Sowa

Witajcie kochani :D Blog jest już zakończony, ale nadal będzie mi niezmiernie miło jeśli ktoś go będzie czytał, a tym bardziej zostawiał po sobie jakieś komentarze ;)
Miłego czytania życzę :D

PS. Znajdziecie mnie także na Wattpadzie, gdzie obecnie powoli przenoszę rozdziały z tego bloga, więc jeśli ktoś woli to zapraszam:
https://www.wattpad.com/story/244116267-fremione-jak-tw%C3%B3rca-kanarkowej-krem%C3%B3wki-namiesza%C5%82

PS2 Teraz, z perspektywy czasu widzę wiele błędów i tego jak wiele ciekawych fragmentów nie zostało w odpowiedni sposób rozwiniętych, dlatego podczas przenoszenia rozdziałów na Wattpad na pewno wiele się w nich zmieni, pojawi się tutaj wiele dodatkowych wątków i zmian w fabule ;)

niedziela, 23 lutego 2014

Rozdział 22 - Przetrwam

 Otworzyła oczy. Czuła jak po jej twarzy i plecach spływają stróżki potu. Chciała podnieść rękę by zdjąć kosmyk włosów, który przykleił jej się do czoła, ale nie mogła się ruszyć. Jej oddech przyspieszył: Tylko nie kaftan...błagam, niech to nie będzie kaftan bezpieczeństwa! - ta jedna myśl jak mantra odbijała się echem w jej głowie. Niepewnie spojrzała w dół, ale zobaczyła tylko ciasno otulającą ją pościel. Czyli to wszystko to był tylko sen! Odetchnęła z ulgą i zaczęła wygrzebywać się spod kołdry. Tępy, pulsujący ból przeszył jej skronie. Zaczęła je rozmasowywać, a ból powoli zaczął odchodzić. 

Wyjrzała przez okno - pozycja słońca wskazywała na to, że jest już południe. Rozejrzała się po pomieszczeniu. Bez wątpienia było to skrzydło szpitalne. Dziwne jednak wydało jej się, że nikogo nie ma przy jej łóżku. Nie żeby było to ich obowiązkiem, ale zazwyczaj gdy któremuś ze Złotej Trójki coś się stało, pozostała dwójka czuwała obok. Uznała to za zły znak. Gdyby byli ranni to zapewne też leżeliby tutaj, a skoro nie ma ich w tej sali to może oznaczać najgorsze, czyli mogą już nie żyć. Ewentualnie są właśnie torturowani i więzieni przez Śmierciożerców, albo co gorsza - przez samego Voldemorta! Jak najszybciej musiała się dowiedzieć co się stało w Ministerstwie po tym, gdy straciła przytomność, a przede wszystkim chciała wiedzieć co z jej przyjaciółmi. Nerwowo zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu w poszukiwaniu swoich ubrań, ale jak na złość, nigdzie ich nie było. Do pomieszczenia weszła uśmiechnięta pani Poomfrey, ale widząc przerażenie malujące się na twarzy pacjentki, szybko spochmurniała:

- Spokojnie złotko! Twoim przyjaciołom nic nie jest. Wczoraj rano wypisałam pana Weasley i Pottera.


Hermiona usiadła na łóżku. Dłonie nadal jej drżały, a do oczu napłynęły łzy, jednak wewnątrz poczuła jakby ogromny kamień spadł z jej serca. ŻyjąSą bezpieczni. W momencie, gdy przez jej głowę przeszły myśli o tym, że mogła ich stracić... Nie potrafiła opisać słowami tego uczucia. Wszystko zaczęło wydawać jej się przerażające i bezsensowne. Po tych wszystkich latach nie potrafiła wyobrazić sobie siebie bez nich. Tworzyli spójną całość. Bez nich nic nie znaczyła. Pielęgniarka odchrząknęła, przypominając o swojej obecności.


- Od wczoraj, aż do dzisiejszego poranka był tu kolejny z Weasleyów. Nie odstępował nawet na krok od twojego łóżka. Jednak po tym swoim ostatnim wybryku, musiał opuścić szkołę - 

Popatrzyła na dziewczynę i gdy zauważyła, że jej policzki lekko się zarumieniły dodała: -Zresztą, nie dziwię mu się, że za tobą szaleje. Z roku na rok coraz ładniejsza z ciebie pannica - zaśmiała się przyjaźnie i machnąwszy różdżką, przywołała ubrania Hermiony na krzesło.


Jej zachowanie bardzo Gryfonkę zdziwiło, gdyż pani Poomfrey była z natury dość oschłą i surową kobietą. Postanowiła wykorzystać jej dobry nastrój na uzyskanie jak największej ilość informacji o wydarzeniach z Ministerstwa:


- Przepraszam, a wie pani może co tam się wydarzyło? Po tym jak straciłam przytomność.


