Sowa

Witajcie kochani :D Blog jest już zakończony, ale nadal będzie mi niezmiernie miło jeśli ktoś go będzie czytał, a tym bardziej zostawiał po sobie jakieś komentarze ;)
Miłego czytania życzę :D

PS. Znajdziecie mnie także na Wattpadzie, gdzie obecnie powoli przenoszę rozdziały z tego bloga, więc jeśli ktoś woli to zapraszam:
https://www.wattpad.com/story/244116267-fremione-jak-tw%C3%B3rca-kanarkowej-krem%C3%B3wki-namiesza%C5%82

PS2 Teraz, z perspektywy czasu widzę wiele błędów i tego jak wiele ciekawych fragmentów nie zostało w odpowiedni sposób rozwiniętych, dlatego podczas przenoszenia rozdziałów na Wattpad na pewno wiele się w nich zmieni, pojawi się tutaj wiele dodatkowych wątków i zmian w fabule ;)

niedziela, 30 marca 2014

Rozdział 24- Trucizna cz.2

Hermiona czuła się strasznie samotna, lecz lekarze nie pozwalali nikomu wchodzić do jej sali. Znaleziono antidotum na jad ze szteletu, jednak organizm musiał się zregenerować, a blizny nadal nie chciały zniknąć. Ciągle uważali, że każda zarazka mogłaby jej zaszkodzić, ale w końcu nadszedł dzień w którym mogła wrócić do domu.Usłyszała przyciszone głosy, dochodzące za drzwi, więc przyłożyła ucho i zaczęła podsłuchiwać.
-Czyli jest już zupełnie zdrowa, tak?- Hermiona rozpoznała, że ten głos należy do Tonks.
-Można tak powiedzieć, jednak zauważyliśmy jedną, specyficzną właściwość trucizny ze sztyletu.
Dziewczyna zatkała sobie usta dłonią, by przypadkiem nikt nie usłyszał jej zduszonego ,,ohh". Czyli jednak coś przed nią zatajono.
-Co to za właściwość?- zapytał Remus, którego głos Gryfonka rozpoznała bez większego problemu.
-Nie wiem jak to dokładnej ująć, ale trucizna wpływa na sferę mózgu odpowiadającą za uczucia i usuwa z pamięci wszystkie wspomnienia dotyczące najważniejszej dla pacjenta osoby.
-Czyli nie będzie w ogóle pamiętała, że osoba którą kocha istnieje?
Granger wyczytała z głosu Tonks przerażenie. Była pewna, że wszystko i wszystkich pamięta, więc o czym ten uzdrowiciel mówi...
-Nie zupełnie. Będzie pamiętała nadal wszystko związane z tą osobą, aż do momentu w którym poczuła coś więcej do tego kogoś.
-Ale to da się jakoś przywrócić, prawda? Jest jakieś leczenie, które pomoże jej sobie przypomnieć te wszystkie ważne momenty?
-Jest to dla nas nowy rodzaj czarnej magii. Połączenie bardzo wielu zaklęć i eliksirów, ale pracujemy nad tym. Na chwilę obecną, możemy tylko dać jej ten eliksir, który trzeba zażywać raz dziennie i być dobrej myśli. Mam nadzieję, że dzięki temu choć mała część pamięci wróci. Gdy sporządzimy już wywar specjalny, zawiadomimy państwa.
-Dobrze, dziękujemy.
Brunetka usłyszała kroki uzdrowiciela, a później ponownie rozgorączkowane głosy członków Zakonu.
-Fred będzie załamany. Przez cały ten czas martwił się o Hermione. Tyle czasu czekał by się z nią zobaczyć.
Fred? Fred Weasley? Kochałam Freda Weasley'a? Dziewczyna zrobiła kilka kroków w tył i usiadła na łóżku. Przecież to niemożliwe. Fred jest tylko jej zwykłym znajomym i do tego średnio przystojnym. W dodatku ona nigdy nie miała chłopaka i postanowiła go nie mieć do czasu pokonania Czarnego Pana, więc to nie może być prawda. Mimo to, jeśli to wszystko co mówili jednak okazało się prawdziwe, to ona-Hermiona Granger nie pamięta swojego chłopaka, ani nic z nim związanego! Chwiejnym krokiem wyszła z sali i przywitała się z Remusem i Tonks.
-Gotowa na wakacje?
Nie chciała udawać, że nic nie wie, ale przecież nie mogła się przyznać, że podsłuchiwała.
Uśmiechnęła się i kiwnęła tylko głową. Wyszli ze szpitala i wsiedli do taksówki, która jednak okazała się autem Kingsleya.
-Nie prościej byłoby, gdybyście po prostu mnie telepoprtowali, albo podłączyli mój kominek do sieci Fiuu?
Lupin uśmiechnął się.
-Środki ostrożności zostały wzmożone. Nie można już tak sobie wydostać się, ani wdostać do naszego świata. Dlatego do domu wrócisz wagonem ,,Hogwart".
-Specjalnie po mnie przyjedzie pociąg? To chyba trochę bezsensowne. Myślałam, że ma mnie odwieźć jakieś auto z Ministerstwa czy coś.
-Taki był pierwotny plan, ale Dumbledore wolał zadbać sam o Twój transport. Nie przyjedzie po ciebie cały pociąg, a tylko jedne wagon Hermiono.
-Mhm rozumiem.
Uśmiechnęła się do Remusa i obróciła twarz w stronę okna. Resztę trasy przebyli w milczeniu. Deszcz przestał padać, a chylące się ku zachodowi słońce rozświetlało niebo na czerwono. Hermiona wysiadła na peronie, a Kingsley wyciągnął jej kufer z bagażnika. Tonks również wysiadła z auta i podeszła do dziewczyny.
-No to udanych wakacji kochana. Uważaj na siebie i nie kombinuj niczego.
Gryfonka uśmiechnęła się i przytuliła kobietę.
-Nie martw się o mnie, będę grzeczna.
Tonks spojrzała się na Hermionę wzrokiem - jasne, już ci wierzę i zrobiła kilka kroków w tył, by dopuścić do dziewczyny czarnoskórego, który przytulił ją tak, że jej nogi znalazły się kilkanaście centymetrów nad ziemią. Poczuła lekkie kłucie w miejscu gdzie trafił sztylet Bellatrix, jednak nie chciała nic po sobie pokazać. Mężczyzna postawił ją ponownie na ziemi i z uśmiechem zmierzwił jej włosy.
-Nie strasz nas tak więcej i dbaj o siebie i o tamtych dwóch gamoni, by nie przyszły wam przypadkiem do głowy jakieś dziwne pomysły.
Uśmiechnęła się, kiwając głową. Remus poczekał, aż pozostała dwójka wsiadła ponownie do auta i podszedł do dziewczyny. Chwilę jej się przyglądał.
-To jest lekarstwo, masz je zażywać raz dziennie.
Podał jej fiolkę, a ona schowała ją do kieszeni kurtki. -Myślałam, że jestem już całkiem zdrowa-Hermiona postanowiła wywiedzieć się trochę podstępem.
-Jesteś, ale trucizna ze sztyletu ma kilka działań niepożądanych i do całkowitego wyeliminowania ich z Twojego organizmu potrzeba czasu.
-Co to za skutki niepożądane?
-Twój pociąg lada moment tu będzie, więc wyjaśnię ci wszystko w liście.
Podszedł do dziewczyny i uściskał ją, szeptając.
-Tylko proszę, uważaj na siebie i zastanów się nad tym waszym planem, bo ma nadal zbyt wiele luk.
Już chciała zacząć się tłumaczyć i udawać, że nie wie o jakim planie mówi, ale tylko uśmiechnęła się lekko.  Poczuła jak kropelka deszczu spada jej na policzek, po czym deszcz ponownie zaczął padać. Kropelki wody spływały po jej twarzy, ale nie przejmowała się tym, ponieważ deszcz był wyjątkowo ciepły i orzeźwiający. Remus chyba usłyszał coś niepokojącego, bo złapał za różdżkę. Ona również usłyszała czyjeś przyspieszone kroki dochodzące z drugiego końca peronu. Obróciła się i zobaczyła jego roześmianą twarz i charakterystyczne iskierki w oczach. Lupin schowała różdżkę i przypatrywał się dalszemu przebiegowi sprawy, nie wtrącając się w sprawy młodych. Promienie zachodzącego słońca rozświetlały niebo, sprawiając że krople deszczu wyglądały jak spadające iskry. Stali naprzeciwko siebie,otoczenii strugami deszczu. Fred zrobił kilka kroków w stronę dziewczyny i ujął jej dłonie w swoje. Były takie drobne i delikatne. Przyciągnął do siebie dziewczynę i przytulił ją, jednak ona odskoczyła jak oparzona. Spojrzał na nią zdziwiony, nie rozumiejąc w ogóle jej zachowania, ale dla niej w tym momencie był tylko kolegą i nie mogła zachować się inaczej. Czuła, że łamała mu właśnie serce, ale nie kochała go, nie kochała Freda Weasley'a. Remus podszedł do chłopaka i zaczął coś do niego mówić, ale ten wyglądał jakby ktoś właśnie zdzielił go patelnią w twarz. Pociąg z hukiem zatrzymał się na peronie, a Gryfonka wsiadła do niego. Usiadła przy oknie i niezbyt wiedząc jak zareagować na zaistniałą sytuację, niepewnie pomachała im. Fred nadal stał w tym samym miejscu i patrzył na nią tępym wzrokiem. Poczuła ukłucie bólu w sercu. Z jego oczu można było wyczytać zdezorientowanie, smutek, ale przede wszystkim ból. Ból tak głęboki, że widać było go w całej jego postaci. Każdą cząstką siebie wyrażał swój niemy ból. Łzy napłynęły jej do oczu, więc odwróciła twarz by dłużej nie patrzyć na chłopaka. Deszcz dalej padał spływając po twarzy Freda strumieniami, dzięki czemu ona nie mogła zobaczyć jego łez. Lokomotywa ruszyła, a Gryfonka zdążyła już tylko zobaczyć ukradkiem oka, jak Lupin stara się zaciągnąć Freda do auta, po czym pociąg skręcił, uniemożliwiając dziewczynie zobaczenia już czegokolwiek poza deszczem spływającym po szybach.

