Sowa

Witajcie kochani :D Blog jest już zakończony, ale nadal będzie mi niezmiernie miło jeśli ktoś go będzie czytał, a tym bardziej zostawiał po sobie jakieś komentarze ;)
Miłego czytania życzę :D

PS. Znajdziecie mnie także na Wattpadzie, gdzie obecnie powoli przenoszę rozdziały z tego bloga, więc jeśli ktoś woli to zapraszam:
https://www.wattpad.com/story/244116267-fremione-jak-tw%C3%B3rca-kanarkowej-krem%C3%B3wki-namiesza%C5%82

PS2 Teraz, z perspektywy czasu widzę wiele błędów i tego jak wiele ciekawych fragmentów nie zostało w odpowiedni sposób rozwiniętych, dlatego podczas przenoszenia rozdziałów na Wattpad na pewno wiele się w nich zmieni, pojawi się tutaj wiele dodatkowych wątków i zmian w fabule ;)

wtorek, 17 marca 2015

Rozdział 34 - Bitwa o Hogwart cz.2

ZANIM ZACZNIESZ CZYTAĆ!
Zbieranie materiału na ten rozdział było dla mnie naprawdę emocjonalnie rozkładające na łopatki, dlatego proszę byś nie ujmował/a mojej pracy uczuć. Jeśli jesteś teraz w szkole/ze znajomymi/ w kinie czy jeszcze innym miejscu w którym nie możesz przeczytać rozdziału w spokoju, załączając każdy z tych filmików-NIE CZYTAJ!

Ten rozdział jest w pewnym sensie punktem kulminacyjnym, więc proszę- usiądź w spokoju, załaduj filmiki, obejrzyj je dokładnie i staraj się wczuć w każde słowo rozdziału i piosenki. Uszanuj moje serduszko włożone w ten rozdział :)  
PS Polecam włączyć w jakości HD, bo niestety nie wszystkie filmiki są super wyraźne ;)                         


***

    Powietrze eksplodowało, a siła uderzenia odrzuciła wszystkich w tył. Korytarz wypełnił się pyłem i gruzem, a z jego boku ziała ogromna dziura przez którą do wnętrza zamku wlewał się chłód nocy.
Hermiona czuła, że szybuje po czym z impetem uderzyła w coś twardego. Przez chwilę przed oczami miała tylko ciemność, która zaczęła się rozjaśniać dopiero, gdy dziewczyna poczuła gorące strużki krwi na twarzy. Wstała, strzepując z siebie odłamki ściany i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę stosu kamieni i cegieł znajdującego się na środku korytarza, a raczej tego co z niego pozostało. Przeraźliwy krzyk przeciął powietrze, wypełniając je uczuciem niepokoju. Gryfonka, która jeszcze nie do końca oprzytomniała, czuła jakby ten dźwięk rozłupywał jej głowę na pół.  Ukryła twarz w dłoniach i przymknęła powieki, ale głos nie ustawał, choć teraz przeszedł już z krzyku na rozpaczliwe łkanie. Otworzyła ponownie oczy i skierowała wzrok na miejsce z którego dochodziły odgłosy. Percy rzucał się na kupę gruzu, a Ron i Harry starali się go odciągnąć. Ron...Harry...Percy...Fred? Gdzie jest Fred? Nogi same zaczęły nieść ją przed siebie. Wyrzuć te myśli, nie myśl o tym, to nie jest prawda...on zaraz tu przyjdzie i uśmiechnie się zawadiacko...spokojnie...
   Percy opadł na kolana i teraz szlochał wtulony w ramię brata, któremu w oczach również szkliły się łzy. W tym braterskim uściski było coś, co napełniło jej serce przerażeniem. Dotknęła dłoni Harry'ego, a on obrócił się i spojrzał jej w oczy. Jego spojrzenie było pełne bólu i skruchy. Nie, Harry! Nie mów tego, proszę...nie patrz tak na mnie, to nie jest prawda!
   -Tak mi przykro, Hermiono...
Objął ją ramieniem, ale wyrwała mu się i zaczęła odrzucać na bok kamienie, mocno kalecząc przy tym dłonie. Harry widząc to, objął ją w pasie i starał uspokoić, ale nic to nie dało. Łzy spływały jej po twarzy, żłobiąc na policzkach swoją własną drogę, drogę bólu, cierpienia, smutku, które miotały dziewczyną. Zamarła, gdy jej spojrzenie zatrzymało się na czymś białym leżącym kilka metrów dalej. Jej serce wpadło w bolesny galop, rozrywający klatkę piersiową.  Odsunęła ręce Harry'ego i nie zważając na krwawiące dłonie i zdarte kolana podczołgała się do zdjęcia. Ujęła je drżącymi palcami i delikatnie, jakby trzymając w dłoniach najdroższy kamień świata... przycisnęła je do ust.
   -Freddie...powiedz, że to tylko jakiś głupi żart...proszę..powiedz, że to wszystko nie jest prawdą...proszę...Fred...kochanie..
Dziewczyną wstrząsnęły spazmy płaczu. Jej drobne, kruche ciało wyglądało tak, jakby za chwilę miało eksplodować i rozpaść się na milion małych kawałków. Odsunęła zdjęcie od ust i spojrzała na nie ponownie. Z największą precyzją obwiodła opuszkiem małego palca po twarzy chłopaka, próbując znów poczuć jego bliskość, ale poczuła tylko chłód zdjęcia. Zaledwie kilka godzin temu siedzieli razem, przytuleni do siebie i gotowi walczyć o lepsze jutro, ale teraz jedyne na co Hermiona była gotowa i jedyne czego pragnęła to cofnięcie czasu do momentu uwiecznionego na fotografii, by móc znów wziąć go za rękę i uciec daleko, gdzieś, gdzie ich miłość byłaby bezpieczna...ale było już za późno. Fred NIE ŻYJE! Musisz się z tym pogodzić Hermiono..już nigdy...
Nigdy już nie zobaczysz jego uśmiechu, który trafiał prosto w twoje serce.
Nigdy już nie usłyszysz dowcipów rozśmieszających do łez.
Nigdy już nie poczujesz smaku jego gorących ust na swoich opierzchniętych wargach.
Nigdy już nie poczujesz się tak bezpieczna jak w jego objęciach, bo tylko jego bliskość zapewniała ci bezpieczeństwo.
Nigdy więcej nie będziesz mogła zasypiać i budzić się w jego ramionach.
Nigdy już nie będzie ci dane usłyszeć jak nazwa cię swoją czarownicą, kobietą, narzeczoną, żoną, matką swoich dzieci.
Nigdy już nie będziesz mogła w bieli stanąć obok niego na ślubnym kobiercu.
Nigdy nie będzie ci dane poczuć pod sercem ruchów waszego dziecka.
Nigdy nie będziesz mogła zobaczyć jakim byłby ojcem, mężem, dziadkiem.
I nigdy nie będziesz mogła się razem z nim zestarzeć...nigdy.


