obróciła się do niego twarzą i uśmiechnęła się, po czym pocałowała go namiętnie. Ich usta muskały się wzajemnie, tocząc walkę, jakby chciały udowodnić sobie kto kocha bardziej. Oderwali się od siebie. Hermiona spoważniała. Spojrzała w karmelowe oczy chłopaka i poczuła, że gdyby nie siedziała, to kolana na pewno by się pod nią ugięły. Po raz pierwszy w życiu poczuła, że komuś naprawdę na niej zależy. Marzeniem każdej dziewczyny, kobiety jest znaleźć mężczyzne, w którego oczy patrząc można zobaczyć całą jego miłość, a ona zrozumiała, że jest właśnie taką szczęściarą. Nie mogła się powstrzymać, zawsze gdy był gdzieś w pobliżu czuła niepohamowaną ochotę by go dotknąć, poczuć jego obecność. Musnęła jego usta jeszcze raz.
   -Przemyślałam wszystko i doszłam do wniosku, że najlepiej będzie jeśli nie będziemy się przez ten czas kontaktować. Gdyby Śmierciożercy coś wywęszyli byłbyś w ogromnym zagrożeniu, a tego nie chce. Dlatego musimy zawrzeć pewną umowę, dobrze?
Patrzyła na niego, a na jej twarzy malowała się pełna powaga. Był bardzo zdziwiony, ale przytaknął.
   -Obiecajmy sobie, że jeśli przeżyjemy tę wojnę to spędzimy ze sobą resztę życia, a jeśli któreś z nas zginie to to drugie i tak postara się sobie ułożyć życie, dobrze? I, że na czas wojny zapomnimy o sobie, są sprawy ważne i ważniejsze, a ratowanie świata Czarodziejów i naszego własnego jest teraz najważniejsze.
Otworzył szeroko oczy zdziwiony tym co usłyszał. Chciał coś powiedzieć, zaprotestować, ale po chwili zastanowienia przytaknął.
   -Obiecuje.
Pocałowała go znowu. Tym razem do walki dołączyły też języki. Przyciągnął ją mocniej do siebie. Ich ramiona, dłonie, uda, wszystko idealnie do siebie pasowało, tak że nie było między ich ciałami nawet milimetra przerwy. Dłoń dziewczyny spoczęła na jego policzku, a druga zawędrowała na tors, a następnie na plecy, gdzie rytmicznie z tempem pocałunku przesuwała się od jednego ramienia do drugiego. Fred był pewny, że takie chwilę nie będą zbyt szybko dane im ponownie, więc starał się chłonąć każdy jej dotyk, bliskość, smak ust i zapach perfum. Jego dłoń wyznaczała własną trasę na jej udzie. Lekkim, aksamitnym ruchem sunął od kolana ku biodrom.
   -FREDZIE WEASLEY!
Gryfonka czerwona niczym dojrzały pomidor odskoczyła od chłopaka, a Fred poderwał się na równe nogi w poszukiwaniu źródła dźwięku, gdy w końcu spostrzegł głowę Molly w kuchennym oknie.
   -KAŻDY MA JAKIEŚ ZADANIE, WSZYSCY HARUJĄ JAK MOGĄ, ALE NIE TY! CO TO MA BYĆ? DOSYĆ, ŻE NIC NIE ROBISZ TO JESZCZE PRZESZKADZASZ HERMIONIE! NIE WIERZĘ, ŻE TAKI LEŃ MOŻE BYĆ MOIM SYNEM!
   -Przepraszam mamo, już idę. Spokojnie, spokojnie nie krzycz bo ci ciasto opadnie.
Okno zamknęło się z hukiem. Fred uśmiechnął się do dziewczyny, pocałował ją w policzek i pobiegł w stronę domu, wołając jeszcze na pożegnanie:
   -Do zobaczenia później, mała.

Jednak szans na spotkanie się nie było przez najbliższe trzy dni zbyt wiele. Pani Weasley dopilnowała tym razem bez zarzutów by nasi spiskowcy nie mieli okazji się nawet przelotnie zobaczyć, a co dopiero porozmawiać. Hermiona właśnie skończyła ścielić łóżka, gdy drzwi od pokoju otwarły się z cichym skrzypnięciem. Musnął jej szyje pocałunkiem, jednym, drugim...Upadli razem na łóżko. Śmiech dziewczyny wypełnił pomieszczenie. Jej usta szybko odnalazły usta Freda i obdarzyły je namiętnym pocałunkiem. Rozpiął guzik jej koszuli, a za chwilę jego los podzieliły pozostałe guziki. Dziewczyna nie pozostawała dłużna, zciągnęła koszulkę rudzielca i odrzuciła ją w bok. Uśmiechnął się szelmowsko, przejechał dłonią po jej brzuchu i nachylił się, szeptając.
   -Jesteś pewna, że tego chcesz?
*****
Uff było ciężko, ale jest w końcu skończyłam. Mam nadzieję, że wam się podoba,chciałam dodać trochę pikanterii, także tego no-czekam tradycyjnie na 8 komentarzy :D
PS Komentarze typu ,,kiedy następny rozdział?" czy  ,,super" nie wliczają się w tą magiczną ósemke, tylko pełna opinia ;)