***W tym samym czasie***

-Fred proszę cię, wsiadaj do auta to wszystko ci wytłumaczę!
-Zignorowała mnie i odepchnęła, jakbym był zwykłym kolegą, którego z trudem się toleruje!
-Chodź.
Kingsley wysiadł z auta i pomógł zaciągnąć chłopaka do niego. Tonks objęła go lekko ramieniem i wraz z autem teleportowali się do Nory. Wszyscy usiedli w salonie, a pani Weasley zrobiła im herbatę. Nimfadora przejęła głos.
-Myśleliśmy, że Hermiona jest już całkowicie zdrowa, ale okazuje się, że...-kobieta opowiedziała im wszystko co usłyszała od uzdrowiciela, a kończąc dodała- więc nie możesz winić jej za to na co nie ma wpływu.
Zapadła drażniąca wszystkich cisza. Lupin, Tonks i Kingsley uznali za najbardziej stosowne wyjście. Pożegnali się ze wszystkimi, po czym wyszli. Fred tępo wpatrywał się w ścianę, po czym wstał i teleportował się.Teleportował się do sklepu, by czymś się zająć i nie myśleć o tym, że Hermiona nie pamięta jacy byli ze sobą szczęśliwi i jak bardzo ją kocha.
-Jesteś idiotą Fred, totalnym idiotą-kopnął ze złością w drzwi.
-Chociaż w jednej kwestii się zgadzamy braciszku.
George roześmiał się widząc skwaszoną minę Freda. 
-No już chodź tutaj, połóż główkę na ramieniu mamusi. Może nawet pozwolę Ci wysmarkać się w rękaw swojej bluzy.
Wyszczerzył zęby w ogromny uśmiechu. Fred mimowolnie się uśmiechnął.
-Dobra, jednak się myliłem. Ty jesteś większym idiotą!
Starał się stwarzać pozory wesołego, jednak George od razu wiedział, że coś jest nie tak.
-Chodź na kolanka i opowiedz mi chłopczyku co cię trapi.
Rudzielec spojrzał na brata jak na chorego psychicznie i popukał się demonstracyjnie w głowę.
-Na pewno nie pozmienili Cię w szpitalu?  To niemożliwe, żeby tak inteligentny i przystojny mężczyzna jak ja, miał za brata takie coś jak ty.
George udał obrażonego, jednak nie dał za wygraną i wyciągnął od brata całą historię. Nie myślał, że sytuacja jest aż tak poważna. Po dłuższym namyśle uśmiechnął się znacząco.
-Chodź, mam sposób na tą twoją chandre.

****
Pociąg zatrzymał się, głośno skrzypiąc. Dziewczyna ścigając kufer z półki podziękował maszyniście, po czym wysiadła rozglądając się w poszukiwaniu rodziców. Przy przejściu zauważyła dwie machające do niej postacie. Szeroko się uśmiechając, odmachała im.
-Hermiono!
Rodzice uściskali dziewczynę, a Hermiona odłożyła wszystkie troski na bok ciesząc się obecnością najbliższych.

*****
Przepraszam za opóźnienie, ale miałam egzaminy próbne i musiałam się trochę przygotować. Jest to według mnie jeden z gorszych rozdziałów, dlatego z góry przepraszam, ale muszę sobie przygotować tym rozdziałem ,,teren" do rozwinięcia akcji:)
Kolejny rozdział pojawi się po 7 komentarzach;)

niedziela, 23 marca 2014

Rozdział 24 -Trucizna cz.1

Wybranie któregokolwiek z tej dwójki było dla niego niemożliwe. Zgodził się tylko i wyłącznie dlatego, że miał nadzieję w ten sposób wywalczyć kolejne kilka minut, ale Lucjusz nie wydawał się chętny czekać ani chwili dłużej. 

– Bella i Fenrir nie mogą się już doczekać, które z nich będzie mogło sobie dzisiaj pozwolić na taką wspaniałą rozrywkę. Życie którego z tej dwójki jest dla ciebie mniej ważne niż jakiś parszywy Potter?

Malfoy patrzył na niego z pogardą i wyraźnym zażenowaniem. Śmierciożerca, który obezwładnił Freda wzmocnił uścisk. Chłopak poczuł jak żebra zaczynają mu się wbijać w płuca. Zabrakło mu tchu i obraz przed oczami powoli zaczynał zamieniał się w czarną otchłań. Mężczyzna po chwili puścił go, a rudzielec wciągnął łapczywie powietrze. Klęczał na zimnej posadzce, a w dłonie wpijały mu się małe kamyczki, które się na niej znajdowały. Nie miał siły wstać i nie wiedział co robić dalej. W jego głowie panował chaos. Swoją porywczością zaprzepaścił szansę grania na zwłokę. Był na siebie wściekły, a jednocześnie zaczął czuć się całkowicie bezsilny. Podniósł wzrok i napotkał jej piękne, brązowe oczy. Wpatrywała się w niego z politowaniem, chociaż może to było coś innego? Starał się wyczytać z nich cos więcej, ale w korytarzu nagle rozległy się jakieś krzyki. Mogło to oznaczać tylko, że jego plan się powiódł. Poczuł jak utracona przed chwilą nadzieja ponownie do niego wróciła. Jeszcze nie wszystko stracone.
Lucjusz spojrzał pytającym wzrokiem na Freda, a w tym samym momencie drzwi z hukiem otworzyły się i stanął w nich Zakon Feniksa. Zaklęcia zawirowały w powietrzu, a kolorowe błyski wypełniły pomieszczenie. Czas jakby przyspieszył, a wszystko dookoła niego wydawało się dziać w przyspieszonym tempie. Fredowi przy pomocy pierścienia udało się uwolnić od pilnującego go Śmierciożercy. Od razu dołączył do walczących, rzucając zaklęciem w mężczyznę, który walczył z Kingsleyem. Uderzony dwoma zaklęciami Śmierciożerca padł na marmurową podłogę, a jego różdżka potoczyła się po posadzce, co wykorzystał uwolniony przez któregoś z członków Zakonu, George. Chwycił różdżkę i ruszył do walki u boku Lupina. Fred rzucił kilka zaklęć w stronę zakapturzonego mężczyzny, który usiłował trafić urokiem jego bliźniaka, po czym zaczął wypatrywać Hermiony. Ani jej, ani Bellatrix nigdzie nie było, co niezmiernie go zaniepokoiło. Przedzierając się przez tłum walczących próbował dostać się do przeciwległej części pokoju, która do niedawna pogrążona była w mroku, a teraz rozświetlona przez błyski rzucanych zaklęć zdawała się ukrywać coś więcej niż tylko stare meble. Unikając latających wszędzie zaklęć, dostał się do miejsca, gdzie stały krzesła. Nigdzie nie było śladu dziewczyny, jednak coś przykuło jego uwagę. W narożniku zauważył uchylone drzwi, które wcześniej w nikłym świetle nie były widoczne. Powoli zakradł się do nich. Uchylił je ostrożnie, gotowy miotać zaklęciami w każdego kto by się za nimi ukrywał, ale nie było tam nikogo. Wszedł do pomieszczenia znajdującego się za drzwiami. Był to długi, obskurny korytarz. Na ścianach paliło się kilka lamp oświetlających brudne, zapleśniałe ściany od których odpadała płatami farba. Ruszył przed siebie, aż do końca korytarza, gdzie natrafił na kolejne drzwi. Otworzył je i zobaczył widok, który sprawiło, że jego serce na chwilę zamarło. Na środku pokoju stała Bellatrix, która jedną ręką trzymała Hermionę za włosy, a w drugiej miała sztylet, który przyciskała do szyi dziewczyny. Wbiegł do pomieszczenia i ruszył w stronę Lestrange, jednak ta szybko obróciła się przyciskając mocniej ostrze do gardła Gryfonki.