- Chciałaś powiedzieć, po tym jak upadłam głową na kafelki, roztrzaskując sobie przy tym nos i zapewniając pękniecie czaszki?

 

- Ja...to by wyjaśniało dlaczego cały czas pulsuje mi w skroniach.

- I tak miałaś wiele szczęścia. Taki upadek mógł skończyć się o wiele gorzej. Nie jestem pewna czy powinnam cię już wypuszczać, skoro nadal odczuwasz pulsowanie.


Hermiona szybko pokręciła przecząco głową.


- Nie, naprawdę to nic takiego. Muszę stąd wyjść i jak najszybciej znaleźć Harry'ego. Dam sobie radę, dziękuje pani.


Pielęgniarka przez chwilę uważnie jej się przyglądała. Granger miała wrażenie, że w jej oczach znajduje się rentgen, którym właśnie skanuje jej czaszkę w celu upienienia się, czy aby na pewno złamanie się już zrosło. 


- Dobrze, pan Potter teraz na pewno potrzebuje bliskich mu osób. Biedaczek, bardzo słabo to wszystko zniósł. Nie wiedziałam, czy aby na pewno powinnam go była wypisać, ale...


Hermiona przestała słuchać zaraz po słowach bardzo słabo to zniósł. To oznaczało, że jednak wydarzyło się coś złego, a nawet bardzo złego. Poczuła, że kręci jej się w głowie, ale nie chciała dać po sobie nic poznać. Spojrzała na kobietę, starając się zachować pełen spokój.


- Słabo zniósł co? Co stało się Harry'emu?


Uzdrowicielka posmutniała, co tylko wpędziło Hermiono w jeszcze większe przerażenie. 


- Podczas walki w Ministerstwie oprócz was i Śmierciożerców pojawili się także aurorzy i członkowie Zakonu Feniksa. Był z nimi też Black. Przybyli was ratować, bo w innym przypadku pewnie byśmy teraz nie rozmawiały - rzuciła jej oskarżające spojrzenie, które miało uświadomić jej za jak bardzo nieodpowiedzialne uważała ich zachowanie. - Śmierciożercy nie mieli zamiaru się poddać, więc rozpętała się walka, która była bardzo zacięta. I wtedy ta cała Lestrange, czy jak ją tam diabeł zwał, rzuciła zaklęciem w Blacka. Chyba go zabiła, a może tylko trafiła, no nie ważne. Po tym wpadł za jakiś dziwny łuk, który był w sali w której walczyli i ślad po nim zaginął. Pamiętam go jeszcze z czasów, gdy chodził do Hogwartu...Ah, szkoda go. Ich wszystkich szkoda, taka przyjaźń...Najpierw James, teraz on. Świat jest strasznie niesprawiedliwy.

 


Granger teraz już nie starała się ukryć łez. Uzdrowicielka uznała za odpowiednie zostawienie jej samej, chociaż może powodem wcale nie były dobre maniery, a fakt, że na wspomnienie tych wesołych, młodych chłopców po których teraz zostały jedynie te samotne wspomnienia w pamięci tych, którzy mieli szczęście ich poznać, w jej oczach także pojawiły się łzy, więc udała się w stronę swojego gabinetu. 

W głowie Hermiony zapanował chaos. Syriusz nie żyje. Człowiek, któremu wyruszyli na ratunek, zginął z ich winy. Przecież to nie mogło być prawdą. Miała nadzieję, że to tylko kolejny z koszmarów z którego w końcu się obudzi. Nagle święta Wielkanocne spędzone na Grimmauld Place zaczęły zdawać się być wydarzeniem odległym o całe wieki. Przed oczami majaczyła jej twarz Syriusza, który unosił kielich i mrugał do nich porozumiewawczo, tak by Molly nic nie zauważyła. Tak bardzo się wtedy cieszył z ich obecności. Wieczorami, gdy pani Weasley kładła się spać, siadał z nimi przy kominku i opowiadał o przygodach Huncwotów. Podczas tych opowieści w jego oczach pojawiał się prawdziwy zapał, a w sylwetce znów można było wychwycić cień młodzieńczego wigoru. Była pewna, że wiele takich wieczorów jeszcze przed nimi. Dostała nauczkę, że niczego w życiu nie można być pewnym.
 Jej policzki stały się już całe mokre, a łzy kapały na pościel. Chciała je powstrzymać, ale nie była w stanie. Nie mogła uwierzyć, że Syriusz naprawdę nie żyje. Żal było jej Harry'ego, bo wiedziała, że na pewno teraz uważał się za jedyną osobę winną jego śmierci. Potter dopiero co go odzyskał, pierwszy raz w życiu miał szansę mieć prawdziwą rodzinę, kogoś do kogo będzie chciał wracać na wszelkie świąteczne przerwy i wakacje. Nieraz słyszała z jakim entuzjazmem Harry mówił o tym, że kiedyś zamieszka z Syriuszem, a teraz wszystko to przepadło. Myśl o Harry'm sprawiła, że udało jej się opanować płacz. Powinna być teraz przy nim, być dla niego wsparciem. Zebrała w sobie resztki siły, starając się odgonić nawracające wciąż wspomnienia i uśmiechniętą twarz Łapy. To co musiała jak najszybciej zrobić, to odnaleźć swoich przyjaciół. 