,,Co ja zrobiłam?
Chciałabym móc uciec
Z dala od tego tonącego statku
Starając się pomóc
zraniłam wszystkich innych 
Teraz czuję ciężar całego świata na moich barkach

Co możesz zrobić, gdy Twoja dobroć, nie jest wystarczająco dobra
I wszystko czego dotkniesz wali się.
Bo moje najlepsze intencje doprowadzają do bałaganu.
Chcę po prostu jakoś to naprawić
Ale ile czasu to zajmie
Ile czasu mi to zajmie by się udało?

By się udało?"
(kawałek tłumaczenia poniższej piosenki)

           

Przez wielką dziurę wyrwaną w boku zamku przeleciało jakieś ciało i z prędkością pomknęły ku nim zaklęcia, godząc w ścianę tuż nad ich głowami. Hermiona rozejrzała się zdezorientowana, a w tym samym momencie Harry krzyknął:
   -Padnij!- bo nowe świetliste groty już mknęły ku nim z czerni nocy.
Gryfonka padła na pokrytą pyłem podłogę i odruchowo kichnęła. Mokrą od łez twarz pokrył kurz, ale w ogóle nie zwróciła na to uwagi. Świat się skończył, więc dlaczego bitwa wciąż trwa, dlaczego w całym zamku nie zapadła pełna zgrozy cisza, taka jak w tym momencie w sercu Hermiony, dlaczego walczący nie rzucili broni?  Spojrzała przed siebie i wrzasnęła, bo właśnie przez dziurę w ścianie próbował przecisnąć się pająk wielkości małego samochodu. Ron i Harry krzyknęli jednocześnie, a ich zajęcia zderzyły się, odrzucają potwora do tyłu. Jednak na niewiele się to zdało, ponieważ na mury zamku wspinało się już więcej pająków. Do tego kolejne świetliste groty zaczęły świstać im nad głowami. Harry coś krzyknął, ale Hermiona nie zwróciła na to uwagi. Leżała na zimnej, brudnej posadzce i wpatrywała się w kopiec gruzu, starając się odgonić straszną wizję pogruchotanego ciała Freda leżącego pod nim na tej samej zimnej podłodze co ona, ale z niewidzącymi, pustymi oczyma i zastygłym na twarzy półuśmiechem. Kolejne kaskady łez zaczęły żłobić brud na jej twarzy. Cała dalsza walka straciła dla niej sens. Jej głównym celem było zniszczyć Voldemorta, by w końcu mogli cieszyć się swoją miłością i żyć jak normalna para, ale teraz to wszystko było już niemożliwe. Nieosiągalne. Harry z Ron'em złapali ją pod ręce i zaczęli ciągnąć w głąb korytarza. Nie opierała się. Spojrzała na Harry'ego, a ten od razu zrozumiał o co jej chodzi.
   -Wrócimy po niego, gdy już będzie po wszystkim. Obiecuje.
Hermiona skinęła głową i zaczęła dotrzymywać im kroku, starając się skupić na walce. Fred nie zginął na marne, pomszczę jego śmierć nawet za cenę swoje życia! Nowa energia napłynęła do jej ciała. Napędzana złością, żalem, bólem i rządzą zemsty, miotała zaklęciami, gdy tylko ujrzała chociażby połacie czarnej peleryny.
Zbiegli po kolejnych schodach, a gwar wypełnił korytarz. Musieli dostać się do głównych drzwi, ale przedarcie się przez tłum walczących postaci wydawał się zadaniem wręcz niewykonalnym i jedyne co im pozostało to czekanie na odpowiedni moment. Okazja nadeszła jednak szybko, gdy Irytek zaczął rzucać wnykopieńkami w Śmierciożerców. Ruszyli między walczącymi na szczyt schodów i zbiegli do holu, gdzie znajdowała się jeszcze większy kocioł. Zaklęcia zderzały się ze sobą tworząc różnobarwne fajerwerki. W powietrzu ciągle latały jakieś przedmioty i kolorowe iskierki.. Wszędzie, roiło się od czarnych peleryn Śmierciożerców i walczących z nimi członków Zakonów Feniksa. Fred również był członkiem Zakonu, teraz powinien też tu być, powinien walczyć z uśmiechem na twarzy, rzucając żartobliwymi tekstami w przeciwnika...ale Freda już nie ma. Jego martwe ciało spoczywa pod zimnym, kamiennym ,,grobowcem". WALCZ! WALCZ! WALCZ! Nie myśl o tym, nie teraz... Starła z policzka łzy i ponownie omiotła wzrokiem pole walki, gdy niespodziewanie nad ich głowami przeleciały dwa ciała i coś szarego, na czterech łapach pomknęło ku nim.
   -NIE!- krzyknęła Hermiona, głosem pełnym nienawiści, a zaklęcie zmiotło Fenrira Greybacka z ciała Lawender Brown. Wilkołak próbował się podnieść, ale na głowę spadła mu kryształowa kula zrzucona przez profesor Trelawney i skutecznie ścięła go z nóg. Zamieszanie, które powstało, gdy po korytarzu zaczęły latać kryształowe kule okazało się idealnym momentem by dostać się do drzwi. Przemknęli szybko na zewnątrz.
Zimne powietrze przyjemnie pieściło ich pieczące od potu i łez twarze. Nie było jednak czasu na delektowanie się urokami gwieździstego nieba i nocnego powietrza, gdyż w odległości kilku metrów od miejsca w którym się znajdowali ścierały się ze sobą dwa ogromne olbrzymy, depczące wszystko i wszystkich, którzy znaleźliby się w pobliżu. Ruszyli biegiem przed siebie starając się omijać ,,ring" wielkoludów i krążące wszędzie pająki. Znajdowali się już w połowie drogi, gdy znów coś ich zatrzymało. Powietrze wokół nich stężało jak nagle zmrożona mgła. Zaparło im dech w piersiach i poczuli nieprzyjemne uczucie leku. Czarna breja sunęła ku zamkowi. Słychać było świszczące oddechy zakapturzonych postaci bez twarzy. Odruchowo przesunęli się bliżej siebie, słysząc jak odgłosy walki cichną. Hermiona wyciągnęła różdżkę próbując przywołać patronusa, ale każde szczęśliwe wspomnienie jakie w tym momencie przychodziło jej do głowy było związane z Fredem. Skup się..skup się..pierwszy pocałunek..i usta Freda, których już nigdy więcej nie zasmakuję...naleśniki, które tata przynosił mi do łóżka w dzień urodzin..chociaż naleśniki, które robił Fred były o wiele lepsze...Rękę zaczęła jej drżeć i zaczęło ogarniać ją poczucie całkowitej beznadziejności. Nie mam już nikogo. Na pewno nie uda mi się odnaleźć rodziców, a Fred..Freda już nie ma..setki ludzi leży martwych w zamku...sama za chwilę mogę być martwa...a może to byłaby najlepsza opcja..byłabym znowu z nim...tak..tak byłoby najlepiej... Ogarnęło ją uczucie błogości. Czuła, jakby dusza opuszczała jej ciało, zabierając ze sobą wszystkie troski i pozwalając jej w końcu odpocząć od bólu, trosk, szukania, walki...i od życia.                              