- Ani kroku dalej!

Zatrzymał się. Zdawał sobie sprawę, że Bella jest nieprzewidywalna, więc wolał nie ryzykować ignorowaniem jej poleceń.

- Młody Weasley przyszedł po swoją szlamę! O jakie to słodkie, jakie romantyczne ojojojo! Wzruszyłabym się, gdybym miała uczucia - wybuchła swoim charakterystycznym śmiechem, dociskając jeszcze mocniej sztylet, który wpił się w skórę dziewczyny, a na jego ostrzu zabłysnęły szkarłatne kropelki. Fred lekko syknął widząc to, ale nie mógł nic zrobić. Każdy jego nieodpowiedni ruch Hermiona mogła przypłacić życiem, a na to nie mógł sobie pozwolić.

- Puść ją, a weź mnie. Zrobisz ze mną co chcesz, ale ją zostaw w spokoju!

- O jakie to romantyczne. Majutki Weasley kofa śwoją ślamę - spojrzała z pogardą na dziewczynę i szarpnęła ją mocniej za włosy. Hermiona krzyknęła z bólu, ale Bella nie zwracała na to uwagi. Była w pełni skupiona na Fredzie, upajała się jego bezradnością napędzając nią coraz bardziej swoje szaleństwo.

- Ty nie masz żadnej wartości, ani dla Pottera, ani dla Czarnego Pana, ale ta szlama tak. Gdyby nie ona to biedniusi, malusi Potterek nie przeżyłby nawet godziny. Zresztą ta suka od lat działa mi na nerwy, psując plany nasze i Czarnego Pana. Więc wymyśl lepsze argumenty.

Ponownie się roześmiała. Przejechała sztyletem po ramieniu Gryfonki. Hermiona zacisnęła usta i tym razem starała się nie pisnąć, ale grymas malujący się na jej twarzy wyrażał wszystko. Strużka krwi wypłynęła z nacięcia, powoli – kropla za kroplą, spływając po przedramieniu dziewczyny. Fred nie był w stanie dłużej znieść tego widoku. Puścił się biegiem w stronę Bellatrix, lecz ta była szybsza. Wbiła sztylet w brzuch Hermiony, uderzyła ją z całej siły w twarz po czym teleportowała się, zanim zaklęcie rzucone przez Freda zdążyło ją trafić. Rudzielec oszołomiony obrotem akcji, stanął w miejscu i dopiero po chwili zrozumiał co się stało. Uklęknął przy dziewczynie i pogładził ją po głowie. Kilka łez pojawiło się w kącikach jego oczu. Nie wiedział co powinien teraz zrobić. To Hermiona była tą, która zawsze wiedziała jak radzić sobie w kryzysowych sytuacjach. Kałuża krwi dookoła dziewczyny powiększała się w zastraszającym tempie, co nie mogło zwiastować niczego dobrego. Fred patrzył w oczy Gryfonki nie wiedząc co powiedzieć, ani co robić. Jego dłonie drżały, a głos się łamał. Wszystko to wydawało mu się tak nierealistyczne. Miał wrażenie, że jest w jakiejś nieudanej projekcji z której miał nadzieję się zaraz obudzić. Hermiona uniosła dłoń w kierunku jego twarzy, ale nie miała wystarczająco siły by jej się to udało. Fred pochwycił jej drobną rękę w swoją i splótł z nią palce. 

– Nie martw się, będzie dobrze, wszystko będzie dobrze. – Choć słowa kierował do Gryfonki to bardziej zabrzmiało jakby próbował uspokoić samego siebie. 

Spojrzał na ranę w brzuchu dziewczyny, z której nadal sączyła się krew. Próbował kilku zaklęć, ale żadne nie przyniosło skutków. Przez chwilę wydawało mu się, że jedno z nich zadziałało i kałuża krwi przestała się powiększać, ale mimo to rana nadal wyglądała na otwartą.

– To zaczarowany sztylet, ran nim zadanych nie wyleczysz zwykłymi zaklęciami – wyszeptała z trudem Hermiona. – Ja... ja umieram Fred.

– Nie gadaj głupot, wszystko będzie dobrze, zaraz przeniesiemy się do Świętego Munga, tam cię wyleczą. Spokojnie piękna.

Uśmiechnął się sztucznie, nie wiedząc co robić. Twarz dziewczyny stawała się coraz bledsza, a on nie wiedział nawet jak ją podnieść by nie wyrządzić na jej zdrowiu jeszcze większego uszczerbku, o ile w ogóle było to jeszcze możliwe. Podłożył jedną rękę pod jej kolana, a drugą pod plecy, na wysokości łopatek. Przechylił ją delikatnie w swoją stronę, tak by przy podnoszeniu jej głowa oparła się o jego tors. Najdelikatniej jak potrafił uniósł dziewczynę, a ona tylko cicho jęknęła. Przyglądała mu się, a jej spojrzenie zaczęło stawać się nieobecne co coraz bardziej go przerażało.

– Fred...a jeśli ja umrę...to chcę żebyś wiedział, że...że nigdy wcześniej nie byłam w nikim tak zakochana...dopiero przy tobie zrozumiałam co to miłość...przy tobie czułam się piękna i bezpieczna... Fred...bezpieczna pomimo tylu niebezpieczeństw...to twój pocałunek był moim prawdziwym, pierwszym pocałunkiem...a ty moim pierwszym prawdziwym chłopakiem...ja....ja chyba też cię kocham.

Przez jej bladą twarz przemknął nikły cień uśmiechu, po czym zamknęła oczy. Fred szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia z pomieszczenia. Musiał odnaleźć jakiegoś z członków Zakonu, oni będą wiedzieli co robić. Nie pozwoli jej odejść, nie teraz. Z każdym krokiem szedł coraz szybciej, ale odległość dzieląca go od przejścia zdawała się nie mieć końca.

– Nie Mionka, nie zostawiaj mnie samego. Błagam...nie teraz, gdy najbardziej cię potrzebuje...nie teraz...

Nie chciał płakać, wiedział przecież, że łzy w tym momencie nic nie dadzą, ale nie był w stanie ich już dłużej powstrzymywać. Rozpłakał się, rozpłakał się jak dziecko, któremu z rąk uciekł balonik i jedyne co mu pozostało, to patrzeć jak odlatuje nieuchwytny. Jej ciało zrobiło się takie bezwładne i ciężkie. Zdawał sobie sprawę, że nie zwiastowało to nic dobrego, ale starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że być może ta piękna kobieta, którą właśnie trzyma w swoich ramionach, już nie oddycha. 

W momencie, gdy Fred znajdował się już przy wejściu do korytarza, stanął w nim George. Gdy zobaczył brata całego we krwi z nieprzytomną, a przynajmniej taką miał nadzieję, Hermioną na rękach coś w nim pękło. Czuł się winny. To przez niego znaleźli się w tej sytuacji, ale w tym momencie nie było czasu na żale i wyrzuty. Żaden z nich się nie odezwał, rozumieli się bez słów. George ruszył przed Fredem i otworzył mu drzwi, które prowadziły do sali w której toczyła się bitwa. Zakon wygrał walkę, a Lucjusz na chwilę obecną zniknął z własnego domu. Członkowie Zakonu byli dumni z wykonanej przez siebie pracy. Lupin z Kingsleyem śmiali się, wspominając zdziwioną minę Lucjusza, gdy wszyscy jego ludzie zostali oszołomieni. Pod ścianą leżało troje związanych i oszołomionych Śmierciożerców, których Kingsley miał zabrać ze sobą do Ministerstwa, gdzie zostaną osądzeni. Gdy drzwi się otworzyły, wszyscy na widok Hermiony zamilkli. Lupin, wraz z Tonks podeszli do Freda, a na ich twarzach malowało się przerażenie. Nimfadora dotknęła szyi Gryfonki w poszukiwaniu pulsu. Ta chwila oczekiwania zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Cisza panująca w sali sprawiała, że Fred mógł usłyszeć swoje własne serce, które tłukło się w jego piersi jak dzikie zwierzę w klatce. Każdy mięsień w ciele chłopaka był napięty. Wstrzymał oddech i wpatrywał się w Tonks z ogromną nadzieją. Nie był gotowy na jej śmierć. Hermiona musiała przeżyć, nie chciał nawet brać pod uwagę innej opcji. Nimfadora w końcu skinęła głową i wyszeptała z wyraźną ulgą:

- Żyje.