Wzięła ubrania z krzesła. Zasłoniła parawan i zdjęła szpitalną piżamę. Jak się okazało, przyszło jej to z wielkim trudem. Każdy ruch sprawiał jej dyskomfort. Całe jej ciało pokrywały liczne siniaki i otarcia, które dawały o sobie znać przy nawet najdrobniejszych czynnościach. Czuła się obolała i rozbita, ale ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym, jak bardzo rozdarta czuła się wewnątrz. Ubrała się, wcisnęła różdżkę do kieszeni i wyszła. Zastanawiała się, gdzie obecnie mogą się znajdować. Najbardziej prawdopodobnymi lokalizacjami były błonia lub Pokój Wspólny. Postanowiła zacząć od tego drugiego. Po pierwsze dlatego, że były większe szanse na to, że są właśnie tam, a po drugie - czuła się zbyt zmęczona i słaba by iść, aż na błonia, a Pokój Wspólny znajdował się o wiele bliżej. 

Przemierzała korytarze, a rozemocjonowane rozmowy dobiegające ze wszystkich stron przypomniały jej o tym, że już za kilka dni rozpoczną się wakacje. Ostatnie wakacje, które spędzi z rodzicami. A może w ogóle będą to jej ostatnie wakacje? W świetle ostatnich wydarzeń zaczynała rozumieć, że musi być gotowa na wszystko, a wcale nie była pewna czy taka się właśnie czuje.

        Podała hasło Grubej Damie i weszła do Pokoju. Szybko zlustrowała go wzrokiem, ale wśród zgromadzonych nigdzie nie zauważyła żadnej rudej czupryny. Czyli jednak Błonia. Westchnęła z rezygnacją i ponownie obróciła się w stronę wyjścia, ale szybko dalsze poszukiwania okazały się niepotrzebne, bo chłopcy przechodzili właśnie przez dziurę pod portretem.

-  Harry!

Rzuciła mu się na szyję i nie zważając na ból, z całej siły go przytuliła. Potter odwzajemnił uścisk. Stali tak przez chwilę w milczeniu, wtuleni w siebie. Hermiona chciała dać mu w ten sposób znać, że jest przy nim, że może na nią liczyć. W końcu Harry odsunął się od niej i zaczął jej się z uwagą przyglądać. Ron w milczeniu stał obok. Po jego twarzy widać było, że chciał coś powiedzieć, ale sam chyba nie był pewien jakie słowa byłyby w tej sytuacji adekwatne. 

- Jesteś nadal blada. Czy na pewno dobrze się już czujesz, Hermiono? Bo...ja...ja nie wybaczyłbym sobie, gdyby tobie także coś się stało - wydukał w końcu Harry, gdy już skończył jej się przyglądać. 

Dopiero, gdy wpadające przez okno promienie słoneczne padły na twarz chłopaka, zobaczyć można było jak wielkie zmęczenie się na niej maluje. Podkrążone i przekrwione oczy, włosy w jeszcze większym niż zwykle nieładzie i koszulka w paskudnym, wyblakłym, szarym kolorze - wszystko to pokazywało w jak opłakanym stanie psychicznym się znajdował. Hermiona poczuła ogromny przypływ żalu i wściekłości na los. Harry nie zasługiwał na to wszystko co go spotykało. Przepełniało ją poczucie niesprawiedliwość, bo Potter był dla niej jak brat, a to wszystko co go dotknęło byłoby ciężkie do udźwignięcia przez tuzin osób, a co dopiero przez jednego, samotnego nastolatka. Harry chyba zauważył jej współczujące spojrzenie. Zacisnął usta w wąską linię, a mięśnie na jego żuchwie niebezpiecznie się napięły. Granger szybko się zreflektowała i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, odpowiedziała na zadane przez niego chwilę wcześniej pytanie:

- Czuję się już naprawdę w porządku. Dobrze wiecie, że w innym przypadku pani Poomfery nie wypuściłaby mnie ze skrzydła - zmusiła się do uśmiechu. - A wy? Słyszałam, że też byliście w Skrzydle? Chodźcie, usiądziemy.

