Sowa

Witajcie kochani :D Blog jest już zakończony, ale nadal będzie mi niezmiernie miło jeśli ktoś go będzie czytał, a tym bardziej zostawiał po sobie jakieś komentarze ;)
Miłego czytania życzę :D

PS. Znajdziecie mnie także na Wattpadzie, gdzie obecnie powoli przenoszę rozdziały z tego bloga, więc jeśli ktoś woli to zapraszam:
https://www.wattpad.com/story/244116267-fremione-jak-tw%C3%B3rca-kanarkowej-krem%C3%B3wki-namiesza%C5%82

PS2 Teraz, z perspektywy czasu widzę wiele błędów i tego jak wiele ciekawych fragmentów nie zostało w odpowiedni sposób rozwiniętych, dlatego podczas przenoszenia rozdziałów na Wattpad na pewno wiele się w nich zmieni, pojawi się tutaj wiele dodatkowych wątków i zmian w fabule ;)

środa, 17 kwietnia 2013

Rozdział 9 - Nie musisz tak na mnie lecieć


  W domu było gwarno, wszyscy pakowali kufry, znosili bagaże i sprzątali pokoje. Panował radosny nastrój. Tylko Syriusz zaszył się w salonie i wpatrzony w okno, starał się nie zauważać jak dom powoli pustoszeje. Nie chciał znowu zostać sam. Na korytarzu rozległ się czyjś śmiech i krzyki. Hermiona zainteresowana źródłem dźwięku, wyszła z pokoju. Bliźniacy postanowili przed powrotem do Hogwartu spłatać ,,gołąbeczkom” jakiegoś psikusa.  Zaczarowali swoje kufry tak, że te ganiały teraz Rona i Lavender po całym domu, człapiąc klapami. Ron próbował je jakość zatrzymać, ale każde z zaklęć (które wolno mu było rzucić) nie trafiało w kufry. Rudzielcy zanosili się ze śmiechu, a Hermiona, choć była przeciwniczką załatwiania problemów w taki sposób, poczuła jakiś dziwny przypływ energii. Z kuchni wybiegła pani Weasley z wałkiem w ręku, zapewne by nakrzyczeć, na któreś ze swoich dzieci za cały ten harmider. Gryfonce, przez chwilę wydało się, że widzi na twarzy kobiety przelotny uśmiech. Rzuciła jakieś zaklęcie, a kufry chłopców powędrowały na dół i wylądowały przy drzwiach. Ron rzucił pogardliwe spojrzenie braciom i razem z Lavender poszedł się pakować. George również wrócił do pokoju. Fred stał dalej na półpiętrze i zerkał lekko na Hermione. Nie wiedzieć czemu, uśmiech wywołany na jej twarzy sprawiał mu wielką radość. Pewnie to dlatego, że jesteśmy w podobnej sytuacji - pomyślał i udał się do pokoju. Dziewczyna również spojrzała w stronę miejsca, gdzie przed chwilą jeszcze stał rudzielec. Lekkie uczucie zawodu przemknęło przez jej twarz, gdy zauważyła, że chłopaka tam nie ma. Sięgnęła po różdżkę i powoli schodząc po schodach prowadziła kufer do holu.