Te słowa zaczęły odbijać się echem w głowie chłopaka. Nagle poczuł przepełniające go zmęczenie. Ciało Hermiony zaczęło mu ciążyć, ale z całych sił koncentrował się na tym by ją utrzymać. Remus wyciągnął ręce w stronę Freda by wziąć od niego dziewczynę. Spojrzał na niego i nie był w stanie tego zrobić. Zaczął kręcić przecząco głową i  powtarzać wciąż jedno słowo:

– Żyje...

Panicznie bał się, że w momencie w którym wypuści ją ze swojego objęcia to zniknie ona na zawsze. Rozpłynie się jak patronus, który wypełnił już swoje zadanie, a którego on czuł, że nadal potrzebuje. 
Tonks ujęła w swoje dłonie jego twarz i zmusiła do przeniesienia wzroku na swoją osobę. W jego oczach widziała przerażenie i  coś, co wydawało jej się przypominać obłęd. Gdy upewniła się, że ma jego pełną uwagę to cichym i spokojnym głosem, zaczęła mówić:

– Freddie, ona potrzebuje profesjonalnej pomocy. Musisz pozwolić nam ją zabrać, dla jej dobra. Wiem, że chcesz dla niej jak najlepiej, więc musisz to zrozumieć

– Ja...z nią się teleportuje...mogę...z wami...z nią – wyrzucał z siebie pojedyncze słowa, które nie tworzyły nic sensownego.

– Nie możesz się z nią teleportować, bo Hermiona jest za słaba, a ty sam nie najlepiej się trzymasz. To mogłoby skończyć się tragicznie dla was obojga – machnęła delikatnie dłonią w stronę Lupina, który od razu zrozumiał o co jej chodzi.  – Oddasz Hermionę Lupinowi, a on zabierze ją do Świętego Munga, gdzie jej pomogą. Zrób to dla niej.

Remus już w trakcie wypowiedzi Tonks stanął przed Fredem i podłożył swoje ręce pod ciało dziewczyny. Przez chwilę Fred kurczowo je trzymał, nie pozwalając mężczyźnie na jej przejęcie, ale w końcu odpuścił. 

– Zuch chłopak. Zadbamy o nią.

Rozległo się charakterystyczne pyknięcie i cała trójka zniknęła. Stał we krwi na środku pomieszczenia i nie wiedział co ze sobą począć. W miejscu, gdzie jego ciało stykało się z ciałem dziewczyny odczuwał teraz przeszywający chłód. Cały drżał i nie był w stanie wykonać żadnego ruchu. George objął go lekko ramieniem i zaczął coś mówić, lecz chłopak nie zwracał na to zbytniej uwagi. Nagle zauważył, że jeden z pojmanych Śmierciożerców przygląda mu się z drwiącym uśmiechem na twarzy. Gdy napotkał spojrzenie Weasleya, splunął przed siebie i krzyknął do niego:

– Mam nadzieję, że ta twoja szlama zdechnie! A potem mam nadzieję, że ty pójdziesz w jej ślady. Sam o to zadbam. Śmierć zdrajcom krwi! – wykrzyknął Rookwood, a potem zaczął się zanosić ochrypłym śmiechem, który niósł się echem po całej sali.

Zanim inni zdążyli zareagować, Fred już biegł w stronę mężczyzny. Z obłędem w oczach wymierzył w niego swój pierścień i krzyknął:

–Crucio! – Mężczyzna lekko podskoczył, a przez jego twarz przeszedł grymas bólu, który jednak po chwili ponownie został zastąpiony przez szyderczy uśmiech.

To było pierwsze zaklęcie jakie przyszło mu na myśl. Chciał, żeby mężczyzna cierpiał tak jak on. Żeby odczuwał ten sam, przeszywający do szpiku kości ból jak on w momencie, gdy myślał o tym, że mógłby stracić Hermionę. Nie przyniosło mu to jednak żadnej ulgi. Nie potrafił cieszyć się z cudzego cierpienia, więc rzucony przez niego urok nie zadziałał. Nim zdążył zrobić cokolwiek innego, Kingsley rzucił w Śmierciożerce zaklęciem, które sprawiło, że ponownie stał się nieprzytomny. W tym samym czasie George obezwładnił brata. Skrzyżował mu ręce za plecami i zaczął coś do niego mówić. Fred jednak już nie słuchał. Nic już go nie interesowało. Bliźniak ponownie o coś go zapytał. Kiwnął tylko głową, a George i reszta członków Zakonu teleportowali się. Wylądowali na miękkim dywanie w salonie państwa Weasley. George dalej obejmował Freda ramieniem i przyglądał się bratu z troską.

- Powinieneś się przebrać i wykąpać. Przyniosę ci ręczniki i czyste ubranie, ok?

Fred ponownie nic nie powiedział, tylko kiwnął głową. Wszedł do łazienki, a bliźniak podał mu potrzebne rzeczy. Zamknął drzwi na zasuwkę i zaczął się rozbierać. Ubrania nie nadawały się już raczej do użytku, więc rzucił je na podłogę, by później je wyrzucić. Wszedł do wanny i położył się w niej, przymykając powieki. Woda zmieniła barwę na ceglastą, ale chłopak nie zwracał na to uwagi. W uszach wciąż rozbrzmiewały mu słowa Hermiony, a przed oczyma widział jej bladą twarz z przymkniętymi powiekami i odczuwał swoją niemoc, brak jakiegokolwiek sposobu w jaki mógłby jej pomóc. Usłyszał ciche pukanie do drzwi, a zaraz po nim przyjemny głos Ginny, przepełniony troską.

- Fred nic ci nie jest? Wszystko gra? Siedzisz tu już trzecią godzinę.

Czas upłynął mu tak szybko, że był pewny iż nie siedział w wannie dłużej niż dwadzieścia minut. Temperatura wody sugerowała jednak, że to Ginny ma rację.

- Wszystko w porządku, już wychodzę - odpowiedział bez przekonania w głosie.

- Czekam na ciebie w kuchni, zrobiłam ci kanapki.

Kroki na schodach ucichły, a Fred wygrzebał się niechętnie z wanny. Wysuszył włosy i założył czyste ubrania. Obejrzał się w lustrze i przypomniał sobie jak miał te ubrania na sobie w pociągu, wtedy gdy wraz z Georgem zmienili Granger w kanarka. Uśmiechnął się na samą myśl o tamtej sytuacji. Wszedł do kuchni, gdzie ochoczo krzątała się Ginny. Na jego widok lekko się uśmiechnęła i podała mu kanapki.

- Kakao, herbata, kawa czy piwo kremowe?

- Piwo kremowe, pod warunkiem, że napijesz się razem ze mną.

Uśmiechnął się sztucznie, a Ginny postawiła na stole dwie butelki piwa kremowego i usiadła naprzeciwko brata. Upił trochę i rozejrzał się po pomieszczeniu. Było tu zbyt cicho.

- Gdzie są wszyscy? Czemu tu tak pusto?

- Tata jest jeszcze w pracy, George musiał iść do sklepu, a Ron poszedł mu pomóc.

- A mama?

Ginny lekko się zmieszała, na jej policzkach pojawiły się delikatne wypieki.

- Mama musiała gdzieś wyjść na chwilę. Nie słucham zbytnio gdzie się wybiera - skłamała Ginny.

Dobrze wiedziała, że pani Weasley musiała teleportować się do państwa Granger, by poinformować ich o zaistniałej sytuacji. Fred od razu wyczuł, że coś jest nie tak.

- Jest w Świętym Mungu, tak?

Pokręciła przecząco głową. Chłopak spojrzał prosto w oczy siostry.

- Jest u Grangerów?

- Tak - wyszeptała dziewczyna.