Najbliższa nich kanapa właśnie się zwolniła, więc udali się w jej stronę. Hermiona usiadła obok Harry'ego, a Ron przysiadł z boku kanapy, jakby nadal nie był pewny czy w czymś im nie przeszkadza. Granger zaczynało irytować jego zachowanie. Chociaż nadal w jej pamięci żywe były wspomnienia o tym jak ją potraktował, to mimo wszystko tęskniła za nim - za ich przyjaźnią, jego głupimi żartami i mówieniem z pełnymi ustami. Wiedziała, że nadeszły czasy w których czekają ich o wiele większe problemy i lepiej będzie stawić im czoła wspólnie.

- Ron, a ty? Jak się czujesz? Wtedy, gdy uciekaliśmy coś cię zaatakowało. Wydawało mi się, że były to mózgi, ale nie wiem czy to nie upadek coś mi pomieszał, bo to było naprawdę dziwne.

Weasley wydawał się szczerze zdziwiony tym, że Hermiona o coś go zapytała, ale jednocześnie można było odnieść wrażenie, że tylko na to czekał. Zaczął z entuzjazmem i szczegółami opowiadać o ataku mózgów. O tym jak przyssały się do niego i oplotły swoimi obślizgłymi, różowymi mackami. Hermiona starała się skupić na tym co mówił, ale w jej głowie właśnie pojawił się komentarz jakim zapewne skomentowaliby całą sytuację bliźniacy. Oczami wyobraźni widziała Freda i George'a stojących za fotelem, z opartymi na jego oparciu łokciami, którzy kwitują historię Ronalda komentarzem w stylu - I tak oto, w końcu, nasz braciszek dorobił się jakiegoś mózgu. Wizja ta rozśmieszyła ją na tyle, że ciężko było jej powstrzymać się przed uśmiechnięciem. Prawy kącik jej ust uniósł się w pół uśmiechu, ale całe szczęście Ron był zbyt zaabsorbowany swoją historią, by to zauważyć. Harry natomiast, wydawał się być nieobecny. Słowa przyjaciela przepływały koło niego, w ogóle do niego nie docierając. Nie mógł już o tym słuchać. Nie chciał już nigdy więcej wracać do wydarzeń z Ministerstwa. Wydarzeń, które nigdy nie miałyby miejsca, gdyby nie jego naiwność. Zerwał się na równe nogi.

- DOSYĆ! - wykrzyknął.

Hermiona i Ron zamarli w bezruchu. Wszystkie rozmowy ucichły, a Pokój Wspólny pogrążył się w milczeniu. Teraz wszystkie oczy skierowane były na Harry'ego, który od razu pożałował swojego zachowania. Ostatnie czego teraz chciał to bycie w centrum uwagi.

- Ja...przepraszam. Po prostu nie chcę więcej słuchać o Ministerstwie...o tamtej nocy i o... - głos uwiązł mu w gardle, nie był w stanie wymówić imienia swojego ojca chrzestnego. Odchrząknął: - ...o nim.

Przyjaciele szybko przytaknęli, ale nim którekolwiek z nich zdążyło cokolwiek powiedzieć, Potter dodał:

- Muszę się przejść. Obiecałem odwiedzić Hagrida - Hermiona już zaczęła podnosić się z kanapy. - Sam.

Po czym szybko obrócił się i ruszył w stronę wyjścia z Pokoju. Granger ponownie opadła na kanapę, czego szybko pożałowała, bo pulsowanie w skroniach znów dało o sobie znać. Spojrzała na Ronalda, a on od razu wiedział, czego będzie od niego oczekiwać. Spochmurniał, ale wiedział, że to nieuniknione i nie ma sensu odwlekać tego momentu:

- Dobra. Opowiem ci wszystko co wiem, ale też nie jest tego za wiele.

         Kolejne dni mijały im na pakowaniu i pilnowaniu Harry'ego, którego trzeba było zmuszać do jakichkolwiek innych czynności niż siedzenie i wpatrywanie się w ścianę. Jednak spokoju nadal nie dawał jej także sen, który miała tej feralnej nocy w Ministerstwie, gdy przeżyła bliższe spotkanie z podłogą. Nic w tej dziwnej wizji nie miało sensu, ale na samo wspomnienie jej odczuła ogromną tęsknotę. Poczuła jak bardzo jej go brakuje, jak bardzo czuje się samotna i tylko on - Fred, mógłby to zmienić. Wystarczyłaby chwila spędzona w jego ramionach, by wszystko zaczęło wydawać się łatwiejsze. Przypomniała sobie zgliszcza Hogwartu, które wtedy zobaczyła, a wśród nich jego, wykrwawiającego się wśród popiołów. To wystarczyło by nadeszło otrzeźwienie. Czymkolwiek była ta wizja, był to tylko kolejny znak związany z tym, że podjęła dobrą decyzję. Nie mogła go narażać. Podjęła decyzję a teraz musi być twarda i w niej wytrwać. Ona - Hermiona Granger da radę...przetrwa. 
***

 

 ,,Szczęście jest ulotne, po latach smutku i nienawiści i na Twoim niebie zaświeci słońce....ale kto wie, czyje słońce to będzie..." 