***
   Stała na środku łąki pełnej kolorowych kwiatów ubrana w długą,lejącą sukienkę tak samo wielobarwną jak rośliny pokrywające polane. Wyglądała olśniewająco, niczym odziana w tęczę na tle błękitnego nieba. W oddali lśniła tafla wody w której wesoło igrały promienie słońca. Ruszyła przed siebie w stronę zbiornika.Wydawało jej się, że zna to miejsce doskonale, jakby było częścią niej samej, drzemiącym w niej od lat pięknem. Obeszła jezioro i weszła na pomost. Stanęła na jego końcu i przez chwilę wpatrywała się w lustro wody. Była spokojna i niczym niezmącona, zupełnie jak w tym momencie Gryfonka. Wciągnęła głęboko powietrze delektując się zapachem kwiatów niesionym przez letni wiatr.Czyjeś ciepłe dłonie oplotły ją w pasie niczym wąż oplatający swoją ofiarę. Opierzchnięte wargi zaczęły składać pocałunki na jej nagiej szyi. Nie musiała ich całować by wiedzieć, że smakują gumą balonową i piwem kremowym. Oparła cały ciężar swojego ciała na jego nagim torsie. Jego gorące ciało i napięte mięśnie miło łaskotały jej odkryte plecy. Jego bliskość sprawiła, że całe jej ciało rozluźniło się, stając się mu podwładne. Pogładził wierzchem dłoni policzek Gryfonki i przesunął opuszkiem kciuka po jej wargach, a przez jej ciało przeszedł przyjemny dreszcz podniecenia. Chciała się obrócić i wpić w jego usta, całując je żarliwie i z pełną namiętnością, spojrzeć jeszcze raz w głębie karmelowych oczu, których jedno spojrzenie potrafi ukoić, dotknąć rozpalonych policzków i zobaczyć ten uśmiech, który trafia prosto w jej serce, ale nie mogła. Jej ciało w ogóle nie słuchało poleceń, jakby było osobną jednostką niepowiązaną z jej umysłem. Chłopak przytulił swój policzek do jej i wyszeptał aksamitnym głosem.
    -Bądź dzielna moja czarownico, jestem przy tobie, przejdziemy przez to razem. Pamiętaj..zawsze będę przy tobie cokolwiek by się działo..bądź dzielna.-Pogładził dłonią jej włosy i nawinął sobie kosmyk na palec. -Szczęście jest ulotne, po latach smutku i nienawiści i na Twoim niebie zaświeci słońce....ale kto wie, czyje słońce to będzie..
Zimny dreszcz przeszedł jej ciało.
  -To...to przecież przepowiednia.. przepowiednia którą usłyszałam w Ministerstwie tego dnia, kiedy zginął Syriusz..ale..ale ja jej nie rozumiem..dlaczego mi ją teraz powtarzasz? Powiedz mi co ona ma znaczyć?!
Brak odpowiedzi. Ponownie spróbowała się obrócić, ale jej zmagania znów spełzły na niczym.Tak bardzo pragnęła go zobaczyć, usłyszeć odpowiedź, zrozumieć... Woda! Woda jest jak lustro! Nachyliła się by spojrzeć w taflę, a w tym samym momencie poczuła, że ziemia usuwa jej się spod stóp.Uderzyła w barierę lodowatej wody, mącąc jej spokój. Jezioro objęło ją swoimi zimnymi mackami, wypełniając całe jej ciało swoim chłodem...

***
   Nad  głową dziewczyny szybowały czyjeś patronusy. Podniosła się z ziemi z trudem łapiąc powietrze. Harry i Ron również dochodzili do siebie, gdy Luna, Ernie i Seamus słali swoich stróżów nad błonia. Spojrzała ponownie na Harry'ego, a ten skinął głowę w stronę Wierzby Bijącej. Byli już naprawdę blisko celu. Czas płynął nieubłaganie, wiec niewiele się zastanawiając, ruszyli biegiem przed siebie, ledwo omijając śmigające w powietrzu maczugi Olbrzymów. Wszystko działo się tak szybko. Hermionie zaczęło brakować tchu, jednak na samą myśl o Fredzie bez problemu wykrzesała z siebie zapas