środa, 24 września 2014

Rozdział 30 cz.1- Początek nieuchronnego

   -Uważajcie na siebie, wszyscy macie wrócić do domu w całości! Zrozumiano?
Pani Weasley stała pośrodku salonu ze łzami w oczach, między grupą roześmianych postaci. Wszyscy ubrani byli w wyjściowe płaszcze i żywo dyskutowali, nie zwracając uwagi na zatroskaną kobietę.
   -Fred, George!-dłonie matki chwyciły nadgarstki chłopaków-uważajcie na Ron'a i Hermione, ale przede wszystkim bądźcie ostrożni, nie popisujcie się, bo to nie zabawa, a bardzo poważne zadanie.
   -O Hermione martwić się nie musisz, ja już się nią zaopiekuje.
Roześmiał się i przytulił dziewczynę do siebie, co pani Weasley skwitowała krótkim:
   -I właśnie tego się obawiam-po czym ruszyła w stronę swojego męża, zostawiając młodych samych.
***
   -Harry!
Gromkie okrzyki powitalne rozległy się, gdy tylko Potter pojawił się w tylnych drzwiach domu. Hermiona rzuciła mu się na szyję, a Ron już klepał go po plecach. Bliźniacy z uśmiechem machali do niego, a Kingsley powitalnie kiwał głową.
   -W porząsiu, Harry? Gotów do odlotu?-Hagrid również przecisnął się bliżej chłopaka, obdarzając go swoim najszerszym uśmiechem.
   -No jasne-odpowiedział Harry z równie szerokim uśmiechem-Ale nie spodziewałem się, że będzie was tylu!
Rozejrzał się, a widząc te wszystkie znajome twarze zrobiło mu się ciepło na sercu. Pan Weasley z wiecznie dobrotliwym wyrazem twarzy,Bill z przyklejoną do siebie Fleur, Kingsley z posągową miną jaką zawsze przyjmował ochraniając premiera, podenerwowany Moody szepczący coś pod nosem, Tonks wpatrzona w Remusa roześmianym wzrokiem i Remus ze swoją zamyśloną miną, Mundugus wyglądający jakby właśnie został skazany na dożywocie w Azkabanie, Hagrid w goglach i kasku, Ron, który od ostatniego spotkania urósł chyba z dziesięć cali, George, Fred i...Hermiona? Jego wzrok zatrzymał się na splecionych dłoniach wyżej wymienionej dwójki. A więc jednak! Hermiona spotykając jego wzrok lekko się zarumieniła i niewinnie uśmiechnęła.
   -Dobra, dobra. Dosyć tych czułości!-warknął Szalonooki, który dźwigał dwa wielkie worki i którego magiczne oko wędrowało z oszałamiającą prędkością od ciemniejącego nieba po dom i ogród.-Schowajmy się gdzieś, zanim to wszystko szczegółowo omówimy.
Weszli za Harrym do kuchni, gdzie wśród śmiechów i dogadywań usadowili się na krzesłach i lśniących blatach, które po raz ostatni ciotka Petunia wypolerowała dziś rano. Tonks uśmiechała się znacząco do Harry'ego, nie mogąc dłużej utrzymać języka za zębami.
   -Zgadnij!-krzyknęła, pokazując mu lewą rękę, na której błysnął pierścionek.
   -Pobraliście się! To cudownie, gratulacje!-chciał dodać coś jeszcze, ale widząc oko Szalonookiego wlepione w swoją twarz zrezygnował.
   -Jak Ci już pewnie powiedział Dedalus zrezygnowaliśmy z planu A. Przekabacili Piusa Thicknesse'a, co stworzyło poważny problem. Wydał rozporządzenie, że podłączenie tego domu do Sieci Fiuu, umieszczenie tu świstoklika albo teleportowanie się zostanie uznane za ciężkie przestępstwo. Niby po to, żeby Cię chronić, żeby nie wdarł się tu Sam-Wiesz-Kto, a przecież wiadomo, że zaklęcie twojej matki już dostatecznie cię chroni. A naprawdę chodziło mu o to, żebyśmy nie mogli wyciągnąć cię stąd w bezpieczne miejsce. No i jest jeszcze jeden problem: jesteś niepełnoletni, a to oznacza, że nadal ciąży na tobie Namiar.
   -Ja nie...
   -Namiar, Harry, Namiar!-
powtórzył niecierpliwie Szalonooki.- Zaklęcie, za pomocą którego wykrywa się użycie czarów przez niepełnoletnich czarodziejów! Gdybyś ty albo ktokolwiek w pobliżu ciebie rzucił zajęcie, Thicknesse natychmiast by się o tym dowiedział. A to oznacza, że widzieliby o tym Śmierciożercy. Nie możemy czekać, aż Namiar przestanie działać, bo w chwili, gdy skończysz siedemnaście lat, przestanie również działać ochrona zapewniona Ci przez matkę. Krótko mówiąc, Pius Thicknesse uważa, że ma cię w saku.
Harry musiał się zgodzić z tym nieznanym mu Thickness'em.
   -To co zrobimy?
Szalonooki opowiedział mu na czym polega plan, pomijając kilka szczegółów, a gdy skończył mówić wyjął spod płaszcza butelkę wypełnioną czymś, co przypominało błoto. Nie musiał nic więcej mówić: Harry natychmiast zrozumiał, na czym polega reszta planu.
   -Nie!-krzyknął głośno.-Nie ma mowy!
   -A nie mówiłam?- powiedziała Hermiona z nutką samozadowolenia w głosie. Wyciągnęła rękę w stronę Freda, który podał jej kilka galeonów z przegraną miną.
   -Czemu ja nadal się z tobą zakładam, skoro wiem, że i tak zawsze przegrywam? Równie dobrze mógłbym dawać ci od razu kasę- roześmiał się i objął dziewczynę w pasie. Harry zmierzył ich groźnym spojrzeniem i ponownie się odezwał.
   -Jeśli myślicie, że pozwolę, by sześcioro ludzi ryzykowało życie...
   -...bo nikt z nas jeszcze tego nie robił-
wtrącił Ron.
   -Ale udawanie mnie to zupełnie co innego...
   -No wiesz stary, nam też się to wcale nie uśmiecha- powiedział szybko Fred.- Jak by coś poszło nie tak, to już na zawsze zostaniemy piegowatymi chudzielcami.- Harry nie uśmiechnął się. Hermiona również starała się zachować kamienną twarz, posyłając kuksańca łokciem rudzielcowi.
   -Nie możecie tego zrobić bez mojej zgody, no i musielibyście mieć kilka moich włosów.
   -No i w tym miejscu nasz plan się wali, to fakt- powiedział George nie zwracając uwagi na piorunujące spojrzenie Gryfonki- bo przecież nie zdobędziemy paru twoich włosów bez twojej zgody.
   -No jasne, jest nas tylko trzynaścioro na jednego faceta, któremu nie wolno użyć czarów, nie mamy szans-
dodał Fred i cicho wyszeptał do Hermiony- przepraszam, nie mogłem się powstrzymać.
   -Bardzo śmieszne- burknął Harry-chyba skonam ze śmiechu.
   -Jeśli trzeba będzie użyć siły, to jej użyjemy-warknął Moody, a jego magiczne oko zadrgało lekko, gdy patrzył na Harry'ego.- Prócz ciebie, Potter, każdy tutaj jest pełnoletni i wszyscy są przygotowani na ryzyko. Czas upływa. Daj mi kilka swoich włosów, chłopcze.
   -Ale to czyste wariactwo, nie ma potrzeby...