       Siedziała na łóżku ciężko dysząc. Słowa przepowiedni dalej rozbrzmiewały w jej głowie. Od czasu wizyty w Ministerstwie każda noc wyglądała tak samo. Gonitwa wśród krętych, ciemnych korytarzy, niebieskie światło na końcu jednego z nich - tak niebieskie, że aż oślepiające i rażące, ale jednocześnie na swój sposób pociągające. Gdy tylko wchodziła w krąg tego światła, korytarze zostawały zastąpione przez zgliszcza Hogwartu. Unoszący się w powietrzu pył drażnił jej nozdrza. A potem rozlegały się słowa przepowiedni, które niosły się echem po całych błoniach, coraz bardziej ją otaczając, oplatając i zdając się miażdżyć każdą komórkę jej ciała. 

Tak, te sny stanowczo nie należały do przyjemnych, a Hermiona zaczynała już odczuwać skutki nieprzespanych nocy. Uraz głowy, którego doznała w Ministerstwie, zaczął mocniej dawać się we znaki, a zmęczenie sprawiało, że coraz ciężej było jej radzić sobie z emocjami.

Spojrzała w okno - księżyc był w pełni, a całe niebo pokryto były gwiazdami. Dłuższe turlanie się po łóżku wydało jej się bezsensowne. Wiedziała, że tutaj już na pewno dzisiaj nie zaśnie. Ciepło z kominka i cicho trzaskające w nim drewno były jej jedyną nadzieją. Po pierwsze, ponieważ ten dźwięk sam w sobie był dla niej uspokajający, a po drugie dlatego, że to miejsce kojarzyło jej się z nocami spędzonymi w ramionach Freda, gdy jedyne co słyszała to jego miarowy oddech i dźwięk dogasające w kominku ognia. 

Wstała, na ramiona narzuciła koc i jak najciszej udała się w stronę wyjścia z pomieszczenia. Poszła do Pokoju Wspólnego, a wchodząc tam uświadomiła sobie, że to jej ostatni dzień w Hogwarcie. Nie tak chciała zakończyć ten rok szkolny, ale wszystko co się wydarzyło sprawiło, że faktycznie chciała, żeby koniec już nadszedł. Czuła się zmęczona, zarówno psychicznie jak i fizycznie. Wszystko zaczynało ją przytłaczać, a w domu rodzinnym problemy choć na chwilę zdawały się być o wiele bardziej odległe niż tutaj. Do niedawna była pewna, że połowę wakacji spędzi na Grimmaud Place, ale teraz, gdy Syriusz...odszedł, nie była pewna czy kiedykolwiek jeszcze chciałaby tam być.

Usiadła w fotelu naprzeciwko kominka, w którym nadal palił się tańczyły czerwone ogniki. Domyślała się, że to sprawka Zgredka, który pewnego razu zauważył, że zdarza jej się tutaj sypiać. Od tej pory, dziwnym trafem ogień w kominku palił się całą noc. Uśmiechnęła się na myśl o tym, jakie to z jego strony miłe. Otuliła się szczelniej kocem, gdy nagle usłyszała za sobą kroki. Chciała się obrócić, ale czyjeś dłonie zasłoniły jej oczy.

- Zgadnij, kim jestem? - wyszeptał jej wprost do ucha tajemniczy, męski głos.

- Jedyną osobą, której w tej chwili potrzebuje.

Ręce nieznajomego osunęły się na barki dziewczyny. Obróciła się by lepiej widzieć twarz Freda. Nagle w jej oczach pojawiło się przerażenie, a tajemnicze dłonie zacisnęły się na jej szyi. Czuła jak jej płuca rozpadają się na miliony kawałków, a serce w piersi łomocze się jak oszalałe, próbując ratować się przed nieuchronnym...