energii. Ciężko dyszała, próbując złapać oddech, a Harry w tym czasie unieruchamiał Wierzbę. Gdy drzewo zastygło w bezruchu ich oczom ukazało się znajome wejście. Gdy ostatnim razem przemierzali ten korytarz, wystarczyło się lekko schylić, ale tym razem jednak w grę nie wchodziła inna opcja jak czołganie. Potter wszedł do tunelu jako pierwszy, a Hermiona ruszyła za nim. Czołgali się do źródła światła krętym korytarzem, niczym krety próbujące przekopać się na powierzchnię. Gdy dotarli na miejsce okazało się, że szpara jest za mała na ich trójkę i tylko Harry mógł obserwować co dzieje się we wnętrzu nowej kryjówki Czarnego Pana. 
Leżała dziś na ziemi już po raz tysięczny i żadna z tych sytuacji nie wiązała się z przyjemnymi wspomnieniami. Zimno podłoża od razu przywiało jej na myśl Freda, leżącego na zimnej posadzce korytarza.. PRZESTAŃ HERMIONO! To nie jest czas na żałobę, najpierw musisz wygrać tę wojnę..dla siebie, dla niego i miliardów innych ludzi... Otworzyła oczy czując, że Harry zaczyna się poruszać. Zdziwiona i trochę przerażona wejściem wprost do kryjówki Voldemorta, wyszła za nim. Na zniszczonej podłodze Wrzeszczącej Chaty, w kałuży krwi leżał Snape. Harry uklęknął przy nim, a mężczyzna zaczął coś do niego szeptać. Widząc ranę na karku profesora, gdzie Nagini wbiła swe kły, dziewczyna odruchowo zasłoniła usta dłońmi, a na jej policzkach znowu pojawiły się łzy. Nienawidziła Severusa za wszystko co zrobił, ale nikt nie zasłużył na śmierć..nikt poza Voldemortem. Snape przez lata był jego wiernym sługą, wykonywał każde jego polecenie, spełniał każdą zachciankę, a jedyne czym odpłacił mu się jego wspaniały Czarny Pan to śmierć, i do tego w tak upokarzający sposób. Jeszcze większa wściekłość ogarnęła Gryfonkę, gdy jego głos rozbrzmiał w pomieszczeniu. Przymknęła powieki starając się nie dopuścić do siebie wspomnień.. uśmiechu Freda..jego radosnego spojrzenia..słodkich pocałunków..Pozwoliła, by głos Beznosego wdarł się do jej głowy wypełniając mrożącym krew w żyłach i paraliżującym zmysły chłodem całe ciało.
   -Walczyliście dzielnie. Lord Voldemort potrafi docenić męstwo. Ponieśliście ciężkie straty. Jeśli nadal będziecie stawiać opór czeka was pewna śmierć. Wszystkich. Nie pragnę tego. Każda przelana kropla krwi czarodziejów to strata i marnotrawstwo. Lord Voldemort jest litościwy.. Natychmiast rozkażę moim oddziałom, żeby się wycofały. Macie godzinę. Zbierzcie ciała swoich zmarłych Zajmijcie się rannymi. A teraz zwracam się do ciebie, Harry Potterze. Pozwoliłeś, by twoi przyjaciele zginęli za ciebie, zamiast otwarcie stawić mi czoło. Będę na ciebie czekał w Zakazanym Lesie. Przez godzinę. Jeśli się nie pojawisz, jeśli się nie poddasz, bitwa znowu rozgorzeje, ale tym razem ja sam ruszę do boju, Harry Potterze, znajdę cię i ukarzę każdego mężczyznę, kobietę i dziecko, którzy będą próbowali ukryć cię przede mną. Masz godzinę.
Stali w milczeniu, jakby w amoku z którego pierwszy otrząsnął się Ron. Spojrzał na przyjaciół i silac się na radosny ton, powiedział:
  -Czyli mamy godzinę by obmyślić plan, wracajmy do zamku, póki Beznosy jest w Lesie i tam na spokojnie wszystko będziemy mogli obmyślić, zaangażować Gwardię w działania, które będziemy chcieli powziąć. Ta wojna należy do nas i wygramy ją..chodź Harry.
Spojrzeli jeszcze raz na ciało Snape'a, po czym wyszli.