                                                           ***
  Na peronie jak zwykle panował wielki tłok. Pożegnali się z państwem Weasley i wsiedli do pociągu. Hermiona razem z Harry i Ginny usiadła w ostatnim przedziale. Było tu praktycznie pusto. Ułożyli bagaże na półkach i wygodnie usiedli, gdy do przedziału wszedł Ron, co dziwne, bez Lavender. Hermiona już chciała wstać, kiedy przypomniała sobie słowa Freda. Siedziała więc spokojnie, wpatrzona w okno, a chłopak usiadł obok Harry’ego. Ginny rozumiejąc sytuacje, wstała i wyszła z przedziału udając, że zauważyła Lunę. Harry spojrzał na nich i powiedział:
   - Znów to widziałem, byłem w świadomości Voldemorta - na to słowo Ronald lekko się wzdrygnął. - Oklumencja nic nie daje, zupełnie nic - Hermiona patrzyła na niego zdziwiona.
   - Miałeś mu na to nie pozwolić Harry, a żeby oklumencja zadziałała musisz tego chcieć, a ty nie wykazujesz zbytnich chęci - była na niego zła, prosiła go tyle razy, by ćwiczył i walczył z tym co Czarny Pan chce z nim zrobić.
   - Hermiona ma rację Harry, nie możesz pozwolić na to by on zawładnął twoimi myślami i ten korytarz, którym co noc chodzisz, to nie jest nic dobrego - Harry poczuł ukłucie złości, jak oni mogli prawić mu wyrzuty, gdy sami nie musieli borykać się z łażeniem po świadomości Voldemorta.
    - Tak, prawcie mi dalej wyrzuty! Przez kogo nie mogę się skupić na oklumencji? No jak myślicie? Przez was, bo dwójka jedynych zaufanych mi osób, warczy na siebie przy każdym bliższym spotkaniu. Przez tyle lat byliście dla mnie wsparciem... bez was nie dam rady - Hermiona spojrzała niepewnie na Rona, a ten wyciągnął w jej stronę dłoń.
     - Przepraszam Hermiono, zachowałem się jak ostatni palant. Powinienem załatwić to w inny sposób, delikatniej. Może do związku się nie nadajemy, ale przyjaźń zawsze wychodziła nam świetnie. Zgoda? - uśmiechnął się do niej niepewnie.
     - Racja zachowałeś się jak idiota, ale często ci się to zdarza. Zgoda - uścisnęła jego dłoń i wszyscy wybuchnęli śmiechem, choć Gryfonka czuła jak jej serce rozbija się na maleńkie kawałki. Zwykłe przepraszam i zgoda nie są w stanie skleić jej uczuć ponownie. Jeden cios zadany przez Rona zabolał wystarczająco, by dziewczyna ukryła się ponownie w swoim pancerzu. Z zamyślenia wyrwał ją wózek ze słodyczami. Harry i Ron rzucili się na niego z wielką radością, a Hermiona korzystając z okazji udała, ze wychodzi do toalety. Przeszła kilka wagonów dalej, gdyż miała nadzieje spotkać tam Freda. Chciała mu podziękować za to, że to dzięki niemu pogodziła się z Ronem, choć wcale nie była to prosta rzecz. Zauważyła dwie rude czupryny w przedziale, na końcu wagonu. Jak zwykle kombinowali coś przy swoich słodyczach.
     - Cześć - lekko się uśmiechnęła, od czasu ,,prawie pocałunku” nie rozmawiała jeszcze z chłopakiem, więc nie wiedziała jak zareaguje.
   - O Hermiona, dobrze, że jesteś - przywitał ją radośnie, co sprawiło, że jej humor od razu się poprawił. Teraz już pewnym krokiem weszła do środka i usiadła koło Freda.
     - Co wy znowu kombinujecie? - lekki uśmiech utrzymywał się nadal na jej twarzy.
     - Spróbuj - Fred wyciągnął rękę z czymś przypominającym kremówkę - otwórz buzię - dziewczyna trochę niepewnie uchyliła usta i ugryzła kęs. Błogi smak rozlał się po jej ustach, lecz trwało to zaledwie kilka minut, gdyż po chwili dziewczyna stała się… kanarkiem?! Była wściekła, jak mogła dać się nabrać bliźniakom Weasley. Mogła się domyślić, że coś jest nie tak. Z każdą minutą złość w niej narastała. Po niedługim czasie coś huknęła, a kanarek stał się ponownie Hermioną. Bliźniacy zanosili się śmiechem.
     - CO TO BYŁO?! - spytała wściekła. Purpurowa barwa rozlała się po jej twarzy.
    - Ka-aa-hahahahah-aaarkowa hahahaha kreee-hahah-mówka haha - bliźniacy tarzali się po podłodze, dławiąc się śmiechem.
    -Że co proszę?! -  wstali z podłogi i zaczęli strzepywać ubrania, gdy już ogarnęli swój wygląd i zachowanie, George powiedział:
   - Kanarkowa kremówka, kolejny z naszych wynalazków. Prawda, że nazwa idealnie określa to co powoduje? - wyszczerzyli się do niej.
    - Prawda, nazwa idealna, ale ja też mam dla was nazwę idealną. Wiecie jaką? - uśmiechnęli się do niej i równocześnie powiedzieli:
   - Jaką? - dziewczyna wcale nie była zadowolona z ich żartu, przecież mogło się coś nie udać i teraz latałaby po całym pociągu jako jakiś kanarek.
    - Fred i George - Trolle z glutami ogra zamiast mózgu! - wściekła wyszła z przedziału. Już otwierała drzwi do kolejnego wagonu, gdy poczuła jak ktoś chwyta ją za nadgarstek. Dziwne uczucie ciepła przeszło jej ciało i wypełniło ją całą, od czubków palcu u nóg po sam czubek głowy. Na jej policzki ponownie wtargnęły rumieńce, ale tym razem nie wywołane złością na bliźniaków. Obróciła się instynktownie, a Fred z uśmiechem wpatrywał się w nią. On też poczuł to ciepło, gdy dotknął jej nadgarstka, poczuł coś w rodzaju więzi, jakby tworzyli jedność.
    - Czego chcesz? - warknęła na niego, choć jej głos wcale nie brzmiał groźnie.
    - Ja chciałem ty... - pociąg drastycznie zwolnił, a Hermiona razem z Fred wylądowali na podłodze. Dziewczyna leżała na rudzielcu, a on tylko głupkowato się uśmiechał. Leżeli tak chwilę, a George patrzył na nich przez okno przedziału, śmiejąc się. W końcu nie wytrzymał, uchylił drzwi i powiedział:
    - Takie rzeczy robi się w łóżku braciszku! - Hermiona szybko wstała. Czuła jak policzki płoną jej żywym ogniem. Lekko zagarnęła włosy na twarz, by nie było tego tak bardzo widać. Fred również wstał. Spojrzał na dziewczynę.
    - Nie wiedziałem, że aż tak na mnie lecisz Granger - jak zwykle uśmiech nie schodził z jego twarzy.
    - Ja wcale na ciebie nie... - kolejny zakręt. Hermiona tym razem wpadła wprost w objęcia chłopaka.
    - Nadal jesteś pewna, że na mnie nie lecisz? - spojrzeli sobie w oczy, a Fred nadal trzymał dziewczynę w objęciach. Mrugnął do niej zalotnie.
    - Ojej, już jesteśmy na miejscu, muszę się przebrać! - Hermiona oswobodziła się z jego objęć i pobiegła w stronę przedziału. Głupia, jaka ja jestem głupia - powtarzała sobie w myślach, zakładając szaty i wciąż czując zapach perfum Freda. Rudzielec również nie wiedział czemu to zrobił, przecież nie czuł nic do Miony, była dobrą przyjaciółką i tyle. George spojrzał na niego znacząco, a ten tylko rzucił w niego spodniami, które  miał wpakować do kufra. George udał, że spogląda w okno.
   - Zanosi się chyba dzisiaj na…miłość? - odrzucił spodnie bratu, a ten rzucił się na niego, by zniszczyć mu fryzurę, którą chwilę wcześniej tak starannie ułożył. Wszyscy wysiedli z pociągu.