 





***
Przepraszam, że taki krótki, ale nie chciałam zbyt wiele zdradzić. Wiem, rozdział troszkę przynudzony, ale nie chcę łamać akcji i za szybko rozwijać. Czekam na co najmniej 5 komentarzy, dopiero wtedy dodam następny;)

17.11.2020 - podczas przenoszenia na Wattpada rozdział uległ dość dużej edycji. Teraz już wcale nie uważam, że jest krótki :P

wtorek, 11 lutego 2014

Rozdział 21- Jestem Twoim przeznaczeniem cz.2

Ciężko jej było mu uwierzyć, ale przeczucia Harry'ego sprawdziły się już wiele razy. Wyszli na korytarz i szybkim krokiem ruszyli w stronę gabinetu Umbridge.
- A wy gdzie się tak spieszycie?
Ich oczom ukazała się Ginny w towarzystwie Luny. Ruda widząc miny całej trójki od razu domyśliła się, że coś jest nie tak. Hermionie przyszedł do głowy jeszcze jeden pomysł. Nachyliła się nad uchem Ginny i wyszeptała:
- Harry uważa, że Voldemort porwał Syriusza.
Ginny cicho jęknęła, ale szybko zakryła usta ręką i spojrzała na Harry'ego z lekkim politowaniem. Chyba każde z nich myślało o tym samym - czy aby na pewno Wybraniec i tym razem ma racje? Gryfonki spojrzały na siebie, a starsza dziewczyna ponownie zaczęła szeptać:
- Chcecie nam pomóc? - Ginny bez chwili namysłu kiwnęła głową, na znak że się zgadza. - Musimy dostać się do gabinetu różowej ropuchy, Ron odwróci jej uwagę, zabierze gdzie indziej, ale trzeba też ubezpieczać korytarz. Nie chcemy żeby ktoś z uczniów, a tym bardziej ktoś z Brygady Inkwizycyjnej nas nakrył.
- Myślałam, że dasz mi mniej banalne zadanie - zachichotała lekko, po czym podeszła do Luny i zaczęła jej szybko coś objaśniać. 

Ron wyciągnął Umbridge z gabinetu pod pretekstem demolowania przez Irytka jednej z klas. Poszło mu to wyjątkowo szybko i sprawnie, ale cała trójka zdawała sobie sprawę, że to będzie najłatwiejsza część. Prawdziwym wyzwaniem dla Rona miało być zatrzymanie Dolores poza gabinetem na wystarczająco długi okres czasu, co w momencie gdy Ropucha zorientuje się, że blefował, może okazać się bardzo trudne.  Nie mieli więc ani chwili do stracenia. Gdy tylko Ron wraz z profesor Umbridge zniknął z ich pola widzenia, wskoczyli pod pelerynę i podeszli do drzwi gabinetu. Nie trudno było je otworzyć, więc szybko wślizgnęli się do pomieszczenia. Hermione od razu uderzył w oczy wszechobecny róż, który zdawał się wręcz wylewać z każdego możliwego zakamarka. Różowe ściany, serwetki, dywany, a nawet różowe kotki na różowych talerzykach - od samego patrzenia poziom cukru we krwi się podnosił. Nie mieli teraz jednak czasu na debatowanie nad gustem (lub jego brakiem) Wielkiego Inkwizytora, bo ich zapas czasu kurczył się w zastraszającym tempie. 
Harry klęknął przed kominkiem z RÓŻOWYM proszkiem Fiuu w dłoni. Kilka głębszych wdechów, chmura różowego pyłu i jego głowa zniknęła w płomieniach. Hermiona stała teraz sama przy kominku (no może nie całkiem sama, bo połowa Potter'a spoczywała kilka kroków dalej na dywanie) rozmyślając nad tym wszystkim, rozpamiętując każdy rok po kolei. Od tylu lat zmagają się z Tym Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać i zapewne jeszcze wiele zmagań przed nimi. Wszystko staje się coraz bardziej skomplikowane i zagmatwane. Czasami łapała się nad tym, że zastanawiała się jak wyglądałoby jej życie, gdyby wtedy nie zaprzyjaźniła się z Harry'm. Czy byłaby zwykłą nastolatką, która miała takie same pragnienia i marzenia jak tysiące innych dziewczyn na świecie, a jej większość myśli zaprzątałyby imprezy i chłopcy? Może zostałaby przewodniczącą jakiegoś kółka, albo... Pokręciła głową, starając się odrzucić od siebie te myśli. Nigdy nie żałowała tego jak potoczyły się jej losy, ale ostatnimi czasy było jej po prostu trudno zmierzyć się z tym zadaniem, które z roku na rok coraz bardziej zarzynało spadać na ich barki. Zamyślona, przestała nasłuchiwać ostrzeżeń Ginny, więc nim się zorientowała, że ktoś wkradł się do gabinetu to zdążyła już zostać pozbawiona różdżki. Ktoś brutalnie przycisnął ją do ściany. Czuła okropny ból w okolicy łopatek, gdyż napastnik wywinął jej ręce do tyłu. Pochwycił ją za włosy i  pociągnął jej głowę do tyłu. Mogła się tego spodziewać. Malfoy.
- Nasza wspaniała szlama Wszystko-Wiem-Granger wpadła w pułapkę.
Z ust blondyna wydobył się piskliwy śmiech. Hermiona kątem oka starała się rozejrzeć po gabinecie, lecz w tej pozycji nie było łatwe zadanie. Niechętnie wychyliła się bardziej w stronę swojego oprawcy by mieć większe pole widzenia. Pod ścianą stała grupa ludzi, co oznaczało, że reszta jej przyjaciół także została pojmana. Zdawało jej się, że widziała wśród nich także Nevilla, co akurat lekko ją zdziwiło, ale nie miała czasu na zastanowienie się nad tym, bo do gabinetu wróciła właśnie jego właścicielka.