   -Nie ma potrzeby? Sam-Wiesz-Kto czyha na ciebie, mając po swojej stronie połowę ministerstwa, a ty mówisz, że nie ma potrzeby? Posłuchaj, Potter, jeśli szczęście nam dopisze, połknie fałszywą przynętę i będzie chciał dorwać cię w twoje urodziny, ale byłby głupcem, gdyby tu nie wysłał paru śmierciożerców. Ja w każdym razie tak bym właśnie postąpił. Może nie są w stanie nic zrobić, póki działa zaklęcie twojej matki, ale wkrótce przestanie działać, a adres znają. Użycie twoich sobowtórów to nasza jedyna szansa. Nawet Sam-Wiesz-Kto nie potrafi rozszczepić się na siedem części. 
Harry napotkał spojrzenie Hermiony i natychmiast popatrzył gdzie indziej. Czując na sobie spojrzenia wszystkich, Harry złapał za kępkę włosów na czubku swojej głowy i mocno szarpnął. Wrzucił włosy do mętnego, gęstego płynu. W chwilę później eliksir spienił się, zadymił i nagle zrobił się przezroczysty, o lekko złotym zabarwieniu.
   -Och, Harry, wyglądasz o wiele bardziej smakowicie niż Crabbe i Goyle- powiedziała Hermiona, po czym spostrzegła zdziwioną minę Freda i uniesione brwi Rona, zarumieniła się i dodała:
   -Ron, chyba wiesz co mam na myśli...eliksir z włosem Goyle'a wyglądał jak smarki.
   -Ejj!-mruknął Fred- nigdy nie myślałem, że będę musiał być zazdrosny o Crabbe'a i Goyle'a!
Hermiona tylko uśmiechnęła się i ustawiła w kolejce, gdzie stała już reszta fałszywych Potterów- Ron, Fred, George i Fleur.
   -Jednego brakuje-zauważył Lupin.
   -Zaraz będzie- burknął Hagrid, po czym złapał Mundugusa za kołnierz i postawił obok Fleur, która zmarszczyła nos i szybko wcisnęła się między Freda i George'a.
   -Byłbym o wiele lepszy w ochronie...-jęknął Mundugus.
   -Przymknij się-warknął Moody. Rozlał eliksir do maleńkich szklaneczek i podał fałszywym Potter'om. Wszyscy natychmiast zaczęli się przemieniać. Jedni urośli, inni skurczyli się itp. Moody tymczasem rozwiązał worki,które ze sobą przyniósł. Spojrzał na sześciu Potterów i rozdał im ubrania, okulary, plecaki i klatki z wypchanymi sowami śnieżnymi.
   -Dobrze, pary znacie, ale na wszelki wypadek przypomnę wam je, więc Fleur z Bill'em, Ron z Tonks, Hermiona z Kingsleyem na testralu i ty Harry z Hagridem na motocyklu.
Hagrid próbując pomachać do prawdziwego Pottera, zawinął niechcący dłoń w firankę-urywając ją.
   -A teraz wszyscy do ogrodu!
Nikt nie śmiał sprzeciwiać się Szalonookiemu, więc wszyscy gęsiego udali się w stronę tylnego wyjścia. Fred uprzedzając Kingsleya pomógł wsiąść Hermionie na testrala.
   -Będę cały czas blisko, w razie czego krzycz...i uważaj na siebie, mała.
Pocałował ją lekko w czoło i wrócił na swoje miejsce. Wszyscy byli już gotowi do startu. 3...2...1 Start! Równocześnie wzbili się w powietrze. Wznosili się coraz wyżej, a Hermiona czuła na twarzy coraz to chłodniejsze powietrze. Wioski pod nimi stawały się coraz mniejsze, aż w końcu całkiem zniknęły z horyzontu. Krzyk przeciął powietrze rozbrzmiewając w jej głowie niczym echo w bezdennej studni. Śmierciożercy. Wyciągnęła jednym, szybkim ruchem różdżkę i spojrzała pytająco na czarnoskórego czarodzieja, który tylko skinął głową i zaczął miotać zajęciami w zakapturzone postacie. Gryfonka również się starała zlikwidować jak największą ilość zakapturzonych, jednak podświadomie cały czas starała się odszukać Freda. Oby nic mu nie było! Kolorowe snopy iskier tańczyły wesoło w powietrzu, zderzając się, omijając i znikając, gdy tylko nie uda im się dotrzeć do celu. Miotała zaklęciami na wszystkie strony bez większego zastanowienia, gdy zobaczyła go! Kaptur zsunął mu się z głowy i teraz wyraźnie widziała twarz mężczyzny.
   -Matt-wyszeptała cicho, ale to wystarczyło by chłopak zrozumiał, że ściga nie tego Pottera, którego chce jego Pan. Zrobił szybką nawrotkę i wrócił do pościgu. Po chwili czarne postacie zaczęły znikać jej z oczu.
   -Musimy im pomóc! Kingsley musimy wracać!
Mężczyzna jednak nie reagował na prośby Gryfonki. Matt! Matt! Matt! On jest śmierciożercą! To on w moim śnie pomagał w zabójstwie rodziców! Wylądował na podwórzu przed swoim domem. Odtrąciła dłoń czarnoskórego i sama zsiadła z testrala.
   -Czemu ich zostawiłeś? Powinniśmy tam wrócić...pomóc im jakoś!
   -Wtedy zrujnowalibyśmy cały plan, uspokój się Hermiono. Krzykiem i tak nic już nie zdziałasz. 
Spojrzała na niego gniewnie jednak nic już nie powiedziała. Stary, pogięty wieszak zaczął promieniować niebieską poświatą. Złapali za niego równocześnie i ziemia zaczęła wirować im pod nogami. Dziewczyna odruchowo zamknęła oczy, a gdy je otwarła stała już na podwórzu państwa Weasley, nerwowo ściskając w dłoniach stary wieszak. Jednak gdy tylko ujrzała Harry'ego całego i zdrowego, rzuciła mu się w objęcia.
   -Jak dobrze, że nic Ci nie jest-wyszeptał w kasztanowe włosy dziewczyny.
   - Fred już dotarł?
   -Nie-
pokiwał przecząco głową. Przecież mówił, że będzie tu przede mną- ale George już jest...niestety oberwał..
   -Ale..ale żyję, tak? Nic mu nie będzie? To coś poważnego?- na jej twarzy zaczęło malować się przerażenie.
   -Stracił ucho i dużo krwi, ale wyjdzie z tego.Zamilknęli. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, wszyscy milczeli wpatrzeni w niebo. I nagle przebłysk niebieskiego światła przeciął niebo, a przed nimi zmaterializowały się dwie postacie.
  -Fred!
Radość w jej głosie była wręcz namacalna. Rzuciła się w objęcia chłopaka, a ten uniósł ją lekko nad ziemię i pocałował. Uczucie ulgi jakie przepełniło ich oboje było nie do opisania. Dłonie Freda błądziły po twarzy dziewczyny, gładząc aksamitną skórę na jej policzkach.
   -Freddie...
   -Hmm?-mruknął, wtulając się we włosy dziewczyny i opierając podbródek na jej ramieniu.
   -George...on miał wypadek..jest w salonie.
Na twarzy rudzielca pojawił się dziwny grymas, wypuścił dziewczynę z objęć i ruszył biegiem w stronę domu.
******
Tak, wiem, że zawaliłam termin, ale tym razem nie było to z mojej winy. Byłam ponad dwa tygodnie w szpitalu, a gdy wyszłam musiałam nadrobić zaległości w szkole. Rozdział miałam dodać w szpitalu, ale coś mi się stało z Bloggerem w telefonie, że dodaje tylko 1/3 rozdziału.Dziękuję za komentarze, które były bo naprawdę sprawia mi to, że ktoś mnie doceni ogromną radość. Tradycyjnie czekam na 8 komentarzy ;)

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 29 - Cisza przed burzą cz.2