***
Wraz z Ron'em przebiegłą już wszystkie korytarze, które nie były zawalone, w poszukiwaniu Harry'ego, ale nigdzie go nie było.Czas dany im przez Czarnego Pana, dobiegał końca, a oni nadal nic nie ustalili, gdyż Harry po prostu zniknął. Oboje nie dopuszczali do siebie myśli, że poszedł tam, że postanowił poświecić swoje życie za nich. Gdy w końcu poddała się i osunęła na podłogę rozległ się lodowaty głos, który wypełnił całe wnętrze zamku.
  -Harry Potter nie żyje. Został zbity, gdy uciekał, ratując siebie, podczas gdy wielu z was oddało za niego życie. Niesiemy wam jego ciało jako dowód na to, że wasz bohater zginął. Zwyciężyliśmy. Straciliście połowę ludzi. Moi Śmierciożercy przewyższają was liczebnie, a Chłopca, Który Przeżył już nie ma. Zakończmy tę wojnę. Każdy, kto postanowi dalej walczyć, mężczyzna, kobieta czy dziecko, zostanie uśmiercony, podobnie jak wszyscy członkowie jego rodziny.. Wyjdźcie z zamku, padnijcie przede mną na kolana, a daruję wam życie. Życie zachowają też wasi rodzice i wasze dzieci, wasi bracia i wasze siostry.Przebaczę wszystkim i razem zbudujemy nowy świat.
Rzuciła się do drzwi frontowych z przerażeniem w oczach. Zginęły dziesiątki osób, które znałam i kochałam..zginął najważniejszy dla mnie człowiek..mój Freddie..błagam, nie odbierajcie mi jeszcze Harry'ego..to nie może być prawda..
   -NIE!-przeraźliwy krzyk profesor McGonagall przeciął powietrze, a Hermiona wiedziała już, że słowa Voldemorta to prawda. Wysunęła się na przód gapiów i ujrzała go...jego martwe ciało zwisało bezwładnie w ramionach Hagrida...takie kruche..Chciała rzucić się na Voldemorta, chciała zginąć, umrzeć, rozpaść się, by dołączyć do Freda i Harry'ego i do reszty znajomych ludzi, których ciała spoczywały teraz w Wielkiej Sali, śpiące snem niezmąconym,  jednak nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Osunęła się bezwładnie w ramiona stojącego obok mężczyzny, którym okazał się Lupin. Zacisnęła powieki i dała ujście wszystkim swoim emocjom- krzyk który wydobył się z jej ust wydawał się tak nienaturalny, jakby nienależący do istoty ziemskiej. Rzucała się, krzyczała, płakała, ale Remus cały czas trzymał ją w silnym uścisku.
  -HARRY! Niee..niee..HAAAAARRY!- zaczerpnęła powietrza i z obolałym od krzyku gardłem, wyszeptał-Błagam..nie zostawiaj nas..Harry, nie teraz..potrzebuje cię.
Szlochała i krzyczała naprzemiennie, a wraz z nią krzyczał cały tłum. Obrzucali obelgami Śmierciożerców, wiwatowali jego imię, a na kamiennej twarzy Voldemorta z każdym okrzykiem wzrastała wściekłość.
  -CISZA!-zawołał. Huknęło, błysnęło i wszyscy umilkli.-Już po wszystkim, złóż go u moich stóp, Hagridzie, tam gdzie jego miejsce!
Hagrid położył bezwładne ciało chłopaka na trawie,a Hermiona poczuła jak serce w jej piersi rozsypuję się na małe kawałeczki już po raz drugi tego dnia.
  -Widzicie? Harry Potter nie żyje! Dotarło to do was w końcu, biedni naiwniacy? Był nikim! Zawsze był tylko chłopcem, który żądał, by inni poświęcali się za niego!
  -Ciebie pokonał!-wrzasnął Ron i czar przestał działać, obrońcy Hogwartu znów zaczęli krzyczeć, póki ich ponownie nie uciszył drugi, potężniejszy huk.
   -Został zabity, gdy próbował wymknąć się z zamkowych błoni. Zginął, próbować ratować własną skórę...
Neville nie wytrzymał. Wyrwał się z tłumu i ruszył na Voldemorta jednak szybko padł na ziemię, trafiony zaklęciem rozbrajającym. Hermiona również poczuła w sobie przypływ woli walki i chciała ponowic swój atak na Czarnego Pana, chciała umrzeć wykrzykując mu prosto w twarz jak żałosną istotą jest, ale Remus trzymał ją nadal w silnym uścisku. Nachylił się i wyszeptał jej cicho do ucha.
  -Nie bądź głupia, zbyt wielu wspaniałych ludzi dziś zginęło, nie możesz dołączyć do ich grona, bo zabraknie nam osób do budowy nowego, lepszego świat, a tego bym nie chciał...Fred i Harry również..
Słysząc jego słowa i aksamitny, kojący ton głosu, starała się zapanować nad emocjami, choć krew dalej w niej wrzała. Spojrzała na roześmianą Bellatriks, a blizna na jej przedramieniu zapiekła przeraźliwie. Na sam widok tej kobiety przechodziły ją dreszcze, a panowanie nad emocjami stawało się o wiele trudniejsze.