Reszta potoczyła się szybko, zbyt szybko. Umbridge, eliksir, Harry, Snape, broń dla Dumbledora, podróż do Zakazanego Lasu i w końcu lot na testralach do Ministerstwa. To dziwne, ale zawsze w takich sytuacjach mózg dziewczyny działał bez jej wiedzy, a ciało było tylko podwykonawcą. Adrenalina napędzała ją do działania, tym bardziej teraz, gdy mieli już pewność, że Syriusz jest w niebezpieczeństwie. Dopiero, gdy wszyscy dotarli do Ministerstwa, a wizja Harry'ego okazała się pułapką, dziewczyna oprzytomniała. Była wściekła, że pozwoliła sie w to wszystko wmanewrować. Powinna była to lepiej przemyśleć, upewnić się, ale zaufała wizjom Haryy'ego zamiast swojej intuicji. I oto, gdzie ich to doprowadziło! 
Walka ze Śmieciożercami rozpętała się na dobre. Mimo, że Voldemorta nie było nigdzie widać, Gryfonka ciągle czuła jego obecność. Zaklęcia śmigały im nad głowami, dookoła leżało szkło z potłuczonych przepowiedni, a zakapturzone postacie w maskach pojawiały się dosłownie wszędzie i otaczały ich z każdej strony. Ich szansę malały z każdą sekundą, a napis Misja ratunkowa, jaki widniał na plakietkach, które dostali przy wejściu do budynku, już dawno powinien przekształcić się w Misja przetrwanie.  
Wbiegli do małego, ciemnego gabinetu. Ona, Neville i Harry. Szybko zamknęli za sobą drzwi, ale zaledwie kilka sekund później otworzyły się one z hukiem i stanęli Śmierciożercy. Jednym zaklęciem odrzucili ich trójkę do tyłu. Granger uderzyła w półkę z książkami, które zaczęły spadać na nią kaskadami. Zanim udało jej się spod nich wydobyć, Harry i Neville oszołomili ich, a przynajmniej tak jej się wydawało. Spojrzała na swoich przyjaciół i już chciała coś powiedzieć, gdy strumień fioletowego światła uderzył wprost w jej klatkę piersiową. Z jej ust wydobyło się tylko ciche ojej. Hermiona poczuła jakby wszystkie komórki jej ciało nagle zostały zamrożone, nie mogła się poruszyć i bezwładnie opadała twarzą na kafelki. 3,2,1...Głowa Granger z łoskotem uderzyła w podłogę. Dziewczyna straciła przytomność, a ostatnią myślą jaka pojawiła się w jej głowie, była myśl o Fredzie.