UWAGA!UWAGA!UWAGA!UWAGA!UWAGA!UWAGA!
ROZDZIAŁ Z POWODU PROBLEMÓW Z KOMPUTEREM-PODZIELONY NA DWIE CZĘŚCI. PRZED PRZYSTĄPIENIEM DO CZYTANIA TEJ CZĘŚCI, PRZECZYTAJ POPRZEDNIĄ. Z GÓRY PRZEPRASZAM ZA UTRUDNIENIA!
***
...teraz na to wpadłem! Skoro George'a i tak cały dzień nie będzie, to może ty pomogłabyś mi w sklepie? Moglibyśmy dzięki temu spędzić cały dzień razem, co ty na to?
-Jasne!-dziewczyna szybko wstała z łóżka i podbiegła do szafy-daj mi dziesięć minut i będę gotowa!
-I za to cię kocham, nie blokujesz łazienki na godzinę jak Ginny. Czekam na dole.- Pocałował ją w policzek i wyszedł.
-Wariat!
-Ale za to jaki kochany!- odpowiedział jej jeszcze głos za drzwi.
Uśmiechnęła się do siebie i związała włosy w luźny warkocz. Z szafy wyciągnęła szarą bokserkę, czerwoną koszulę w kratkę i granatowe jeansy, po czym pobiegła do łazienki.
***
-To będzie razem dwa galeony.
-Proszę.
-Dziękuję i zapraszam ponownie.
Po kolejce, która przed chwilą zajmowała cały sklep nie było już śladu. Hermiona sprawnie wszystkich obsłużyła, nie myląc się nawet razu. Po sklepie krążyli już tylko pojedynczy klienci, którzy nie mogli się zdecydować co wybrać. Poczuła jak po jej biodrach niczym dwa węże oplatające jej talię, suną dłonie Freda. Uśmiechnęła się, lekko zagryzając wargę.
- Chyba nigdy cię już stąd nie wypuszcze. Masz świetny kontakt z klientami i do tego ten urok osobisty, któremu nie można się oprzeć.
Pocałował ją w policzek, następnie w nosek i na końcu w szyję, łaskocząc ją przy tym lekko.
-Rozpatrzę twoją propozycje, ale nie ma nic za darmo.
-Utarg nie jest najgorszy, więc w kwestii pensji dojdziemy chyba jakoś do porozumienia, jak sądzisz?
-Oj, dla mnie pieniądze nie grają żadnej roli szefie. Codziennie takie pyszne śniadania do łóżka i jestem cała twoja.
Roześmiali się, a Fred skinął głową.
-Wchodzę w to. Umowa stoi.
Obrócił ją twarzą do siebie i z łobuzerskim uśmiechem pocałował. Lekko muskał jej wargi swoimi, a już po chwili ich języki splotły się w miłosny węzeł. Posadził Gryfonkę na blacie obok kasy. Jedną dłonią nadal obejmował ją w talii, a drugą wplótł w aksamitne włosy dziewczyny, psując jej przy tym z lekka fryzurę. Dłonie Hermiony nie mogły odnaleźć sobie miejsca, ale ostatecznie spoczęły na torsie Freda, delikatnie po nim błądząc. Pocałunki stawały się coraz namiętniejsze, gdy gdzieś koło nich rozległo się krótkie ,,ekhem,ekhem". Niechętnie oderwali się od siebie. Jako, że Granger nigdy nie była zwolenniczką afiszowania się miłością na prawo i lewo, poczuła się nieco zawstydzona tym, że tak dała się ponieść. Obsłużyła ostatnich klientów, a Fred zamknął drzwi i obrócił kartkę znajdującą się na nich.
- No to koniec pracy na dziś. Zapraszam panią w swoje skromne progi, tymi otóż schodami na górę.
Dziewczyna skinęła wdzięcznie głową, ukłoniła się i z udawaną powagą dodała:
- Zobaczymy czy zda pan test białej rękawiczki.
Mieszkanie było bardzo przytulne. Duży, okrągły salon pośrodku którego znajdował się kominek, po prawej stronie dwie pary drzwi prowadzące do sypialni bliźniaków, kuchnia z otwartym wyjściem na salon i mała łazienka. Już na pierwszy rzut oka można było domyślić się, że jest to mieszkanie mężczyzn. Było tu schludnie, ale chaotycznie.  Hermiona usiadła na kanapie, a Fred zajął miejsce obok niej przygarniając ją do siebie ramieniem.
- Dziękuję, nie dał bym sobie bez ciebie rady.
- To był bardzo przyjemny dzień, więc nie musisz mi dziękować, alee...możesz mi się odwdzięczyć!
- Taak?-mruknął przeciągle Fred całując ją w czubek głowy.
- Po całym dniu stania za ladą bolą mnie plecki, więc należy mi się chyba porządny masaż, nie uważa szef?
- Ależ oczywiście, że uważam! - Wstał z kanapy i przełożył poduszki. - Proszę się tu położyć, a ja już się wszystkim zajmę! Tylkooo myślę, że do zabiegu trzeba będzie pozbyć się zbędnej garderoby.
- Tak pan myśli? A która część garderoby jest tą najbardziej zbędną?
- Myślę, żee - odpiął jeden z guzików koszuli dziewczyny - ta koszula -kolejny guzik odpięty - jest jak na razie - ostatni guzik opuścił swoje miejsce - najbardziej zbędną częścią - koszula zsunęła się po aksamitnej skórze Hermiony i upadła obok kanapy.
- Od razu lepiej, ale myślę, że reszta ubrań może mi się jeszcze dziś przydać, więc może w końcu przejdziemy do tego masażu?
- Wedle życzenia.
Brunetka położyła się na wersalce, a Fred pochylił się nad nią rozstawiając swoje kolana po obu stronach jej bioder. Wyglądało to bardzo dwuznacznie, więc nic dziwnego, że gdy w drzwiach stanął George wręcz go zamurowało.
- Stary! Nie korzystasz z tej kanapy sam, takie rzeczy to w sypialni. Nie chce później mieć białych plam na spodniach za każdym razem gdy będę siadać na kanapie!
- George co ty tu robisz? Mówiłeś, że wrócisz jutro...
- Gdybym wiedział, że pokrzyżuje wam plany to nie wracał bym dzisiaj.
- My tylko...Fred robił mi masaż, to tylko tak wyglądało!
- Spoko, luzik macie moje błogosławieństwo! Tylko bratanków róbcie mi w sypialni, a nie na kanapie.
Roześmiał się i jak gdyby nic podszedł do lodówki i wyjął sobie jogurt.
- Późno już, muszę się zbierać - pocałowała Freda w policzek - to do soboty, paa. Cześć George!
- Zaczekaj, Mionka!
Jednak dziewczyna już zniknęła. Fred posłał jeszcze bratu spojrzenie seryjnego zabójcy i poszedł do łazienki. Mimo tego, że zakończenie dnia nie było do końca takie jakie sobie wymarzył to i tak uważał ten dzień za jeden z najlepszych dni swojego życia. Jednocześnie uświadomił sobie, że nigdy tak bardzo nie pożądał żadnej dziewczyny, jak dziś Hermiony.