    -I któż to jest?-wysyczał Voldemort- Kto zgłosił się na ochotnika, by pokazać co stanie się z każdym, kto będzie walczył nadal, choć bitwa jest już przegrana?
    -Panie, to Neville Longbottom! Chłopiec, który sprawiał tyle kłopotów Carrowow! Syn tych aurorów, pamiętasz?
    -Ach tak, pamiętam- rzekł Voldemort, patrząc z góry na Neville'a, który podnosił się z ziemi, samotny na pasie ziemi niczyjej między obrońcami zamku, a Śmierciożercami.- Ale ty chyba jesteś czystej krwi, dzielny chłopcze, prawda?
Neville stał przed nimi bezbronny z zaciśniętymi pięściami.
   -I co z tego?-zapytał.
   -Okazałeś męstwo i odwagę, masz szlachetne pochodzenie. Będziesz wspaniałym śmierciożercą. Takich nam właśnie potrzeba, Neville'u Longbottom.
   -Przyłącze się do ciebie, kiedy piekło zamarznie-odrzekł Neville, a potem krzyknął:- Gwardia Dumbledore'a!
Odpowiedziały mu bojowe okrzyki z tłumu, na który uciszające zaklęcia Voldemorta najwyraźniej długo nie działały.
   -A więc dobrze. Sam tego chciałeś.
Voldemort machnął różdżką, a w jego dłoni pojawiła się Tiara Przydziału. Wycelował różdżką w Nevilla, który zesztywniał i znieruchomiał, a potem wcisnął mu na głowę Tiarę tak, że zakryła mu oczy.
   -Neville pokażę teraz nam, co się stanie z każdym, kto będzie na tyle głupi, by nadal mi się sprzeciwiać..
Krótkim machnięciem różdżki sprawił, że Tiara zapłonęła. Krzyk Nevilla przeciął powietrze. Wśród tłumu nastąpiło straszne poruszenie, ale wydarzyło się jeszcze coś co wszystkich zdumiało. Usłyszeli wrzawę dochodzącą z odległych granic terenów szkolnych i rozległ się tętent kopyt i brzdęknięcia cięciw, a śmierciożerców zalała fala strzał.. Olbrzymy Voldemorta zauważyły Graupa i ruszyły na niego, rozdeptując po drodze kilku śmierciożerców. Hałas, jaki towarzyszył starciom gigantów był tak wielki, że nikt nie usłyszał świstu srebrnej klingi miecza, wyciągniętego przez Neville'a z Tiary, którym obciął głowę Nagini. Gdy łeb gada poszybował w powietrze, wszyscy skierowali swoje spojrzenia na niego- dzielnego i mężnego Neville'a Longbottoma.Walka rozpętała się na nowo. Hermiona wraz z Remusem rzuciła się w jej wir. Żal po stracie Harry'ego i radość z nadejścia posiłków napełniła obrońców Hogwartu nową siłą. Z zaciętością i wprawą miotali zaklęciami na prawo i lewo, powoli wycofując się do zamku, by uniknąć rozdeptania przez walczące olbrzymy. Ilość czarnych peleryn zmniejszała się z każdą sekundą, co napełniało ich serca nadzieją. Hol i  Sala wypełniły się walczącymi postaciami, a kolorowe snopy iskier przeskakiwały w powietrzu. Wszystkie pojedynki przeniosły się teraz do Wielkiej Sali, w której pozostało już niewielu zdolnych do walki śmierciożerców. Hermiona oszołomiła swojego przeciwnika, po czym wycofała się pod ścianę w tłum obserwujący ostatnie dwa pojedynki: Voldemorta z McGonagall, Kingsleyem i Slughornem jednocześnie, i Bellatriks z Molly Weasley! Hermiona większą uwagę skupiła na drugim z wyżej wymienionych, gdyż sama marzyła o tym by znaleźć się na miejscy pani Weasley.
   -Co się stanie z twoimi dziećmi, kiedy cię zabiję?- wrzasnęła Bellatriks, ogarnięta szałem mordu- Kiedy mamusia połączy się ze swoim Fredziem?
Granger poczuła, że ściska jej się serce...gdzieś tu, w tej sali zapewne znajdowało się jego ciało..zimne i szare..z zawadiackim uśmiechem zastygłym na martwej twarzy...ramiona stworzone do obejmowania tylko mnie..bezwładne, rozrzucone przy ciele...
   -Protego!- rozległ się czyiś głos i wszyscy umilkli. Voldemort równie zdezorientowany rozglądał się, szukając śmiałka, który rzucił to zaklęcie, ale po środku stali stał nie kto inny jak...Harry Potter! Cały i zdrowy, a co najważniejsze żywy! W sali rozbrzmiały okrzyki przerażenia, zaskoczenia i radości, a z każdej strony było słychać ,,Harry, ON ŻYJE!". Gdy przeciwnicy stanęli naprzeciw siebie, zaległą ponownie głucha cisza.
   -Niech nikt nie próbuje mi pomagać!-krzyknął Harry.-Tak musi się to zakończyć. Tylko ja i on.
   -Potter znowu kłamie! Przecież to nie w jego stylu! Kogo tym razem wykorzystasz by ratować własną skórę, Potter?
   -Nikogo. Nie ma już horkruksów. Tylko ty i ja. Żaden nie może żyć, gdy drugi przeżyję. A jeden z nas za chwilę odejdzie na zawsze..