 Biegła ile sił. Ziemia naokoło niej wirowała od pyłu i gruzów. Nigdzie go nie było, nie mogła go znaleźć, ale wiedziała że on gdzieś tam jest.
-Fred! Fred, odezwij się!
Cisza. Głucha pustka wypełniająca cały teren. Wszystkich żywych, rannych i ciała martwych przetransportowano już z terenów Hogwartu, ale ona czuła, że dalej tu jest. Fala rozpaczy zaczęła miotać jej ciałem, uklękła i zaczęła przewalać gruz, raniąc przy tym całe dłonie.
-Frree...Frreed!
Dalej cisza. Wstała. Krew ściekała jej po dłoniach, ale nie zwracała na to uwagi. Wsłuchiwała się w tę ciszę, czujna nikim dzikie zwierzę. I nagle, usłyszała go! To na pewno był Fred, to musiał być jego głos! Cała energia powróciła do niej i ponownie zaczęła biec. Każdy kolejny krok przypłacała upadkiem, wywracała się, potykała, ale biegła...choć sama do końca nie była pewna gdzie. 
Zobaczyła go, w końcu go zobaczyła... leżał tam, w kałuży krwi i z poszarpanymi ubraniami. Jego usta poruszały się niemo, a z ruchu warg można było odczytać, że wymawia jej imię. Podbiegła do niego i zanosząc się szlochem, wyszeptała:
-Freed...mój Freed...
Na twarzy rudzielca pojawił się uśmiech, choć nie do końca można było nazwać ten grymas uśmiechem.
-A jednak mnie znalazłaś, wiedziałem, że po mnie wrócisz...wiedziałem...- chwycił ją za dłoń, a ona cicho jęknęła. Całe jej dłonie pokryte były zadrapaniami, ale w tej chwili była to błahostka.
Wyciągnęła różdżkę i zaczęła odczyniać jakieś czary nad rudzielcem, jednak na nic to się zdało.
- Czemu...czemu to nie działa?! Freed...co...co oni ci zrobili?
Tym razem uśmiechnął się naprawdę, uśmiechnął się tak jak tylko on potrafił - uwodzicielsko i rozbrajająco. Dalej trzymał jej dłoń, ale uścisk jakby lekko osłabł.
- Hermiono, przecież wiesz, że ja nie żyję. Nie pomożesz mi już, ale pamiętaj, że cię kocham. Tylko ciebie tak kochałem i pragnąłem spędzić z tobą resztę życia. Mimo tego, że nie było nam to dane, będę zawsze przy tobie...
-To nie prawda! Ty żyjesz, przecież rozmawiam z tobą. Uleczę cię i wrócimy razem do domu. Założymy rodzinę, będziemy mieli dzieci i będziemy szczęśliwi, aż do końca...
- Hermiono, koniec już nadszedł. Musisz się w końcu z tym pogodzić. Ja nie żyję, rozumiesz? NIE ŻYJĘ! - podniósł się i uklęknął przed nią, jego rany były dalej widoczne, ale nie sączyła się z nich krew - Jesteś taka mądra, taka piękna, nie możesz pozwolić by smutek zapanował nad twoim umysłem...musisz walczyć, jeśli nie dla siebie, to dla mnie Mionko - starł łzy z jej policzka i musnął lekko jej wargi.
- Jaa...ja nie chcę Fred...nie chcę tak żyć....zawaliłam, wszystko zawaliłam...zajmowałam się wszystkim, tylko nie nami...bałam się poważnego związku, bałam się kochać...a teraz...teraz jest już tak cholernie za późno... to moja wina, wszystko to moja wina...
Zaczęła płakać, a on objął ją mocno i przytulił do siebie. Pocałował ją w czoło i powiedział:
- Na mnie już czas...pamiętaj, że zawsze będę przy tobie...mimo wszystko...bez względu na to... na to co się stanie...jeszcze wiele możesz zmienić...moja mała czarownico.
Roześmiał się i wstał. Wyciągnął dłonie i podniósł ją.
-Dasz radę, ja w ciebie wierzę...strasznie mi cię tu brakowało...chyba jednak się myliłem...może to nie ja jestem twoim przeznaczeniem - podniósł dłoń zaciśniętą w pięść do ust i lekko ją zagryzł. Chciał coś powiedzieć, ale widocznie nie mógł tego zrobić. Jedna, samotna łza zaczęła spływać po jego policzku. Podszedł do niej i pocałował ją tak namiętnie, jak nigdy jeszcze tego nie robił .
- Tego się bałaś, prawda? Pocałunki nie są takie straszne, zwłaszcza, gdy całujesz się z takim cudem jak ja.
Uśmiechnęła się, pierwszy raz od dwóch lat się uśmiechnęła. On też odwzajemnił ten uśmiech..
- Bądź silna - spojrzał na nią po raz ostatni, po czym zniknął, a ona poczuła, że cały świat znów wiruję.
 
Siedziała z powrotem na kozetce w Szpitalu Świętego Munga, zawinięta w kaftan z nieprzytomnym wzrokiem wbitym w podłogę i powtarzała wciąż te same słowa:
-Dasz radę, dasz radę Hermiono...
Kolejna wizja przemknęła jej przed oczami - zobaczyła jak upuszcza przepowiednie, a w jej uszach rozbrzmiały słowa w  niej zawarte: ,,Szczęście jest ulotne, po latach smutku i nienawiści, i na twoim niebie zaświeci słońce....ale kto wie, czyje słońce to będzie" . A dalej...dalej była już tylko wszechobecna ciemność.

http://stream1.gifsoup.com/view6/2844907/fred-and-hermione-hug-o.gif




~~
Tak wiem, nic z niego nie rozumiecie. Pokombinowałam, namąciłam, popsułam...chciałam dodać rozdział jak najszybciej, bo oddali mi komputer z naprawy wczoraj, a nie tak jak obiecywali. Przeprasza...wiem że nie wyszedł..
PS.Nie opisałam walki itp. bo stwierdziłam, że wszyscy znacie jej rozwój