Czyli nie jest źle... jest krytycznie! W milczeniu przeżuwał kanapki. Ginny co chwila rzucała mu niepewne spojrzenie, upewniając się czy może już coś powiedzieć.

- Freddie... - wyszeptała ledwo słyszalnie.

Zero reakcji. Chłopak wyglądał jakby w tym momencie od przeżuwania kanapki zależało jego życie. Wstała odstawiając butelki, po czym usiadła obok niego bez słowa. Przesunęła się do niego tak, że stykali się ramionami. Chwilę się upierał udając, że nie zwraca na nią uwagi, jednak gdy położyła dłoń na jego policzku, nie mógł dłużej wytrzymać. Ręce zaczęły mu drżeć, a po policzkach spłynęły mu łzy. Nie mógł się opanować, spazmy płaczu wstrząsały jego ciałem. Tama, którą starał się oddzielić od emocji, pękła.

- To wszystko moja wina! Ona przeze mnie musiała to wszystko wycierpieć.

Ginny nic nie odpowiedziała. Położyła dłoń na włosach chłopaka i przytuliła go, gładząc jego głowę. Siedzieli tak dopóki ciało chłopaka nie przestało drżeć. Gdy już do końca się uspokoił, Ginn odezwała się.

- To nie jest twoja wina Fred. Nadeszły czasy w których nikt nie jest bezpieczny. Ludzie będą ginąć bez niczyjej winy. Wojna nie pyta o winę, ani nie martwi się ofiarami, ona po prostu trwa. Nikt nie może czuć się bezpieczny, a tym bardziej sprzymierzeńcy Harry'ego.

- Wiem, Ginny...wiem. Jednak nie wybaczę sobie jeśli Hermiona umrze...jeśli..

- Nawet tak nie mów - przerwała mu Ginny. - Jest silna, wytrwa.

Uśmiechnął się i pocałował siostrę w czoło, mierzwiąc jej włosy.

- Maleńka, wiesz że jesteś wielka?

Równocześnie roześmiali się, przez co nie usłyszeli odgłosu otwieranych drzwi. W kuchni pojawiła się pani Weasley, której oczy były bardzo zapuchnięte co oznaczało, że nie wszystko poszło po jej myśli. Uśmiechnęła się do swoich dzieci. Fred natychmiast wstał i podszedł do matki.

- Wiesz co z nią?

- Trucizna ze sztyletu rozeszła się po całym ciele. Wszystko się okaże w ciągu najbliższych dni, ale... – przerwała, zastanawiając się czy powinna mówić wszystko co wie.

- Ale co mamo?

- Ale...nie ważne skarbie. Jedliście coś?

Kobieta usiłowała zmienić temat, ale Fred nie dał się tak łatwo zbić z tropu.

- Nie zmieniaj tematu, chciałaś powiedzieć, że?

Molly chwilę walczyła ze sobą, ale ostatecznie odezwała się z nutką strachu w głosie.

- Uzdrowiciele nie dają jej zbyt wielkich szans. Straciła dużo krwi, a antidotum na truciznę ze sztyletu nie jest jeszcze znane. Byłam u państwa Granger, a później w Ministerstwie, ale nie pozwolili na przybycie rodziców Hermiony do Świętego Munga...gbury!

Pani Weasley obróciła się w stronę blatu, niby po to by wziąć z niego szklankę, ale i Fred i Ginny zauważyli od razu, że ociera łzy kantem rękawa.

Tego było już dla niego za wiele. Nie mógł już więcej znieść. Poczucie winy, bezsilność, strach – kotłowało się w nim tyle emocji z którymi nie potrafił sobie poradzić. Wybiegł z domu i zaczął biec, po prostu biec przed siebie. Nie myślał gdzie i po co, po prostu biegł. Czuł jakby jego płuca pękały na tysiące maleńkich kawałków, ale dalej biegł. Z każdym kolejnym krokiem złość ulatywała z niego niczym powietrze z przebitego koła. Zatrzymał się robiąc kilka głębszych wdechów. Rozejrzał się po okolicy, która wydawała mu się całkowicie obca. Wcześniej nie zdawał sobie sprawy jak daleko dobiegł. Niezbyt wiedział, gdzie się teraz znajduję, więc postanowił teleportować się do domu. Najchętniej jednak przeniósłby się do szpitala by móc być cały czas przy niej, ale wiedział, że i tak go tam nie wpuszczą. Wszedł do domu, wszyscy siedzieli w salonie i rozmawiali. Na jego widok rozmowy ucichły. Nie zwracając na nich uwagi poszedł na górę.

***

        Kolejne dni mijały w atmosferze oczekiwania. Codziennie czekano na nowe wieści, te dobre lub te złe. Fred prawie wcale nie wychodził z pokoju. Gdyby nie Ginny zapewne i nic by nie jadł. Chciał odwiedzić Hermionę, ale cały czas nie wyrażano na to zgody, więc dni mijały mu na bezsensownym wpatrywaniu się w sufit. George zgodził się poprowadzić sklep sam do czasu, gdy Fred nie odzyska sił, za co był mu bardzo wdzięczny. 

Minął tydzień od tamtego feralnego dnia, gdy w końcu nadeszły jakieś konkretne wiadomości. Rudzielec usłyszał rozmowę, a następnie szlochanie matki i uspokajający głos Ginny. Jego serce od razu zaczęło szybciej bić.

- Błagam, tylko nie to... - wyszeptał sam do siebie i zbiegł po schodach na dół.

Lupin stał koło Molly i gestykulował rękoma, żywo coś opowiadając. Podszedł do nich, a Remus szeroko się uśmiechnął.

- No Fredzie, podobno wiara czyni cuda, a twoja widocznie była wystarczająco silna!

- Obudziła się? Hermiona się obudziła?! – nie był w stanie ukryć radości jaka przepełniała jego głos.

- Jakbyś przy niej tak krzyknął to obudziłaby się zapewne tydzień temu, ale tak, obudziła się - roześmiał się wesoło Lupin.

- Muszę ją odwiedzić! Muszę przy niej być. Zabierzesz mnie do Munga Lupinie? – Emocje targały jego ciałem. Przestępował zniecierpliwiony z nogi na nogę, a w jego oczach ponownie zabłysnęły charakterystyczne iskierki.

- Tutaj niestety nie mam dobrych wiadomości. Jej odporność jest bardzo osłabiona, więc nadal nie wolno jej odwiedzać. Musisz uzbroić się w cierpliwość. Niedługo wyjdzie i dopiero wtedy będziesz mógł się z nią zobaczyć.

- Nie wiem czy wytrzymam tyle...ale dobre i to...ważne, że ona żyję! Hermiona żyję! Obudziła się!

Z radości zaczął biegać po domu, krzyczeć i skakać. Molly i Ginny przyglądały się z radością jego poczynaniom, bo patrzenie na jego cierpienie im również sprawiało im ból. Fred pobiegł na zewnątrz, gdzie George majstrował coś przy starych miotłach. Podbiegł do bliźniaka i wskoczył mu na barana, czego tamten w ogóle się nie spodziewał. Zachwiał się niebezpiecznie, ale w ostatniej chwili udało mu się złapać równowagę. Fred nie przejmował się jednak tym. Podskakując na plecach brata, wykrzyczał:

- Obudziła się. Hermiona się obudziła! Ona żyje braciszku! Moja ukochana żyje!

George'owi od razu udzieliła się radość brata. Z bliźniakiem na plecach wybiegł na podwórku i radośnie zaczął galopować, przekrzykując się z Fredem w wykrzykiwaniu tej radosnej wieści. Remus stanął w drzwiach Nory i z uśmiechem na twarzy pokręcił głową. Oparł się o futrynę i spojrzał na stojącą obok siebie Molly.

- Zupełnie jak James z Syriuszem. Nie zapomnę jak pewnego razu Syriusz nie utrzymał równowagi i wpadli razem do jeziora na błoniach. James wynurzył się z wielką ropuchą na ramieniu, a Łapie wplątały się we włosy jakieś wodorosty – przez jego przeoraną bliznami twarz przemknął cień szczerego uśmiechu, ale szybko zniknął zastąpiony grymasem bólu.

Molly dotknęła dłonią jego ramienia, starając się dać mu w ten sposób znać, że go rozumie.

- Zbyt wielu wspaniałych ludzi już z nami nie ma. Teraz możemy się tylko cieszyć z tego, że Hermiona nie dołączyła do tego grona.

Lupin skinął potakująco głową.

- Masz rację Molly. Tym bardziej, że wszystko wskazuje na to, że Fred i Hermiona to coś naprawdę poważnego.