***W norze***
- Mioonka! Nie daj się błagać, opowiedz mi coś! Nigdy jeszcze nie widziałam Freda tak szczęśliwego, zresztą ty też wyglądasz jakby ktoś odłączył ci mózg od reszty ciała, a to wydawało mi się niemożliwe!
- Ginny, nie ma co opowiadać. Pracowaliśmy, później trochę rozmawialiśmy i wróciłam do domu. Oto cała historia.
- Jaaasne, bo ci uwierzę! Twoje oczy zdradzają wszystko, przyznaj się, że doszło do czegoś więcej między wami.
- Czegoś więcej? - Hermiona z wrażenia, aż usiadła na łóżku - Ty uważasz, że kochałam się z twoim bratem?!
- Nie...to znaczy tak...ale nie musisz mi opowiadać szczegółów, tylko powiedz czy coś mędzy wami zaszło...no wiesz śniadanie do łóżka i w ogóle...
Ruda widocznie zawstydziła się swoim pytaniem. Czasami jednak wolałaby być mniej impulsywna i więcej myśleć niż mówić.
- Oczywiście, że do niczego nie doszło, przecież wiesz, że gdyby tak było to na pewno bym ci opowiedziała o tym jako pierwszej. A teraz wybacz jestem zmęczona.
- A chciałbyś żeby do czegoś doszło?
To pytanie wybiło ją z równowagi. To przecież jej prywatne sprawy, co Ginny do tego! Jednak czy chciałaby kochać się z Fredem? Czy jest już na to gotowa? Czy Fred tego pragnie? Udała głośne chrapnięcie, co oznaczało, że temat jest zakończony, jednak w myślach nadal zastanawiała się nad pytaniem młodszej przyjaciółki. 


******

Przepraszam, przepraszam,że tak długo czekaliście, a dostaliście tylko taki szmelc. Chyba się popsułam, pisanie nie idzie mi tak łatwo jak kiedyś. Nie jest to ten rozdział o którym pisałam wcześniej, tego oto rozdziału nie miałam w ogóle w planach, ale z powodów osobistych nie dałam rady  dokończyć tamtego, bo nie miałam po prostu do tego głowy. Zauważyłam, że wszystkie gorsze rozdziały pisałam wtedy, kiedy miałam zły nastrój, dlatego muszę zacząć tego unikać, a ostatnio mam tylko i wyłącznie zły nastrój. Dlatego jeszcze raz z góry przepraszam za to, że ciągle was zawodzę. Kolejny rozdział pojawi się do 1 września, bo będzie to właśnie ten rozdział, który uparcie i w kółko staram się dokończyć. Przepraszam i ściskam wszystkich, którzy ze mną nadal są. Buziaki-Marta.
PS Czekam tu na 8 komentarzy do 1 września :)
PS2 Mój komputer nadaję się już tylko na wyrzucenie, dlatego proszę o wyrozumiałość, bo wszystko tworzę na telefonie, a jak widać po tym podziale rozdziału-nie jest to przyjemna praca;)