                                                          ***
Nareszcie jest :D wiem, że troszkę zamuliłam i bardzo was za to przepraszam, ale nie chce za szybko rozkręcać akcji

proszę o wasze komentarze, bo motywujecie mnie tym strasznie do dalszego pisania !;D

środa, 10 kwietnia 2013

Rozdział 8- Muszę być lepsza



Zimny pot oblał jej ciało, a wiatr podwiewał bluzkę. Czuła jak spada, jak z każdym milimetrem zbliża się ku  ziemi, by całą kruchością swojego ciała uderzyć w nią.
    - Vingardium Leviosa! - dziewczyna zawisła w powietrzu, dosłownie kilka cali nad ziemią. Głęboko wciągnęła powietrze, po czym straciła przytomność. Fred szybko wylądował i podbiegł do niej. Nie wiedział czemu, ale gdy wyobraził sobie, że mogłoby coś jej się stać, uświadomił sobie jak bardzo by mu jej brakowało. Przyklęknął przy niej i lekko poklepał, po policzku. Zero reakcji. Wyciągnął różdżkę i zawołał:
    - Aquamenti - strumień wody oblał twarz Hermiony. Otworzyła oczy i przeniosła się do półprzysiadu.
    - Ja…ja żyję! - obejrzała zdziwiona swoje dłonie, nogi, po czym rozpłakała się . Rudowłosy nie wiedział co zrobić więc przysunął się by ja objąć, lecz zanim zdążył to zrobić - dziewczyna rzuciła mu się z płaczem w ramiona. Trochę zdziwiony, szybko ja objął. Siedzieli tak chwilę, gdy chłopak postanowił się odezwać.
    - Hermiona, ja przepraszam… naprawdę, gdybym wiedział, że to tak się skończy. Nie potrzebnie cię do tego namawiałem... - dziewczyna wyprostowała się, otarła łzy i spojrzała na niego. Na jego twarzy malował się smutek i zmieszanie, widać było, że przejął się tą całą sytuacją. Uśmiechnęła się lekko.
    - W porządku. Całe szczęście nic się nie stało, zresztą ja jestem sama sobie winna - nie uspokoiło to zbytnio chłopaka. Dziewczyna powoli spróbować wstać, widząc jej chwiejące się nogi, wstał i podał jej rękę. Złapała go za dłoń i stanęła na nogi. Gdy tylko znalazła się w pozycji pionowej, chciała go puścić, ale chłopak nie pozwolił jej na to objął ją ramieniem i podtrzymywał.
    - Możesz mnie już puścić - Gryfonka była lekko speszona.
    - Wystarczy mi, że prawie się przeze mnie zabiłaś. Nie chcę, żebyś sobie nogi połamała...czy coś - uśmiechnęli się do siebie. - Chodź, zaprowadzę cię do domu - dziewczyna skinęła i  w objęciach udali się w stronę budynku. Po chwili byli już w salonie, gdzie Fred ją usadowił na kanapie.
    - Na pewno już wszystko w porządku? - jego głos brzmiał wyjątkowo poważnie i słychać w nim było troskę.
   - Tak, tak mi się przynajmniej wydaje, - zaczerwieniła się lekko - ale nie miej mi tego za złe Fred, nie zagram z wami. Jedna przygoda z Quiditchem mi wystarczy.
   - Tak, jasne. Rozumiem cię, poproszę Rona, albo Lavender - uśmiechnął się do niej przyjaźnie i zaczął rozglądać się za swoim bliźniakiem. Hermiona za to poczuła się w tym momencie jakby ktoś trzasnął ją Cruciatusem. Po głowie chodziły jej tylko słowa Freda Ron, albo Lavender…Ron, albo Lavender…Ron, albo LAVENDER - nie mogła przecież pozwolić na to, by Lavender była w czymś od niej lepsza. Nie zastanawiając się ani chwili wstała z kanapy i spojrzała na Freda.
   - Albo zmieniam zdanie, będę grała! - rudzielec spojrzał na nią zdziwiony, przed chwilą omal nie zginęła przez Quiditcha, a tu nagle z taka chęcią i zapałem oznajmia mu, że będzie grać. Patrzył tak chwilę zszokowany, po czym dotarło do niego, co spowodowało zmianę jej zdania, choć szczerze mówiąc - zaimponowało mu to.
   - Jeśli chcesz to zrobić, tylko dlatego by dopiec tej całej Lavender, to lepiej nie ryzykuj - Hermiona skrzyżowała ręce na piersiach i z odważną miną powtórzyła:
  - Ona nie ma z tym nic wspólnego! Chcę grać i tyle! Idę się przebrać i urządzimy sobie ponowny trening, zrozumiano? - spojrzała na niego swoimi mądrymi oczyma, a on z niedowierzaniem pokręcił głową i uśmiechnął się. Udał, że salutuje i wyszedł na dwór, a dziewczyna pobiegła do sypialni. Wygrzebała jakiś stary t-shirt, który był trochę za krótki i dresowe spodnie. Włosy związała w warkocz i narzuciła bluzę. Spojrzała w lustro.
  - Ja bym nie dała rady? -  z walecznym nastawieniem wybiegła na dwór, przez specjalne wejście, które przenosiło do Nory.  Stanęła na boisku, gdzie czekali już bliźniacy.
  - No i jest nasza droga ku zwycięstwu! - George uśmiechnął się do dziewczyny, a ta odwzajemniła uśmiech. Fred podał jej miotłę i wszyscy równocześnie wzbili się w powietrze.
  - Wszyscy gotowi? - zapytał starszy z bliźniaków, rzucając kafla do brata.
  - Tak, chyba tak - wydukała trochę przestraszona dziewczyna.
  - Okey. Hermiono, ty będziesz obrońcą, bo najlepiej ci to szło, a ja na razie będę robił za pałkarza, Freddie za ścigającego. Więc ogółem mówiąc, musisz unikać odbitych przeze mnie tłuczków i bronić kafli rzucanych przez Freda. Zrozumiano?- George miał cały czas taką łobuzerską minę, że Hermiona zaczęła się obawiać.
- Tak, wszystko zrozumiałam - poleciała w stronę obręczy i usadowiła się na środku. Panowie przybili sobie piątki i słychać było jak śmieją się z czegoś co zabrzmiało jak ,,tylko trzymaj się mocno miotły”, ale puściła sobie tę uwagę mimo uszu. George poleciał na dół wypuścić tłuczek, a Fred przygotował się już do ataku. Hermiona lekko się stresowała, ale powtarzała sobie w myśli, że musi być lepsza od tej małpy Lavender. Tłuczek poszybował w górę, a George za nim. Fred ruszył w stronę pętli, wydawało się, że nic nie jest w stanie go powstrzymać. Zamachnął się i rzucił. Hermiona tym razem przylepiona do miotły, szybko się wychyliła i…. obroniła?!  Bliźniakom opadły szczęki, a dziewczyna z triumfalnym uśmiechem wyrzuciła kafla. Fred strzelał jeszcze kilka razy i nigdy nie udało mu się trafić, tłuczki również były przez dziewczynę skrzętnie wymijane. W końcu wszyscy wylądowali, a podekscytowani bliźniacy pobiegli do dziewczyny.
  - To było - zaczął Fred
  - Nieziemskie - dokończył za niego brat.
  - Niewiarygodne - wtrącił ponownie Fred.
  - Powalające - znowu dodał swoje dwa grosze George. Fred już otwierał usta, ale Hermiona mu przerwała.
  - Starczy! Czuję, że muszę teraz iść do swojego pokoju, zanim Ginny odkryje co zrobiłam - wydawała się jakaś nieobecna. Zaśmiała się lekko i w podskokach poszła do domu.
  -Ty George, czy ona na pewno nie dostała tłuczkiem w głowę?- z zadumą zapytał Fred, drapiąc się po głowie. Gdy napotkał spojrzenie brata, oboje zaczęli się śmiać i również udali się w stronę drzwi. 