Oboje spojrzeli na bliźniaków, którzy teraz stali koło siebie i zanosili się śmiechem. Molly poczuła ogromną ulgę, widząc jak jej syn odzyskuje siłę do życia.

- Oj tak. Powiem ci szczerze Remusie, że od dawna czułam, że między tą dwójką jest jakaś chemia, a matczyna intuicja mnie nie myliła. Hermiona już jest dla mnie jak córka, więc jak dołączy do rodziny to nawet nie odczuję zmiany.

Zaśmiali się, po czym Lupin pożegnał się z panią Weasley. Podszedł do bliźniaków i obiecał im, że gdy tylko będzie miał jakiekolwiek nowe informacje to od razu da im znać. Pożegnali się, a Remus wyszedł poza krąg zaklęć chroniących Norę i teleportował się.

Kolejne dni minęły Fredowi jakby w amoku. Cały czas oczekiwał tylko jednego dnia - tego, w którym znów ujrzy Hermionę. Wybiegał z domu za każdym razem, gdy tylko usłyszał jakiś dźwięk dochodzący z podwórka, by upewnić się czy aby na pewno to nie Remus. Gdy tylko do Nory przybywała jakaś sowa, to Fred był tym, który pierwszy przechwytywał do niej list. George starał się wymyślać bratu zajęcia i zapełniać jakoś ten pełen oczekiwania czas, ale nic to nie dawało, bo jego bliźniak nie był w stanie skupić się na niczym innym. 

***


Fred siedział na parapecie okna swojego pokoju i przyglądał się spływającym po szybie kroplą deszczu, a trzeba było przyznać, że lało niemiłosiernie. Był to jednak letni deszcz, więc ciepły i przyjemny. Usłyszał jak ktoś wbiega po schodach, po czym do pokoju wpadł George. 

- Stary, zbieraj się! – wykrzyczał z podnieceniem w głosie. - Hermiona wyszła ze szpitala, ale ponieważ nie można podłączyć sieci Fiuu pod kominek w jej domu, ani ze względu na jej stan zdrowia nie można jej teleportować to zostanie odwieziona do domu specjalnym autem z Ministerstwa. Jak chcesz się z nią jeszcze zobaczyć to musimy już lecieć! NATYCHMIAST!

Wszystko to wypowiedział na jednym wdechu, a Fred już w połowie jego wypowiedzi stał gotowy do podróży. Był niezmiernie szczęśliwy. Nigdy nie pił Felix Felicis, ale tak właśnie wyobrażał sobie samopoczucie po tym eliksirze. Przeskakują po dwa stopnie zbiegli na dół i wypadli przed dom. 

- Ej, a tak właściwie to gdzie się teleportujemy? – zapytał Fred, który wcześniej w ogóle o tym nie pomyślał.

- Jak to gdzie? Oczywiście, że na stację z której zawsze wracamy z Hogwartu.

3..2..1..dwie postacie zawirowały w miejscu i zniknęły w strugach deszczu.


***
No i jest! Nie jestem z niego zadowolona. Nie mam do tego dostępu do internetu od czwartku, dlatego przepraszam za obecne błędy, bo przez telefon pisałam rozdział i blogger na telefon bardzo się zacina i nie mogę poprawić nic. Czekam na 5 komentarzy i kolejny rozdział leci do was:)

PS Rozdział został edytowany podczas przenoszenia na Wattpada, wyszedł o wiele dłuższy niż w pierwotnej wersji, ale mam nadzieję, że daliście radę przez niego przebrnąć :D (29.01.2020)

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 23 - Decyzja, nie do podjęcia

W oczach stanęły jej łzy. Patrzyła na twarz swojego oprawcy. Tak dobrze znana jej osoba wydała się nagle obca i odległa. Oczy bez wyrazu i kamienny wręcz twarz nie przypomniał już chłopaka, którego dowcipów tak uwielbiała słuchać, którego tak bardzo lubiła i... Uścisk zaczął słabnąć, a mężczyzna odsunął się od niej. Zaczęła łapczywie łapać powietrze i rozmasowywać zbolały kark. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo już po kilku sekundach wyciągnął różdżkę, a Hermione oplotły pnącza uniemożliwiające jakikolwiek ruch. Podniosła wzrok i ponownie spojrzała na rudzielca z pytający wyrazem twarzy.

- Wszyscy byli pewni, że ciebie z całej waszej trójki zbawców świat będzie najtrudniej złapać, a tu proszę Hermiona-Jestem-Szlamą Granger siedzi przed mną bezbronna i przerażona.

Zaśmiał się szyderczo, a śmiech ten był ochrypły i szorstki, w niczym nieprzypominający tego jaki wcześniej wielokrotnie słyszała z jego ust. Wycelował w nią różdżką:

- Ty nie jesteś taki...nie jesteś jednym z nich... George puść mnie, proszę. Oni rzucili na ciebie urok. Pozwól mi wyciągnąć różdżkę. Pomogę ci.

Wiedziała, że jej prośby na nic się zdadzą, ale starała się zachować zimną krew. Już tylko kilka centymetrów dzieliło ją od leżącej na jej udzie różdżki. Gdyby tylko udało jej się jakoś odwrócić jego uwagę. Zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, ale gdy tylko obróciła głowę, George wymierzył jej siarczysty policzek.

- Nie wiesz jaki jestem naprawdę, suko! Muszę wykonać powierzone mi zadanie, nie mogę ich zawieść!

- Zastanów się co robisz...proszę... nie rób tego, George...proszę.

Zaklęcie uderzyło ją prosto w klatkę piersiową, odrzucając jej ciało do tyłu. Pnącza, które wcześniej oplatały jej ciało, teraz zniknęły. Leżała na ziemi, niczym bezwładna marionetka. Pukle włosów opadły jej na twarz, zakrywając ją, a jej kończyny rozłożone były w nienaturalnej pozycji. Przez chwilę, możnaby było pomyśleć, że dziewczyna nie żyje, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się można było zauważyć minimalne ruchy klatki piersiowej. George nie zważał na to w jakim stanie znajduje się Gryfonka. Podszedł do niej i wziął nieprzytomną dziewczynę na ręce. Jej bezwładne ciało w jego objęciach wydało się jeszcze mniejsze i drobniejsze niż zwykle.
Udał się z nią do jednego z tajnych wyjść, a gdy już znaleźli się poza terenem Hogwartu - teleportował się do dworu Malfoy'ów. W salonie, przy okrągłym stole zajmującym praktycznie cały pokój, siedzieli już wszyscy Śmierciożercy. Lucjusz Malfoy zniecierpliwiony przechadzał się po pokoju, zerkając co chwilę na ogromny ścienny zegara. Z każdą kolejną minutą zaczynał wątpić w szansę na powodzenie tego planu. Początkowo wydawał mu się idealny, ale teraz zaczynał dostrzegać w nim coraz więcej luk. Granger zawsze była najbardziej irytującym ogniwem, ale wydawała się nie do ruszenia, aż tu nagle i w jej życiu pojawiła się luka, która mogła okazać się dla nich przepustką do Pottera. Tym bardziej teraz, gdy ich czujność została osłabiona, a Wybraniec zajęty był opłakiwaniem swojego zapchlonego chrzestnego. To wszystko wydawało się wręcz zbyt idealne. Powinien od razu był wiedzieć, że powierzanie jakiekolwiek zadania Weasleyowi, nawet gdy będzie od pod wpływem klątwy, to wielka głupota.
Drzwi otwarły się z hukiem, a do salonu wszedł George. Położył Granger na stole i lekko się ukłonił.

- Zadanie wykonane, panie.

- Znakomicie! - Lucjusz klasnął w dłonie i podszedł do nieprzytomnej dziewczyny. Spojrzał na nią z  nieukrywaną odrazą. - Weź tę szlamę z mojego stołu, zaraz wszędzie będą te jej kudły.

Parsknął z pogardą w stronę Hermiony. Podszedł do drzwi i wskazał ruchem głowy George'owi, że ma iść za nim. Chłopak bez zawahania wykonywał wszystkie jego rozkazy. Weszli do pomieszczenia o obskurnych, ciemnych ścianach. Pośrodku stały dwa krzesła, takie same jak te używane podczas przesłuchań w Ministerstwie. Grube łańcuchy leżące u ich nóg, złowieszczo zagrzechotały. gdy podeszli bliżej nich. Jedyny źródłem światła w pomieszczeniu było brudne okno, jednak ilość przepuszczanego przez nie światła była znikoma i nie pozwalała dostrzec przedmiotów znajdujących się w dalszej części pokoju. Rudzielec posadził dziewczynę na jedyny z krzeseł, a łańcuchy bezszelestnie oplotły jej nadgarstki i kostki. Malfoy szyderczo się uśmiechając, rozkazał Gryfonowi zająć drugie krzesło. Łańcuchy ponownie uniosły się i sunąc niczym węże, oplotły kończyny George'a. Ten jednak wydawał się tym niewzruszony. Pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

- Znakomicie!