środa, 20 sierpnia 2014

Rozdział 29 - Cisza przed burzą cz.1

UWAGA!UWAGA!
Rozdział ma dwie części! Mam popsuty komputer i niestety nie mogłam dodać rozdziału w całości! Proszę nie komentować pod tą,a TYLKO POD DRUGĄ CZĘŚCIĄ!
***
W salonie siedział już cały Zakon i młodzież, którą spotkał zaszczyt uczestnictwa w misji. Fred zajął fotel najbliżej kominka i posadził sobie Hermione na kolanach, co oczywiście nie umknęło uwadze magicznego oka Szalonookiego.
-No proszę, proszę co za gołąbeczki!-chrypka w jego głosie sprawiała, że zawsze odnosiło się wrażenie jakby Moody sobie kpił ze wszystkiego i wszystkich-skoro w końcu zaszczyciliście nas swoją obecnością to przejdę do rzeczy. Jak wiecie Harry niedługo kończy siedemnaście lat, a co za tym idzie przestanie działać ochrona zapewniona mu przez jego matkę, dlatego musimy zabrać go z domu jego wujostwa zanim to nastąpi. Wystąpiły jednak pewne komplikacje, które sprawiły, że musieliśmy zmienić cały nasz plan. Ministerstwo nie zgodziło się na podłączenie kominka w domu wujostwa Harry'ego do sieci Fiuu, ani na użycie teleportacji łącznej. Jednym słowem, nie możemy przenieść go do Nory w żaden sposób, który wymagałby użycia zaklęć. Są wręcz pewni, że uda im się dzięki temu zatrzymać Pottera tam tak długo, aż zaklęcie ochronne przestanie działać i będą go mogli najzwyczajniej w świecie stamtąd zabrać. Jednak my na to nie pozwolimy. Jeśli nie magią, to tradycyjnie, zawsze jest jakiś sposób. Do przenosin Pottera użyjemy mioteł, testrali i motocykla Syriusza, a wszystko to odbędzie się w przyszłą sobotę.
-Okay, ale czy to nie jest zbyt duże niebezpieczeństwo? Harry jak gdyby nigdy nic wylatuje sobie na miotle z domu wujostwa, który nawiasem mówiąc na pewno jest od dawna obserwowany przez Śmierciożerców, z obstawą godną prezydenta, co jest jednoznaczne z tym, że właśnie opuszcza ten dom.
-A mogłabyś tak bardziej po ludzku,Granger?
-Mam na myśli to, że ci Śmierciożercy, którzy będą obserwować dom Harry'ego na pewno dadzą od razu znać Vol-Ron zrobił kwaśną minę-Sami-Wiecie-Komu, a z nim raczej sobie nie poradzimy?
-Gdybyś nie przeszkodziła mi to przeszedł bym i do tego szczegółu.
Hermiona zaczerwieniła się i wtuliła w ramiona Freda, który delikatnie musnął jej policzek.
-Z domu Dursley'ów wyleci siedmiu Potterów i siedmiu ,,ochroniarzy". Każdy poleci do innego miejsc, a każde z tych miejsc będzie w jakiś sposób powiązane z Zakonem, więc gdyby nas dorwali nie będą mogli tak łatwo rozszyfrować, który Potter jest prawdziwy. Wszystko zrozumiane, czy są jakieś pytania?
-Już widzę jak Harry z chęcią oddaje nam swoje włosy do eliksiru wielosokowego-George roześmiał się, a Fred przybił z nim piątke.
-Ja mam pytaniue, jaki będą la'pary?
Fleur wtulona w Billa spoglądała na Moody'ego pytająco, ale jakby z jakimś lękiem. Widać było, że nie darzyła go zbyt wielką sympatią.
-Prawdziwy Harry poleci Hagridem na motorze Syriusza- w rogu pokoju wielka dłoń pomachała w powietrzu zrywając przy tym firanki-George z Remusem, Tonks z Ronem, Fred z Arturem-polecą na miotłach.Hermiona z Kingsley'em i ty Fleur z Bill'em na testralach. Zadowolona?
Skinęła tylko z wdzięcznością głową i chwyciła dłoń narzeczonego.
-Coś mi się nie zgadza- George wyglądał na zamyślonego, co zdarza się naprawdę rzadko- miała być siódemka, a jak na razie łącznie z Harry'm jest nas szóstka.
-O to się nie martw, moja para dotrze na sobotę, a tymczasem ja muszę się już zbierać. Muszę załatwić jeszcze kilka ważnych spraw. Widzimy się w sobotę, punktualnie o ósmej.
Pokuśtykał w stronę drzwi i po chwili usłyszeli już tylko charakterystyczny dźwięk towarzyszący teleportacji.
-My też będziemy się już zbierać-Remus wraz z Tonks wstali z kanapy i pożegnali się ze wszystkimi. Fred ujął dłoń Hermiony w swoją i przygryzając płatek jej ucha wyszeptał:
-Chodź, zanim mama zagoni nas do jakiejś pracy.
Wstali i wyszli tylnym wyjściem. Małe, białe, puchate obłoczki leniwie przesuwały się po idealnie błękitnej tafli nieba. Słońce grzało przyjemnie, a w powietrzu czuć było zapach żniw. Wszystko pozornie wydawało się takie łatwe i beztroskie. A gdzieś tam, poza tą barierą czyhało zło. To dziwne, że szczęście można odnaleźć nawet w takich momentach, nawet w takich chwilach można cieszyć się życiem, nawet jeśli może się ono za chwilę skończyć. Szli przez polane pełną stokrotek i małych, kolorowych kwiatuszków, których nazwy dziewczyny nie znała. Spojrzała na chłopaka i uśmiechnęła się. Spotkało ją naprawdę wielkie szczęście, że go ma. Nie dałaby sobie rady bez jego wsparcia, a pomyśleć, że jeszcze tak niedawno chciała z niego zrezygnować, poddać się. Zatrzymali się nad jeziorem. Fred wciągnął koc z dziupli w drzewie i rozłożył go w cieniu. Usiedli. Rudzielec oparł się o konar, a Hermiona usiadła przed nim kładąc się na jego torsie. Pogładził ją po policzku, a drugą dłoń splótł z jej dłonią.
-Co będzie dalej, gdy Harry już tu będzie?
-Co masz na myśli?
Hermiona była lekko zdezorientowana, jego dotyk zawsze tak na nią działał. Czuła się wtedy jakby nic innego poza nimi nie istniało.
-Mam na myśli waszą wyprawę, sama mówiłaś, że nie wiesz ile to potrwa, kiedy wrócicie i czy w ogóle wrócicie. Może..może powinienem iść z wami? Nie mam zbyt wielkich magicznych zdolności, ale zawsze mogę się przydać...na pewno będę bardziej przydatny niż Ron, to mogę ci zagwarantować.
Roześmiał się nerwowo, ale wiedziała, że mówi poważnie. Wszystko tyle razy przemyślała, miała nawet listę rzeczy, które musi zabrać, ale nie pomyślała o tym!
-Ja..nie możesz iść z nami Fred, choć bardzo bym tego pragnęła. Dumbledoor'e powierzył to zadanie tylko naszej trójce..nie wiem co będzie dalej, może będziemy mieli możliwość pisania listów? Albo może jakoś dam radę czasem podkraść się do waszego sklepu? A...a jeśli nie...jeśli nie to i tak to przetrwamy, przecież miłość tak po prostu nie wygasa, nawet jeśli mielibyśmy zobaczyć się dopiero za rok to i tak w moim sercu będziesz zajmował nadal pierwsze miejsce...zabrzmiało to trochę jak z taniego romansidła, ale nie mogę naprawdę nic innego wymyślić....
Uniosła lekko głowę i spojrzała w górę, by zobaczyć jego reakcję. Uśmiechnął się lekko i pocałował ją w czoło.
-Masz rację, damy radę. Przetrwamy, wygramy każdą wojnę. Tylko mam taki pomysł, znaczy ostatnio dużo o tym myślałem i chciałbym móc cię chociaż nieraz usłyszeć, by mieć pewność, że nic ci nie jest. Jak tak nad tym rozmyślałem, przypomniałem sobie o tych momentach, tych których używaliśmy do ustalania spotkań Gwardii, można się przecież też przez nie kontaktować, wysyłać wiadomości. To natknęło mnie by trochę pokombinować i przerobiłem te monety.
Sięgnął do kieszeni, a w jego ręce zabłyszczały dwa złote galeony. Podał jednego dziewczynie.
-Fred! Jesteś geniuszem! Jak ja mogłam na to nie wpaść, przecież dzięki temu będziemy mogli mieć stały kontakt i nikt nie będzie w stanie go wykryć, ani przechwycić żadnych informacji. Mój geniusz!
Cmoknęła go w usta i zaczęła przyglądać się monecie.
-Jak ona teraz działa?
Chłopak przyłożył monetę do ust i wyszeptał coś. W tym samym momencie literki na monencie dziewczyny zaczęły zmieniać swoje położenie i po chwili utworzyły napis ,,Kocham Cię, mała". Uśmiechnęła się.
-Rozumiem, że w ten sposób możemy ustalić godzinę, tak?
-Właśnie tak, gdy chcesz napisać wiadomość, moneta musi dotykać twoich ust. Wiem, to trochę dziwne, ale na polecenia głosowe nie chciała działać.
Hermiona zbliżyła monetę do ust i coś szybko wyszeptał. Fred spojrzał na swoją błyszczącą zabawkę, obciągnął koszulkę i uśmiechnął się. Na galeonie widniał napis ,,Właśnie odkryłam twój mroczny sekret-masz na sobie bokserki w misie!"
-Gdzie ty mi się patrzysz-roześmiał się- może zmieńmy lepiej temat i przejdźmy do rozmowy przez te super wynalazki.
Hermiona była oczywiście bardzo dobrą uczennicą i szybko opanowała obsługę monet. Czas nad jeziorem płynął jakby zupełnie innym torem i nim się zorientowali, doszło już południe, a głos pani Weasley, oznajmujący, że obiad czeka na stole wyrwał ich z tej romantycznej sielanki.
***
Promienie słońca przebijały przez cienki materiał zasłon, którym lekko poruszał wiatr. Czuła na policzku przyjemne, znajome ciepło. Przeciągnęła się i otwarła oczy. Obok niej na łóżku siedział Fred i gładził dłonią jej twarz i włosy.
-Dzień dobry Śpiąca Królewno.
Pełen radości uśmiech, którym ją obdarzył, sprawił, że na jej twarzy pojawiły się lekkie rumieńce. Uniosła się na łokciach i odwzajemniła uśmiech.
-Dzień dobry mój książę.
-Siadaj wygodnie-poprawił jej poduszki, a ona posłusznie usiadła- a teraz smacznego.
Na kolanach Hermiony spoczęła wielka taca z jedzeniem. Naleśniki z dżemem i bitą śmietaną, która układała się w kształt serca, jogurt malinowy i kubek kakao- widząc wszystkie te pyszności dziewczyna, aż zaniemówiła.
-Wszystko przyrządziłeś sam? Naprawdę, zrobiłeś to wszystko dla mnie?
Nadal na jej twarzy malowało się ogromne zdziwienie, które chyba trochę zawstydziło rudzielca.
-Tak, naleśniki i kakao to nic trudnego, a że w ogródku akurat dojrzały maliny to zrobiłem jeszcze jogurt.
-Jogurt też zrobiłeś sam?!
-Eem...no tak, maliny, trochę mleka, jogurtu naturalnego i wszystko wystarczy zmiksować. Chyba, że nie lubisz maliny, bo jeśli tak to mogę przynieść ci jakiś inny jogurt z lodówki, to żaden problem.
Chłopak już się podnosił, by biec do kuchni, ale Gryfonka chwyciła go za dłoń.
-Siadaj, nigdzie nie musisz iść. Bardzo lubię maliny, wręcz uwielbiam. Jestem tylko bardzo zdziwiona, pozytywnie zdziwiona, bo nigdy nikt nie zrobił dla mnie czegoś równie miłego i romantycznego. Nawet w snach nie marzyłam o śniadaniu do łóżka!
Fred wręcz się rozpromienił. Gdy Hermiona jadła, chłopak sypał dowcipami. Co chwila pomieszczenie wypełniał beztroski śmiech zakochanych.
-Odniosę tacę do kuchni i będę niestety musiał się zbierać. Dzisiaj ja muszę otworzyć sklep, bo George ma do załatwienia jakąś pilną sprawę.
-Naprawdę musisz już iść?- Hermiona zrobiła smutną minę i wlepiła w niego spojrzenie a'la szczeniaczek.
-Naprawdę, nie mam najmniejszej ochoty się z tobą rozstawać, ale...zaraz! Że też dopiero teraz...cz.2 dalej^^