                                                    ***

    Hermiona była już w swoim pokoju, szybko zgarniała kociołek i flakonik, zacierała ślady. Eliksir już dawno przestał działać, a teraz zaczęły ją męczyć wyrzuty sumienia, ale przecież musiała być lepsza od Lavender. Nie mogła pozwolić by ta blondynka oprócz Rona, odebrała jej jeszcze respekt bliźniaków. Szybko spakowała wszystko i zamknęła swój kufer. Płynne szczęście, które miała w flakoniku przygotowane na mecz - schowała między bluzki. Zapięła kufer i zeszła na kolację, gdy stała już na ostatnim stopniu usłyszała czyjąś rozmowę:
   - Ona jest świetna, widziałeś obroniła nawet podkręconą, czego ty nie potrafisz! - ktoś głośno się zaśmiał.
   - Freddie od czasu treningu ciągle słyszę tylko Hermiona to, Hermiona tamto. Zakochałeś się czy co?- Gryfonka poczuła jak buraczkowa barwa oblewa jej twarz. Nie zauważyła, że Fred w tym momencie również zrobił się czerwony.
   - No coś ty! Lubię ją i to bardzo, ale ja i ona? Jest dla mnie zbyt.. - zamyślił się chwilę, a George dokończył za niego.
  - Kujońska? - spojrzał na brata, a ten powiedział tylko coś co zabrzmiało jak ,,taaak”. Dziewczyna poczuła ukłucie w okolicach sercach, z nietęgą miną weszła do kuchni, a bliźniacy od razu zrozumieli, że widocznie słyszała ich rozmowę. Podeszła do szafki, wyjęła szklankę i nalała sobie soku, po czym ponownie obróciła się w stronę wyjścia.
  - Yyy... Hermiono, nie zjesz z nami kolacji?- nie wiedział dlaczego o to spytał ale źle się czuł z tym, że ją uraził.
  - Nie, - odpowiedziała stanowczo, a Fred posmutniał - będę się UCZYĆ i pogłębiać swoje kujoństwo - rzuciła im ostatnie spojrzenie przez ramie i wyszła. 
Dlaczego on - Fred Weasley, martwi się tym, że jakaś tam dziewczyna jest na niego obrażona? Przecież nigdy, nie zależało mu na tym co ktoś sobie myśli. Spojrzał na bliźniaka, który również czuł się źle, z tym co powiedział.
  - Czemu na wszystkie drzwi w tym domy są rzucone zaklęcia wyciszające, a na te akurat nie? - równocześnie zaśmiali się, choć w przypadku Freda, nie był to śmiech szczery. Hermiona doszedłszy do swojego pokoju, nie zastała w nim Ginny. Zastanawiała się, gdzie dziewczyna może się podziewać, a może po prostu chciała zagłuszyć myśl o tym, co przed chwilą usłyszała.  Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem.
  - O Ginny, gdzie... - zamilkła, w drzwiach nie stała Ginny lecz jeden z jej starszych braci.
  - Mama prosiła, żebyś zeszła choć na chwilę na dół. Ostatnia noc w Norze. Powiedziała, że nie masz wyjścia - uśmiechnął się do niej niepewnie, a ona zmierzyła go tylko ponurym spojrzeniem i ponownie przeniosła wzrok na okno. Przez chwilę wydawało jej się, że widzi rudowłosą spacerująca z Harry'm, ale nie była pewna, gdyż na zewnątrz panowała wszechobecna mgła.
  - Hermiono, to nie tak.. - zaczął niepewnie chłopak, a nie słysząc sprzeciwu kontynuował - jesteś o wiele mądrzejsza ode mnie, to wtedy chciałem powiedzieć, a George uprzedził mnie tym całym kujoństwem - spojrzała na niego i kiwnęła głową.
  - Nie musisz mi się tłumaczyć, przecież jestem dla ciebie tylko kujońską przyjaciółką - sama nie wiedziała już, czy bardziej uraziło ją to kujoństwo, czy to, że jest tylko przyjaciółką. Chłopak podszedł do niej i poczuł zapach jej perfum. Był takie delikatne, a zarazem słodkie, przywodziło na myśl dziewczęcość i stanowczość - były zupełnie jak ona. Dziewczyna gwałtownie się obróciła i spojrzała mu w oczy. To milczenie stawało się niezręczne, a ich twarze były coraz bliżej siebie.
  - Fred, Hermiona! Kolacja na stole, ile można na was czekać?! Wszystko wystygnie, migusiem do kuchni - pani Weasley wparowała do sypialni, a oni odskoczyli od siebie jak poparzeni. Kobieta z gracją udała, że nic nie zauważyła, tylko wskazała im drzwi i poczekała, aż wyjdą. Usiedli przy stole i zajęli się jedzeniem, ale myśli każdego z nich krążyło wokół jednego wydarzenia, sprzed kilku minut. Ja nie mogę się zakochać, nie teraz, nie po tym przemknęło przez głowę obojgu, po czym zajęli się jedzeniem. Każde z nich postanowiło zapomnieć o tym co mogło się zdarzyć, wyzbyć się uczuć, które ostatnimi czasy zostały tak nadwyrężone.