Lucjusz dumny z siebie wyciągnął różdżkę i wycelował nią w rudzielca. Zaklęcie podrzuciło chłopaka, który zdawał się przez chwilę zastygnąć, po czym opadł na ponownie na krzesło z głośnym łoskotem łańcuchów. Charakterystyczne iskierki powróciły na swoje miejsce, a na twarzy Weasleya malowała się dezorientacja i zdziwienie. Na widok Lucjusza, zmarszczył brwi, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, drugie zaklęcie trafiło go w klatkę. Jego głowa opadła bezwładnie w stronę prawego ramienia. Dumny z siebie Malfoy jeszcze raz rzucił okiem na swoje dzieło, po czym wrócił do salonu z wyrazem triumfu wymalowanym na twarzy.

***

- Na gacie Merlina, gdzie on jest?!

Fred kopnął w skrzynie stojącą na zapleczu, ale szybko tego pożałował, bo po całej stopie przeszedł promieniujący ból. Spojrzał na ścienny zegar. George spóźniał się już trzy godziny. TRZY PIEPRZONE GODZINY. Przecież doskonale wiedział, że chciał zdążyć zobaczyć jeszcze Hermione na dworcu, zanim straci z nią kontakt na całe dwa miesiące lub o wiele dłużej. Wiedział i jak widać, zupełnie się tym nie przejął. Złość, która go przepełniała zaczynała być już nie do okiełznania. Nie mógł uwierzyć, że George postanowił wyciąc mu taki numer i powoli zaczynał podejrzewać, że zrobił to celowo. W  końcu to właśnie on cały czas mu powtarzał, że powinien na razie sobie odpuścić relację z Hermioną, że tal dla nich obojga będzie lepiej. Jeśli faktycznie ukartował sobie to wszystko, to... Usłyszał pukanie do okna. Był prawie pewny, że zobaczy tam sowę George'a, ale jednak się pomylił. To wydało mu się jeszcze bardziej podejrzane, bo sowa, która siedziała na parapecie również była mu dobrze znana. Jednym susem pokonał odległość dzielącą go od okna. Otworzył je i odwiązał list od nóżki ptaka. Szybkim ruchem rozwinął pergamin i zaczął czytać.

Od rana wszyscy szukamy Hermiony. Nikt nie wie, gdzie ona może być. Wyszła w nocy z pokoju i od tej pory nikt jej nie widział. Pomyślałem, że Ty możesz coś wiedzieć. Jest z Tobą? Może mówiła Ci, że gdzieś się wybiera? 
Ron
PS. Nie rób nic głupiego.

Świetnie! Tylko tego brakowało. Jeśli to kolejny punkt planu George, mający na celu trzymanie mnie z dala od Hermiony, to uroczyście przysięgam, że będę knuł dla niego coś bardzo niedobrego! Zaczął szybkim krokiem chodzić po sklepie, nerwowo rozmasowując kark. Ta cała sytuacja zaczynała się robić coraz dziwniejsza. Może jego wstępne założenia były złe i oskarżenia rzucane w stronę brata bezpodstawne. Zawsze pozostawała opcja, że George zlitował się nad nim, widząc jak bardzo tęskni za Granger i postanowił uknuć z nią jakąś niespodziankę przed jej wyjazdem. Fred zaczął się w myślach przekonywać, że tak właśnie jest, ale coś cały czas nie dawało mu spokoju.
Z zamyślenia wyrwał go odgłos otwieranych drzwi. Do sklepu wszedł mały chłopiec o dużych błękitnych oczach i z włosami układającymi się w fale, kolorem przypominającymi łany zboża. Fredowi chłopiec wydał się strasznie znajomy, jednak nie był w stanie przypomnieć sobie skąd mógłby go kojarzyć. Dziecko wesoło podskakując, podeszło do rudzielca i wyciągnęło przed siebie rączkę w której trzymało jakiś list. Fred wziął go i podał małemu lizaka. Chłopiec uśmiechnął się ukazując szczerby między zębami i obracając się na pięcie, wybiegł z lokalu. Fred obracał przez chwilę list w dłoni. Od razu zauważył, że zamknięty był ogromną pieczęcią z literą ,,M". Wiedział, że nie zwiastuje to nic dobrego. Rozerwał pieczęć i zaczął czytać.

Mamy Twojego brata i tę szlamę - Granger. Jeśli chcesz zobaczyć ich jeszcze kiedykolwiek żywych, to przyjdź do dworu Malfoy'ów. Musisz przyjść sam, bo inaczej Twoją szlamą zajmie się Bellatrix, a braciszkiem Greyback. A tego byś chyba nie chciał, prawda? Nie bierz różdżki i  nawet nie próbuj nikogo informować. Każda próba oszustwa może skończyć się źle zarówno dla Ciebie jak i dla nich. 

Fred stał tak przez chwilę w osłupieniu, dalej wpatrując się w trzymany w dłoniach kawałek papieru. Cały czas liczył na to, że zaraz zza rogu wyskoczy George z Hermioną i krzykną, że to wszystko to tylko żart. Czas upływał, a Fred zaczynał rozumieć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Dwójka najbliższych mu osób była w rękach Śmierciożerców. A więc to miała na myśli Hermiona, tego się bała. Teraz rozumiał czemu Gryfonka nie chciała się z nim na razie spotykać. Chciała go chronić, a on cały czas uważał, że przesadzała. Teraz zrozumiał, że to on był niewystarczająco ostrożny. Hermiona dobrze wiedziała, że Śmierciożercy są gotowi posunąć się do wszystkiego, byleby zdobyć lub złamać Harry'ego. Fred wziął list od Rona i szybko nabazgrolił coś na odwrocie. Przyczepił list do nogi sówki, ale nie wypuścił jej przez okno, bo podejrzewał, że sklep może być już obserwowany. Musiał nawiązać kontakt z Ronem w taki sposób, by nikt nie mógł tego zauważyć. I doskonale wiedział jak to zrobić. Szybko przemknął do wykonanego przez siebie przejścia i tamtędy posłał sowę.
Nagle w głowie pojawił mu się kolejny genialny pomysł. Sięgnął po jeden ze swoich wynalazków i położył go obok różdżki. W małym pudełeczku błyszczał złotobrązowy proszek. Rudzielec wziął trochę i ułożył na stole w kształt różdżki, a następnie przeniósł delikatnie swoją różdżkę, kładąc ją idealnie w ułożonym kształcie. Wyszeptał coś pod nosem, a w powietrze uniosła się chmurka pyłu. Gdy był ten opadł, nie było już nawet śladu po różdżce Freda, a na jej miejscu spoczywał pierścień. Chłopak założył go na palec i postanowił wypróbować czy aby na pewno wszystko poszło po jego myśli. Pocierając lekko pierścień, powiedział:

- Wingardium Leviosa!

Stojące na stoliku pudełko z krwotoczkami truskawkowymi poszybowało w górę. Działa!- powiedział sobie w duchu Fred. Teraz był już gotowy na spotkanie ze Śmierciożercami, a przynajmniej miał nadzieję, że jest. Zamknął sklep i teleportował się do dworu Malfoyów.
Brama prowadząca na teren posiadłości była otwarta co uznał za dobry znak. Oczekiwali jego przybycia, więc istniała szansa, że nie odkryli jeszcze jego postępu. Ruszył w stronę wejścia. Żwir chrzęścił mu pod butami, gdy pokonywał dystans dzielący go od wejścia do rezydencji. Trzeba było przyznać, że z daleka robiła ona piorunujące wrażenie. Ogromny, majestatyczny budynek zdawał się wręcz wbijać w niebo swoimi wystającymi wieżami, które górowały nad pozostałą częścią budynku. Patrząc na rezydecje, Fred zaczął współczuć Draconowi. Nora, choć była wielkości jednej z wież tego budynku, już z daleka zachęcała do wejścia. Widać było, że to miejsce tętni życiem. Natomiast tutaj - tutaj powiewało jedynie chłodem. Dorastanie w takim miejscu musiało być niezwykle przygnębiającym i traumatycznym przeżyciem. W końcu dotarł przed wielkie, hebanowe drzwi na środku których znajdowała się ogromna kołatka w kształcie głowy węża. Zastukał nią, a drzwi same się otwarły. Wszedł do środka. Na wprost drzwi znajdowały się ogromne schody, które z dwóch stron prowadziły na znajdujący się nad holem balkon. Z wysoko wysklepionego sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Kryształki w kształcie łez, z których był zbudowany, rozpraszały światło dając efekt rozproszonego światła. Wszędobylskie motywy srebra i zieleni rzuciły się od razu w oczy Gryfonowi. Jednak zanim zdążył skrytykować gust właściciela rezydencji, jego uwagę zdążyło już przykuć coś innego. Jedne z drzwi na końcu korytarza były otwarte, a w pomieszczeniu znajdującym się za nimi zobaczył Hermione. Puścił się biegiem w jej stronę. Już prawie był przy niej, gdy drzwi zamknęły mu się z hukiem przed nosem. Złapał za klamkę, lecz drzwi ani drgnęły. Pociągnął jeszcze raz, chociaż wiedział, że na nic się to nie zda. Sam fakt, że ją widział, uspokoił go trochę. Przynajmniej miał pewność, że żyje. Zdjął rękeę z klamki, która nadal pozostawała niewzruszona na jego nacisk.