   -Jeden z nas?- zadrwił Voldemort, cały spięty jak wąż szykujący się do skoku na ofiarę.-I myślisz, że znowu ci się uda? Chłopcu, któremu przypadkiem udało się przeżyć, marionetce Dumbledore'a, który pociągał za sznurki?
   -Nazywasz przypadkiem to, że moja matka oddała życie, żeby mnie ocalić? Nazywasz przypadkiem to, że postanowiłem stawić ci czoła na tym cmentarzu? I przypadkiem było to, że nie broniłem się tej nocy, a jednak przeżyłem i powróciłem, by z tobą walczyć?
   -Same przypadki!-krzyknął Voldemort- Miałeś po prostu szczęście i zawsze chowałeś się za plecami większych od siebie czarodziejów, pozwalając mi zabić ich zamiast ciebie!
   -Tej nocy już nikogo nie zabijesz! Już nigdy nie będziesz w stanie zabić żadnego z nich. Jeszcze tego nie pojąłeś? Byłem gotów umrzeć, by powstrzymać cię od krzywdzenia tych ludzi.
   -Ale nie umarłeś.
   -Chciałem umrzeć i to wystarczyło. Zrobiłem to samo, co moja matka. Ochroniłem ich przed tobą. Nie zauważyłeś, że nie działają na nich twoje zaklęcia? Nie możesz ich torturować. Nie możesz ich tknąć. Nie nauczyłeś się niczego na własnych błędach, Riddle..
Hermiona nie dała rady dłużej utrzymać się na nogach. Poczuła  przeraźliwy ból głowy, po czym przed oczyma zaczęły przelatywać jej wspomnienia...Fred i ona rozwieszający pranie na strychu ..ich pierwszy prawie-pocałunek...nie musisz tak na mnie lecieć, Granger...kanarkowa kremówka...utrata pamięci i jej odzyskanie z magicznym pocałunkiem w deszczu...Romek spod balkonu...uśmiech Freda, gdy na nią patrzył...ich pierwszy raz w Muszelce..bliskość jego ciała..zapach jego perfum, włosów...dotyk jego dłoni...
Huknęło jak z armaty, a w martwym środku kręgu po którym krążyli, wybuchły złote płomienie. Voldemort runął do tyłu z rozkrzyżowanymi rękoma, a jego wąskie źrenice podbiegły do górnej krawędzi szkarłatnych oczu. To był koniec wielkiego i potężnego Lorda Voldemorta.
   Oślepiające promienie słońca zalały całą salę. Ku Harry'emy rzucił się tłum, wykrzykując i wiwatując jego imię. Hermiona z Ronem jako pierwsi dopadli przyjaciela, biorąc go w objęcia, krzycząc przy tym radośnie. Zaraz po nich dopadli do niego Ginny, Neville i Luna, potem wszyscy Weasleyowie, i Hagrid, i Kingsley, i McGonagall, i Flitwick, i Sprout. Wszyscy chcieli go dotknąć, przytulić, pogratulować...Gdy emocje z lekka opadły, a zwycięscy obrońcy Hogwartu zajęli się przekazywaniem sobie wzajemnie informacji z kraju i pościgiem za śmierciożercami, Harry narzucił na nich pelerynę niewidkę i po cichu wymknęli się z sali. Na korytarzu Irytek śpiewał swoją radosną pieśń.
Udało się, dostali w kość, niech żyje Potter nam!
A Voldek gnije w piekle, za którym tęsknił sam!
Słysząc to, roześmiali się niepewnie, jakby śmiech mógł okazać się czymś złym i nieodpowiednim w takiej chwili. Weszli do pierwszej sali, która napotkali w pełni niezniszczoną i usiedli wygodnie przy stolikach. Hermiona poczuła jak jej ciało opuszcza energia. Wiele godzin strachu, bieganiny i walki sprawiło, że czuła się wycieńczona. Oparła głowę o ścianę i przymknęła powieki wsłuchując się w opowieść Harry'ego o tym co zobaczył w myślodsiewni, tym co wydarzyło się w Zakazanym Lesie, a gdy zakończył siedzieli wszyscy razem w milczeniu.
   -Co teraz?-zapytała w końcu Hermiona nieobecnym głosem.
   -Teraz każdemu z nas należy się zasłużony odpoczynek, a jutro...jutro będziemy zbierać żniwo strat. W końcu jesteśmy wolnymi ludźmi, możemy robić co chcemy.
Odpowiedział Harry z delikatnym półuśmiechem. Cała trójka skinęła zgodnie głowami.
   Gryfonka ledwo trzymała się na nogach, lecz wiedziała, że jest coś co musi jeszcze dziś zrobić. Weszła do Wielkiej Sali i starała się odnaleźć wzrokiem rodzinę Weasleyów. Nie okazało się to trudne, gdyż ich rude czupryny z daleka lśniły w promieniach słonecznych. Lubiła patrzeć jak słońce tańczy we włosach Freda, zmieniając ich barwę...Podeszła do nich i zanim cokolwiek powiedziała, znalazła się w objęciach kilku ramion. Łzy zaczęły spływać po jej policzkach, lecz nie zwracała na to uwagi, starając się odwzajemnić każdy uścisk wspólników cierpienia. W końcu zdobyła się na to, po co tu przyszła. Spojrzała w matczyne oczy pani Weasley, których wyraz łamał serce na pół i przepełniał takim smutkiem, że człowiek nie czujący tego samego co ona, nie byłby w stanie go znieść.