                                                          ***

No i jest kolejny rozdział :D Jak wam się podoba? Przeczytałeś/łaś? Zostaw komentarz, to bardzo motywuje do  dalszego pisania!



niedziela, 7 kwietnia 2013

Rozdział 7 - Lekcje z Fredem

   Hermiona obudziła się bardzo wcześnie i nie mogła znowu zasnąć. Przypomniała sobie rozmowę z Fredem. Po co się na to godziła? Przecież ona nie umie grać w Quidditcha. Jest taką fajtłapą, że nawet lekcje z Fredem nie pomogą. Jeśli się kiepsko lata na miotle, za Chiny nie nauczy się grać. Czuła, że kiepsko się to dla niej skończy. Na pewno będą siniaki, zadrapania i stłuczenia, a kto wie, czy nie coś poważniejszego! Zgodzić się na tak nieodpowiedzialną rzecz to nie w jej stylu... Ale cóż, słowo się rzekło, a Hermiona Granger zawsze dotrzymuje słowa.

                                                       ***

Fred Weasley powoli otworzył zaspane oczy. Było bardzo wcześnie, jednak kiedy spróbował znowu zasnąć, stwierdził, że już się wyspał. Usiadł na łóżku. George jeszcze spał w najlepsze; postanowił więc go nie budzić. Już miał wstać po czyste spodnie i koszulkę, kiedy jego brat zaczął mamrotać przez sen. Z początku był to tylko jakiś niewyraźny bełkot, jednak zaraz przerodził się w wyraźny, ale cichy krzyk.
   - Nie! Katie! Nie idź tam, nie z nim! - krzyczał George. Fred przystanął i zaczął słuchać. - Nie! Nie przestanę Katie! Ja cię kocham, nie rozumiesz?! Dlaczego?! - tu nastąpiła przerwa, a potem dodał złowrogim szeptem. - Zniszczę cię McLaggen...
Tego Fred się nie spodziewał. Czyli Cormac to naprawdę taka szuja jak myślał - zarywa do wszystkich dziewczyn by móc się potem szczycić jaki to z niego samiec alfa. Koniecznie musi porozmawiać z bratem o tym co usłyszał od niego, ale teraz musi się ubrać. Tak to najważniejsze. Ubierze się, zje jakieś niepożywne śniadanie, a potem zajmie się trójkątem George - Katie - Cormac, bo koniecznie musi to zrobić. Zobowiązuje go do tego fakt, że George jest jego bratem...no i to, że lubi wszystko wiedzieć o życiu miłosnym swojej kopii.
W końcu wygrzebał się z łóżka i podszedł do szafki z ciuchami. Wyjął z niej jakieś dżinsy i niebieski T-shirt, a potem poszedł się ubrać.
Gdy wyszedł George już nie spał. Leżał jak trup na swoim łóżku i chyba o czymś myślał, ale znając George'a to nie jest pewne ani potwierdzone.
   - Cześć George - przywitał się.
   - Dobry Fred.
   - No przecież zły nie jestem - żachnął się.
   - Mówiłem dzień dobry - rzucił George.
   - Stary, co jest?
   - Nic.
   - Mnie nie oszukasz, widzę to.
   - Nic.
   - George...
   - Fred.
   - Okej, jak będziesz chciał to mi powiesz.
   - Dziękuję.
  - A tak apropo - zastanowił się. Nie chciał tego mówić bratu, ale musiał. Walka uczuć, dziwna sprawa. Fred czuł się rozdarty, jednak postanowił mu powiedzieć - gadałeś przez sen.
   - Co?
   - McLaggen podrywa Katie, prawda? - trafił w sedno.
   - Skąd wiesz?
   - Powiedziałeś to.
   - Aha.
   - A potem dodałeś coś w stylu "zniszczę cię McLaggen".
   - Mhmm...
   - Ja ci mówię, uważaj na niego.
   - To bez znaczenia.
   - George...
   - Co?
   - On podrywa Katie!
   - Mhmm...
   - Twoją Katie!
   - Ona nie jest moja, nie była i nie będzie.
   - Och stary! - rzucił w niego kulką ze skarpetek.
   - Co?!
   - On ją zdobędzie, jeśli ty nie zaczniesz.
  - A po co mam zaczynać? Jeśli zacznę, a ona wybierze jego, to  byłaby najgorsza decyzja w moim życiu.
   - Najgorszą decyzja w twoim życiu to będzie patrzenie na to! - nie do wiary! On, Fred Weasley, daje rady miłosne, i to swojemu bratu! A przecież tak niedawno sam ich potrzebował.
   - Nieprawda.
   - Lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało i do końca życia myśleć co by było gdyby.
   - Skąd ty to możesz wiedzieć...
  - Drogi bracie bliźniaku, mówi do ciebie twój brat bliźniak Fred, który niedawno rozstał się z dziewczyną i nie żałuje, że spróbował! Otrząśnij się!
   - Ale...
   - Myślisz, że było mi łatwo, kiedy Angelina powiedziała, że woli ciebie?