- To na nic chłopcze. Są zaczarowane - odezwał się głos za jego plecami.

Obrócił się, a jego oczom ukazała się biała wręcz czupryna. Lucjusz stał niewzruszony, podpierając się o balustradę schodów. Przyglądał mu się z gburowatym uśmieszkiem na twarzy.

- Czego od nas chcecie? Przecież to nie nas potrzebujecie, a Harry'ego.

- Od razu widać, że jesteś synem Weasleyów. Co, a raczej kto jest najważniejszy dla pana Jestem-Taki-Wspaniały-Potter? - mężczyzna uśmiechnął się, jakby rozbawiony własnym żartem. - Oczywiście, pozwól, że odpowiem za ciebie. Przyjaciele. A kim wy jesteście? Jego przyjaciółmi. Dalszy tok rozumowania jest już chyba wystarczająco prosty jak na Weasley'a, prawda?

Zaśmiał się kpiąco. Widać było, że jest w doskonałym nastroju, co działało na Freda bardzo negatywnie. Rudzielec zacisnął pięści, starając się utrzymać nerwy na wodzy. Nagle korytarz wypełnił przenikliwy krzyk Hermiony, a zaraz po nim - krzyk George'a, rozkazujący komuś przestać znęcać się nad Granger. Wiedział, że musi trzymać się planu, ale myśl o tym co właśnie działo się w pomieszczeniu za jego plecami sprawiała, że krew w jego żyłach zaczynała wręcz wrzeć.

- Jeśli coś jej się stanie to...

- To co? Naślesz na mnie swojego tatusia? To, że raz udało mu się wyknąć śmierci nie oznacza, że będzie tak za każdym razem- zaśmiał się szyderczo. - Nie martw się, ta szlama jest nam nadal potrzebna, więc nic jej nie zrobimy...na razie.

W ostatniej chwili ugryzł się w język. Chciał coś powiedzieć, wykrzyczeć Malfoyowi w twarz co o nim sądzi, ale zdawał sobie sprawę, że to wszystko jest bezsensu. Teraz musiał skupić się na ocaleniu swoich najbliższych. Nic więcej się dla niego nie liczyło, choć nie zmieniało to faktu, że w jego głowie pojawiła się piękna wizja, gdy trafia tego blondasa Cruciatusem. Malfoy przeszedł obok niego i otworzył drzwi za których dobiegały krzyki. Na pierwszym planie znajdowała się Hermiona z rozdartą koszulką i ściekającą z rozciętego kolana krwią, która brudziła jej resztki podartego, szarego dresu. Dalej, kawałek za nią znajdował się George, na którego policzku pojawiło się duże zadrapanie, z którego również sączyła się krew. Oboje byli przywiązani do krzeseł łańcuchami, od kórych na ich nadgarstkach i kostkach pojawiły się już duże, czerwone obtarcia. Powietrze przed nimi lekko falowała,  przez co Fred od razu zorientował się, że są chronieni barierą zaklęć. Lucjusz wskazał mu gestem dłoni by wszedł do pokoju. Gdy tylko przekroczył próg ich spojrzenia się spotkały. Gdy Gryfonka z półuśmiechem wyszeptała jego imię, poczuł nagły przypływ determinacji. Wpatrywał się w jej piękne oczy, w których cały czas widział siłę. Ona nie płakała, nie błagał o uwolnienie, zawsze miała swój honor i to go w niej niezwykle pociągało. Starał się samym spojrzeniem przekazać jej, że wszystko będzie dobrze, że przyszedł tutaj i ma plan jak ich ocalić. I odniósł wrażenie, że udało mu się to. George również zauważył przybycie swojego bliźniaka, ale z jego twrazy nie możnabyło wyczytać czy ucieszyło go to.

- O, jak miło Freddie, że postanowiłeś do nas dołączyć! Ostrzegam cię, że mają bardzo niewygodne krzesła. - Na twarzy George'a pojawił się grymas, który miał chyba być uśmiechem. Zanim zdążył coś jeszcze dodać, Lucjusz uciszył go jednym ruchem różdżki. Spojrzał na Freda, a następnie wskazał dłonią na więźniów.

- Zależy ci na nich, prawda?

Fred skinął głową.

- Więc jeśli chcesz ich uratować, musisz nam przyprowadzić Wybrańca.

Hermiona już była gotowa coś krzyknąć, ale Fred był pierwszy.

- Nie wydaje przyjaciół! - jego głos był stanowczy i oschły. 

Nie zauważył kiedy do pomieszczenia weszli Greyback i Bellatrix.  Stanęli za więźniami, a na ich twarzach malowało się podniecenie. Pojawienie się Lestrange wybiło Freda z równowagi i teraz o wiele ciężej było mu zapanować nad złością. Doskonale wiedział co wydarzyło się w Ministerstwie i w jego sercu obudziła się rządza zemsty. Hermiona od razu zauważyła tę zmianę w jego oczach. Poruszyła nogą, a łańcuchy głośno zagrzechotały, przyciągając uwagę Freda ponownie na jej osobę. Wpatrywała się w niego z nadzieją, że uda jej się go uspokoić.
 
- Wydaje mi się, że szybko zmienisz zdanie. Chyba oni są dla ciebie ważniejsi niż jakiś Potter. Oni za niego, to chyba dobry układ?

- NIE JESTEM TAKIM ŚMIECIEM JAK WY! NIE SPRZEDAJE PRZYJACIÓŁ! 

Rudzielec splunął w twarz Malfoy'owi, co niezmiernie go rozwścieczyło. Hermiona krzyknęła, gdy jeden ze Śmierciożerców unieruchomił Freda. Lestrange pociągnęła ją za włosy i przycisnęła swoją różdżkę do jej piersi. To samo uczynił Greyback.
 
- Myślisz, że jesteś twardy, zdrajco? Twoja rodzina ma już wystarczająco dużo bachorów, nawet nie zauważą, że jednego im brakuje! Miałem dla ciebie dobrą propozycję, ale skoro nie to twój wybór! Moja oferta była ograniczona czasowo i właśnie się przedawniła. Teraz możesz wybrać, które z nich chcesz uratować!

Chłopak przestał się miotać i spojrzał w oczy Lucjusza, który faktycznie wydawał się mówić w pełni poważnie, a następnie przeniósł wzrok na pojmanych. Na twarzach stojących za nimi Śmierciożerców pojawił sie wyraz triumfu. Fenrir wyszczerzył w drapieżnym uśmiechu pożółkłe zęby, co sprawiło że bardziej przypominał zwierzę niż człowieka. Zaczął rozumieć swój błąd, dając się ponieść emocjom stracił szansę grania na czas, co mogło okazać się zgubne.

- Wybieraj, albo ja wybiorę za ciebie!

- Nie! - krzyknął, chociaż sam nie wiedział czemu. Ma zabić brata lub dziewczynę?! Przecież to była decyzja nie do podjęcia. Zaczął nerwowo poszukiwać jakiejkolwiek możliwości wyjścia z tej sytuacji, ale nic nie wydawało mu się sensowne. Malfoy spojrzał na niego ponaglająco.

- Wybiorę - wyszeptał.

***
Jest w końcu! Gdy miałam już prawie cały rozdział, to blogger na telefon ,,zjadł" mi go i musiałam pisać od nowa:\ Mam nadzieję, że się spodoba:)