  -Czy..czy ja mogłabym go zobaczyć?
  -To ty jeszcze nie wiesz?- odpowiedziała zdziwiona kobieta.

  -Ale o czym?-na twarzy Hermiony również malowało się zdziwienie.
  -Ciała Freda nie....




***
Kochani, od razu mówię- TO NIE JEST OSTATNI ROZDZIAŁ! Więc spokojnie...no dobra, nie tak spokojnie...zbierając materiał na ten rozdział (czyli przeglądając połowę youtuba filmików, czytając kilka razy fragment śmierci Freda i pare dalszy fragmentów z Insygnii, które przyprawiają mnie o palpitację serca) płakałam kilka razy...jest to drugi (pierwszy to ten ze wspomnieniami Hermiony, gdy wymazywała rodzicom wspomnienia) rozdział na ponad 34 (ponad 34, ponieważ niektóre rozdziały były dwuczęściowe, więc wychodzi więcej niż 34) przy którego pisaniu ryczałam jak głupia...chociaż wiem jak to dalej pociągnę, co będzie się dalej działo to i tak ryczałam...jest to również pierwszy rozdział nad którym tyle się napracowałam..pięć razy pisałam rozdział i zaczynał go od nowa, bo nie podobał mi się, aż ostatecznie pozostałam przy tej wersji, którą (skromnie mówiąc) uważam za przelaną w sposób idealny do tego co powstało w mojej wyobraźni...mam nadzieję, że uszanowaliście moją pracę i zastosowaliście się do wskazówek zamieszczonych w ,,Zanim zaczniesz czytać!". Z mojej strony to tyle, dziękuję że jesteście i czekam na waszę opinie, bo ten rozdział jest dla mnie bardzo ważny, więc tez ważne jest dla mnie wasze zdanie na jego temat :)
PS Nie obiecuję żadnego terminu, gdyż staram się wkładać w te ostatnie rozdziały całe serducho,a to naprawdę pracochłonne, także mam nadzieję, ze mogę liczyć na waszą cierpliwość ;)

PS2 Przepraszam za długość rozdziału, ale musiałam to wszystko tu zmieścić i okroiłam go najbardziej jak mogłam ;)