   - Nie, ale...
   - Myślisz, że nie żałuję?!
   - Nie, ale...
   - Ale za nic nie cofnąłbym czasu!
  - Wiem, ale do jasnej anielki zrozum, że Katie nawet nie chce na mnie patrzeć!
   - Co zrobiłeś? George, proszę tylko nie mów, że wrzuciłeś jej Krwotoczki truskawkowe do sałatki...
   - Nie.
   - Całe szczęście.
   - Ja nie wiem czemu, nic nie zrobiłem.
   - No i właśnie w tym problem.
   - Hm?
   - Nie zrobiłeś nic, żeby się z nią chociażby zaprzyjaźnić.
   - Ale...
   - George! Ogarnij się, bo ja wiecznie żyć nie będę!
   - Dobra, już dobra - odrzucił skarpetki w jego stronę. -  Po świętach zaczynam.
   - No, nareszcie coś skapował! - ucieszył się. Popatrzył w sufit i złożył ręce jak do modlitwy. - Dzięki ci Panie!
   - Ej!
   - Ubieraj się!
   - Dobrze ojcze.
   - I tak ma być - odpowiedział Fred, dumny z siebie.
George niechętnie poczłapał do komody. Wyjął z niej jakieś pomięte dżinsy i koszulkę, której Fred nigdy nie widział. Miała jakiś dziwny, trochę zielony, a trochę niebieski kolor. George zmiął to wszystko w kulę wielkości kafla, albo mugolskiej piłki do ręcznej i kopnął do łazienki, po czym sam do niej wszedł z nietęgą miną. Fred westchnął. Jego brat szybko do siebie nie dojdzie, a przecież wieczorem grają mecz. À propos meczu - miał przecież dzisiaj uczyć Hermione grać. No i ma dwa problemy. No cóż, życie bez problemów byłoby nudne. Uśmiechnął się do siebie i zszedł na śniadanie, dając George'owi czas na pobycie sam na sam ze swoimi myślami.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
   - Hermiono! Hermiono! - wołała Ginny targając szatynkę za ramiona. - Wstajemy, jest śniadanie!
Granger powoli otworzyła jedno oko, dając sobie chwilę na przyzwyczajenie się do panującej w pokoju światłości. Nie wiedziała czemu Ruda budzi ją w tak brutalny sposób, przecież ona zwykle wstaje pierwsza, zaraz po państwu Weasley, więc jak raz sobie dłużej pośpi nic się nie stanie, zwłaszcza, że wstawała dwa razy w nocy, ale o tym akurat Ginny nie wiedziała, a przynajmniej tak wydawało się Granger.
  - Hermiona, wiem, że źle spałaś w nocy, ale dziś gramy mecz, masz lekcje z Fredem. Swoją drogą... - zaczęła, ale nie dane jej było skończyć.
   - Matko, zapomniałam! - Hermiona wyskoczyła z łóżka jak oparzona i wbiegła do łazienki uprzednio ściągając z krzesła naszykowane wczoraj ubranie.
   - ...dlaczego właśnie z nim? - dokończyła Ginny, mówiąc już tylko do siebie; wyszła z pokoju zamykając dokładnie drzwi. Gryzło ją, dlaczego Hermiona poprosiła o lekcje Freda, a nie ją, jednak każde wytłumaczenie wymyślone przez nią było tak absurdalne, że w końcu przestała. W kuchni siedzieli wszyscy oprócz Hermiony i jej. Zauważyła, że wolne są dwa miejsca między Harrym, a Fredem. To obok Wybrańca na pewno należało do niej, więc Granger musi się zadowolić siedzeniem między nią, a bliźniakiem. Ponuro usiadła przy stole i bez większych uczuć do porcelanowej miseczki wsypała sobie płatki i zaczęła je konsumować, uprzednio zalewając je mlekiem. Harry popatrzył na nią ze zdziwieniem, zwykle radośnie schodziła, przy jedzeniu wciąż gadała, a płatki jadła ręką wprost z torebki, popijając je mlekiem.
   - Ginny, stało się coś? - zapytał z troską.
 - Nie, a co? - odpowiedziała nie patrząc na niego, tylko bombardując wzrokiem swój posiłek.
   - Jesteś... jesteś...
   - Jestem?
   - Jesteś jak nie ty.
   - A kto?
   - Nie wiem.
   - To się zastanów - odburknęła i powróciła do mieszania w misce.
Potter westchnął. Zaprzestał swoich pytań i prób komunikacji, wiedział, że nic nie wskóra. Dopóki Ginny się nie uspokoi, każda próba rozmowy z nią byłaby jak gaszenie ognia benzyną.
Tymczasem Fred zajęty był pocieszaniem i dodawaniem bratu otuchy, choć zastanawiał się też, gdzie jest Hermiona. Kiedy obaj skończyli jeść, podciągnął brata za kołnierz i wypchnął na podwórko, oglądając się jeszcze za siebie na schody. Kiedy nie zobaczył tam Granger westchnął i zamknął za sobą drzwi.