środa, 11 czerwca 2014

Rozdział 28 - Koszmar

Dziwne, że w ciągu kilku minut można wyzbyć się wszystkich emocji. Łzy spływały po jej policzkach kaskadami, zostawiając na nich mokre wyżłobienia. Nie odczuwała nic poza wszechobecną pustką. Pustkę czuła w sercu, w głowie, w żołądku, gdzie ulubione naleśniki przygotowane przez mamę paliły trwającym bólem. Czuła, że sama staje się pustką zassaną w nicoś, jak gdyby była czarną dziurą pochłaniającą wszystko co dobre wokół siebie. Kupiła bilet i usiadła na peronie, czekając na pociąg. Nie chciała teleportować się zbyt blisko domu, bo Śmierciożercy mogliby coś jeszcze zwęszyć lub co gorsza-zabić mugoli, których jedynym przewinienie było to, że byli jej sąsiadami. Kilka głębszych wdechów. Serce powoli zaczęło się uspokajać, jednak nadal całe jej ciało lekko drżało. Głuchy łoskot oznaczający nadjeżdżający pociąg przepełnił powietrze. Z trudem zebrała się w sobie i wstała, wsiadając do pociągu. Usiadła w jednym z wolnych przedziałów. Nawet nie próbowała już powstrzymywać łez. Patrzyła tępo w przestrzeń za oknem, a łzy ponownie zaczęły żłobić na jej twarzy swoją trasę. Nagle drzwi od przedziału otwarły się i stanął w nich chłopak ubrany w niebieską koszule w kratę i ciemne jeansy. Wydał jej się strasznie znajomy. Te czekoladowe oczy, które przyglądały jej się właśnie z ogromnym skupieniem, sprawiły, że speszyła się lekko.
  -Cześć Hermiono!
Obdarzył ją promiennym uśmiechem, a w przedziale nagle zrobiło się jakby jaśniej. Była pewna, że jest w nim coś niezwykłego, jakaś tajemniczości, a może dzikość? Czarne włosy lśniące w słońcu, ten wyraz twarzy...miał w sobie coś z
wilka! Tak!
  -Cześć..yyy..przepraszam, ale nie kojarze twojego imienia.
  -Jestem Matthew, jednak wszyscy mówią na mnie Matt, ale ciebie pewnie dziwi skąd znam twoje imię?
Skinęła głową, a chłopak usiadł na siedzeniu na przeciwko niej. Czekoladowe  spojrzenie sunęło po jej twarzy, paląc bardziej niż świeżo otarte łzy. Uśmiechnął się tajemniczo i w końcu odezwał.
  -Chodziliśmy razem do przedszkola zanim się przeprowadziliście. Zapamiętałem twoją burzę loków.
Roześmiał się, a Hermiona razem z nim. Atmosfera rozluźniła się, Matt idealnie trafiał w poczucie humoru dziewczyny. Gdy zaczął ją łaskotać poczuła jak różdżka wysuwa jej się z kieszeni, szybkim ruchem wsunęła ją spowrotem.
  -Nie wierzę, że można nosić różdżkę w kieszeni. To przecież cholernie niewygodne.
  -Ty...ty jesteś czarodziejem?!
  -Niespodzianka!-roześmiał się i wyciągnął swoją różdżkę, wykonał nią kilka skomplikowanych gestów po czym przed gryfonką stanął duży, szary wilk. Oparł pysk na kolanach Hermiony i spojrzał jej w oczy. Zawył wesoło po czym ponownie zmienił się w człowieka.
  -Miło było cię znowu spotkać Hermiono- pocałował ją w dłoń-i mam nadzieję, że nie jest to ostatnie nasze spotkanie.
Zaniemówiła, a gdy w końcu chciała coś odpowiedzieć, chłopaka już nie było. Dwie stacje później wysiadła i teleportowała się na wzgórze w pobliżu Nory.
*******W tym samym czasie******

  -Znalazłem ją!
Męski, ciepły głos wypełnił hol ponurego pomieszczenia o brudnych, ciemnych ścianach
  -Gdzie?
Drugi głos, bardziej ochrypły i zimny dobiegał ze szczytu schodów. Czarna peleryna ledwie rysowała kształt postaci na tle równie czarnych ścian.
-W pociągu. Miała przy sobie kufer podróżny, wysiadała na Down Street.
  -Wspaniale! Trzeba odwiedzić rodzinkę pani wszystko-wiem Granger.
Okropny, gardłowy śmiech poniósł się echem wibrując w powietrzu.

****
W kuchni panował chaos. Po podłodze walały się porozrzucane sztućce, kawałki szkła. Pośrodku pomieszczenia leżał wywrócony stół, a przy nim połamane krzesła. Krzyk wypełnił pomieszczenie. Przeniosłam wzrok i w rogu kuchni ujrzałam dwie, skulone postacie. Serce mi się ścisnęło. Poczułam jak zimny pot oblewa moje ciało. Chciałam coś zrobić, ratować ich, ale nie mogłam nawet drgnąć. Zaczęłam krzyczeć, ale oni zdawali się mnie nie słyszeć. Zaprzestałam dalszych prób i czując gorące łzy spływające po policzkach obserwowałam przebieg wydarzeń. Grupa zakapturzonych postaci wtargnęła do pomieszczenia. Czarne peleryny trzepotały przy każdym ruchu niczym skrzydła nietoperza. Śmierciożercy.
  -Gdzie ona jest? Gdzie ta szlamowata suka?!
Czerwone iskierki wystrzeliły w powietrze kilka centymetrów przed twarzą przerażonego mężczyzny. Jęknął cicho i przyciągnął łkającą żonę jeszcze mocniej do siebie, jakby jego uścisk miał zapewnić jej pełne bezpieczeństwo.
  -Ja..ja nie wiem o kim pan mówi! My..my..my nie mamy dzieci, jesteśmy właśnie w trakcie przeprowadzki. Proszę..błagam..zostawcie nas w spokoju..
Samotna łza spłynęła po jego policzku, lądując miękko na włosach kobiety. Oprawca zaśmiał się z pogardą i skierował różdżke na mamę. Zaczęłam krzyczeć i miotać się w miejscu, ale nic nie mogłam zrobić. Przeraźliwy krzyk przeciął powietrze, gdy grymas bólu wykrzywił twarz kobiety. Pod jej aksamitną skórą pojawił się zarys napiętych mięśni.
  -Mów, gdzie jest ta suka, albo zabije ją! Wybieraj- życie żony czy fałszywej córeczki, która swoim zachowaniem naraża życie swojej rodziny?!
  -Przysięgam..my..my nie mamy dzieci!
Jego dłoń bezwiednie gładziła twarz nieprzytomnej kobiety z taką czułością, jakby dotykał najcenniejszego materiału świata, bojąc się, ze w każdej chwili może go zabrudzić lub uszkodzić. Mężczyzna podniósł różdżkę i tym razem skierował ją w stronę taty.
  -Łżesz!
Nim zdążył wypowiedzieć zaklęcie z końca pomieszczenia odezwał się ktoś, kogo wcześniej nikt zdawał się nie zauważyć. Byłam pewna, że znam skądś ten głos, ale nie mogłam przypomnieć sobie skąd.
  -On nie kłamie. Naprawdę nie wie o kim mówimy, spójrz.
Wynurzył się z cienia w którym do tej pory się ukrywał i podszedł do Śmierciożercy. Wyciagnął rękę w której trzymał...ramkę ze zdjęciami.
  -Co to zdjęcie ma niby udowadniać? Chcesz zrobić ze mnie idiotę?
Żyła na jego skroni niebezpiecznie pulsowała, a dłoń nerwowo obracała różdżkę. W jego oczach wręcz płonął już zielony ogień wypełniając pomieszczenie, czekał tylko na to by móc ich w końcu wykończyć, by mnie w końcu osłabić.
-Nie muszę-przez zakupturzoną grupę przeszedł cichy odgłos śmiechu- ale tu wyraźnie widać działanie zaklęcia czyszczącego pamięć. Te puste ramki porozstawiane po całym domu wydały mi się podejrzane.Sprawdziłem to już i jestem pewien, że wykasowała im pamięć.
  -Sprytne posunięcie. Myślała, że pojawimy się tu o wiele później i jej mugolscy starzy zdążą się wyprowadzić, ale się przeliczyła. Potrafisz cofnąć to zaklęcia?
  -Cofnąć je może tylko ta osoba, która je rzuciła.
  -Czyli nic od nich nie da rady wyciagnąć? Są nam całkowicie nieprzydatni?
  -Tak.
  -A myślałem, że będę miał okazję się pobawić, ale cóż...Avada Kedavra!
Strumień zielonego powietrza wypełnił w końcu pomieszczenie i ugodził w pierś mężczyzny, który upadł bezwładnie na zimną posadzkę kuchni, niczym marionetka, której ktoś poprzecinał sznurki. Kolejny zielony błysk, a obok ciała ojca opadło wiotkie ciało mamy....
  -Już dobrze, spokojnie. Nie płacz mała. Ze mną jesteś bezpieczna.
Fred siedział przy łóżku Hermiony i przytulał ją do siebie, lekko gładząc jej włosy. Ciało dziewczyny dygotało, a po policzkach spływały łzy.
  -Nie..ni..eee...oooni ich zabili...zabili moich ro..ro..rodziców..
Słowa dziewczyny przerywał przeciągły szloch.
  -To tylko sen, zły sen.
  -O tak wieee...eelu rzeczach nie..nie pomyślałam...
  -Na pewno wszystko dopięłaś na ostatni guzik, nie martw się. Gdy przyjdzie taka potrzeba zadbam o twoich rodziców, są i będą bezpieczni.
Szloch ustał. Hermiona powoli zaczęła się uspokajać. Gdy w końcu wybudziła się ostatecznie, spojrzała na rudzielca, uśmiechając się.
  -Co ty tu robisz? Podobno macie taki ruch w sklepie, że nie mogłeś się wyrwać.
  -Nie ma rzeczy niemożliwych dla Freda Weasley'a, tym bardziej jeśli jego księżniczka go potrzebuje.
Cmoknął ją czule w policzek, a ona automatycznie się zarumieniła. Spojrzała na niego, a gdy ich spojrzenia się spotkały wydawało się, że w powietrzu przeskoczyły iskry. Dłoń chłopaka delikatnie przesuwała się od jej dłoni na policzek, przyjemnie drażniąc po drodze skórę szyi. Musnął jej dłoń, potem nadgastek, ramię, szyję, policzek, a na końcu usta. Ich wargi zapłonęły w namiętnym pocałunku. Całym ciałem przywarł do Hermiony, a jej dłoń zaczęła wędrówkę po jego ciele, gładząc i badając każdy milimetr skóry.
  -Moody chce wyjaśnić nam szczegóły przenosin Harry'ego, macie zee-Tonks spojrzała na tarzającą się po podłodze parę, lekko chichocząc- macie zejść na dół...jak skończycie.
Wyszła z pokoju, ze śmiechem zamykając za sobą drzwi. Oni również zaczęli się śmiać. Fred pomogł wstać dziewczynie i zaplatając swoje dłonie, wyszli z pokoju.

********
Uff dokończony :D nie miałam przez długi czas pomysłu na ten rozdział, a gdy udało mi się coś w końcu wymyślić to miałam wyjazd i zostałam całkowicie odcięta od internetu. Jednak największą motywacją i głównym napędem mojej weny jesteście Wy! Każdy komentarz w pewien sposób przyczynia się do mojej twórczości za co wam z całego serduszka dziękuję :) Rozdział pozostawiam waszej ocenie, choć ja sama jestem z niego średnio zadowolona. Za to kolejny rozdział to będzie dosłownie odlot, także przygotujcie się na ,,ostrą jazdę" xD

PS By pojawił się kolejny rozdział musi być tutaj przynajmiej 8 komentarzy :)

PS2 Rozdział dodany z telefonu, więc mogłam gdzieś nie wyłapać literówek, za co z góry przepraszam;)