Dosłownie trzy sekundy później ze schodów zbiegła Gryfonka. Jej zwykle starannie związane włosy były rozpuszczone i rozczochrane, a głowę miała opuszczoną, dopinając w pośpiechu guziki żółtej koszuli. Nawet nie usiadła przy stole, tylko w biegu wzięła sobie tosta i trzymając go w zębach wyskoczyła na podwórko - na jednej nodze, bo na drugiej wiązała sznurówki trampka. Kiedy już zapętała jako-tako kokardkę, wzięła tosta do ręki i sprintem dotarła do szopy, gdzie Fred i George czyścili miotły i wyciągali piłki.
  - Cześć chłopaki... - powiedziała opierając ręce na kolanach by wyrównać oddech. Tamci odwrócili się.
  - Hej Hermiono - przywitał się wesoło Fred. George coś mruknął pod nosem, czego dziewczyna nie dosłyszała, ale po minie Freda postanowiła nie pytać, ani nie prosić o powtórzenie. Kiedy przestała dyszeć wrzuciła sobie do ust ostatni kawałek tosta.
   - Już myślałem, że nie przyjdziesz.
   - Zaspałam trochę - przyznała się ze skruchą.
   - Ty?
   - Ja.
   - Taki ranny ptaszek zaspał?
   - Na to wygląda.
   - Niemożliwe.
   - A jednak - rzuciła mu poirytowane spojrzenie. - Uczysz mnie grać czy nie?
Weasley wszedł w głąb szopy i podał jej jedną z mioteł, które czyścili z Georgem.
   - Znasz zasady?
   - Czytałam "Quidditch przez wieki".
   - Czyli nie jest źle. Dobra, na boisko!
   - Dokąd?
   - Na boisko.
   - Macie tu  boisko do Quidditcha? - zdziwiła się.
   - No tak... Mamy tu prawie wszystko!
Fred lekko szturchnął ją w plecy, aby poszła, a sam ruszył za nią, lecz po kilku krokach zatrzymali się, bo dziewczyna nie wiedziała dokąd iść. Chłopak westchnął. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę mini-boiska. Kiedy przedarli się już przez krzaki, które chroniły to miejsce przed mugolami, Hermionie zaparło dech w piersiach. Boisko było dokładną, tyle że mniejszą, kopią tego w Hogwarcie. Na myśl nasuwało jej się tylko jedno pytanie: Jak oni to zrobili?, które zadałaby, gdyby zachwyt nie odebrał jej mowy. Z otwartą buzią rozglądała się dookoła.
   - Niezłe co? - pytanie Freda wyrwało ją z zamyślenia. Natychmiast zamknęła usta i pokiwała głową.
    - To co, zaczynamy?
    - Jasne. Najpierw sprawdzimy jak latasz.
Hermiona wsiadła na miotłę i odepchnęła się od ziemi. Było nawet fajnie - wolność, wiatr we włosach...
   - Dobra, latanie w porządku! - krzyknął Fred. - Teraz ląduj! - Granger zgrabnie wylądowała. Latała całkiem nieźle, i tu kończyły się sukcesy. - Teraz sprawdzimy jak sobie radzisz na trzech pozycjach: ścigającego, pałkarza i obrońcy, gramy bez szukającego - otworzył walizkę z piłkami. -  Zaczniemy od ścigającego. Będziesz musiała w jak najkrótszym czasie dolecieć do obręczy, trzymając kafle i strzelić w którąś z nich. Ale jest haczyk - ja ci będę przeszkadzał. A teraz, na miotłę - powiedział, po czym podał jej czerwoną piłkę. Oboje wystartowali, jednak po chwili Fred zarządził koniec. Hermiona zrobiła 4 kółka wokół boiska, a mijając obręcze nawet nie próbowała rzucić.
   - Hermiono, miałaś rzucać! - skarcił ją.
   - Wiem, ale...
   - Nieważne. Teraz pałkarz, choć na pewno będę to ja albo George. Wypuszczam TYLKO JEDNEGO tłuczka, a ty przez około 3 minuty musisz go odbijać, żeby nie uszkodzić ani siebie, ani mnie, bo też będę latał. Gotowa? - Granger pokiwała głową - To na miotłę.
W tej kategorii poszło jej nawet nieźle, jeśli nie liczyć tego, że trzy razy zgubiła pałkę. Fred westchnął zażenowany. Przynajmniej wszyscy są cali - pomyślał.
   - Nie było tak źle jak z kaflem - przyznał. - Teraz obrońca. Ja będę próbował strzelić, a ty będziesz musiała obronić, okej?
   - Tak.
   - No to zaczynamy.
Wznieśli się na miotłach. Hermionie szło to najlepiej ze wszystkich konkurencji, do czasu...
Fred wiedział, że Ginny na pewno będzie ścigającą, i mimo sympatii jaką darzyły się dziewczyny, tak łatwo nie odpuści Hermionie,. Będzie grać dając z siebie sto procent. Wypróbował więc trudny do obronienia rzut, którego nauczyła go siostra, i którego na pewno użyje. Wszystko było jak należy, dopóki Hermiona nie wysunęła się zbyt daleko i nie spadła z miotły...

czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 6- Kara musi nastąpić



   Fred otworzył oczy i spojrzał w stronę okna. Siedziała na nim mała sówka, która donośnie stukała w szybę. Przemknął koło łóżka brata i otworzył okno. Wyciągnęła do niego nóżkę z przywiązanym listem. Wziął go i pogładził lekko sowę, lecz ta zamiast odlecieć wleciała do środka. Spojrzał na nią zdziwiony, po czym zamknął okno. Jeden rzut okiem na pergamin i już wiedział od kogo jest list. Chciał go wyrzucić, ale gdy zauważył oczy sowy wpatrzone w jego dłonie zrozumiał, że nie odleci ona bez odpowiedzi. Powolnie rozwinął pergamin i zaczął czytać.                                       
  Ko Drogi Fredzie  
    Wiem, że głupio wyszło. Zachowałam się jak kompletna idiotka, ale to co powiedziałam wtedy nie jest do końca prawdą. Owszem, George podoba mi się bardziej, ale zrozumiałam to dopiero niedawno. Gdy zaczęłam z Tobą być, myślałam, że to Ty jesteś bliźniakiem, którego darze uczuciem. Chciałam Ci o tym powiedzieć, ale nie w taki sposób… Nie chcę stać się powodem kłótni między Tobą i George'm, ale jeśli on tez coś do mnie czuję.. to proszę… pozwól mu na to uczucie. Niech zostanie miedzy nami tak, jakbyśmy nigdy nie byli parą. Proszę tylko, o krótką odpowiedź - czy wybaczysz  mi?

                                                                                              Angelina

Chłopak gapił się tępo w kartkę, a sowa pohukiwała głucho na szafie. Podszedł do stolika - wyciągnął pióro i czysty skrawek pergaminu. Zawahał się chwilę, po czym ponownie odłożył pióro. Podszedł do drzwi, a sowa sfrunęła z szafy w jego stronę, ale zanim  wyleciała, on zdążył zamknąć już drzwi. Postanowił, że pójdzie się czegoś napić i wszystko na spokojnie przemyśli.

                                   ***W tym samym czasie***

Hermiona nie mogła spać, gdy tylko udało jej się usnąć, czuła jakby spadała w jakąś otchłań i budziła się oblana zimnymi potami. Wzięła głęboki oddech i usiadła na łóżku. Słyszała tylko równomierny oddech Ginny. Po kilku minutach bezsensownego gapienia się w ciemność usłyszała czyjeś kichnięcie. I tak nie mogła spać, więc zeskoczyła z łóżka, założyła swoje papucie w kształcie piesków, które dostała od rodziców na gwiazdkę i po cichu wyszła z pokoju.
    - Lumos - wyszeptała, próbując namacać stopą schodek. Dom był uśpiony i zatopiony w półmroku. Rozglądała się szukając źródła wcześniejszych odgłosów. Zobaczyła uchylone drzwi od salonu. Lekko smuga światła padająca z pomieszczenia oświetliła jej policzek, po którym właśnie spływała łza. Na kanapie w objęciach Rona, spała Lavender. Sama nie dawno zasypiała tak wtulona w niego na fotelu w pokoju wspólnym Gryfonów. Lekko przymknęła drzwi i obróciła się w stronę schodów, gdy ktoś na nią wpadł. Zachwiała się i poczuła jak robi jej się zimno. W ostatniej chwili, ktoś pochwycił ją i mocno przyciągnął do siebie. Gdy złapała równowagę, oświeciła różdżką twarz wybawcy, a jednocześnie sprawcy. Fred uśmiechnął się lekko, ale gdy zobaczył łzy błyszczące na jej policzkach zrozumiał, że zajrzała do salonu. Ron z Lavender przesiadywali tam, gdyż z pokoju blondynki za blisko było do sypialni państwa Weasley'ów, a Ron dzielił pokój z Harrym.
    - Chodźmy - Fred pociągnął dziewczynę w stronę schodów, był boso i tym razem miał na sobie czerwone bokserki z jakimiś ruchomymi napisami, a czarny t-shirt przylegał ciasno do jego klatki piersiowej. Dziewczyna oświecała schody różdżką i już po chwili znaleźli się w kuchni. Tutaj już włączyli światło.

   - Gorąca czekolada? - spytał z uśmiechem rudzielec. Dziewczyna skinęła głową i usiadła przy stole. Fred zaczął się krzątać po kuchni, nasypał czekoladę do kubków i włączył wodę. Usiadł przy stole i spojrzał na dziewczynę. Wiedział, że ona też czuje to co on. Byli w podobnej sytuacji i wiedział, że tylko ona może go zrozumieć, chociaż wcześniej bardzo rzadko ze sobą rozmawiali.
    - Nie przejmuj się nim Hermiono, powinnaś z nim pogadać, bo szkoda zaprzepaścić taka przyjaźń jak wasza. Macie jeszcze wiele misji przed sobą. Czarny Pan powstał, a Harry bez was nie da sobie rady - uśmiechnął się do niej, a ona spojrzała na niego zdziwiona.
   - Wiesz, myślałam nad tym, ale nie wiem czy dam radę...to będzie naprawdę ciężkie… - westchnęła.
   - Ciężkie na pewno, ale będzie ci lżej niż teraz, gdy każdy ich widok wbija ci się głęboko w serce - dziwił się sobie, że potrafi mówić takie mądre rzeczy. Czajnik wyłączył się, a chłopak wstał i zalał czekoladę. Postawił jedną przed Hermioną, druga przy swoim miejscu. Wyjął z szafki pianki i postawił na środku. Dziewczyna widocznie się nad czymś zastanawiała, ale po chwili uśmiechnęła się.
  - Masz rację, porozmawiam z nim, ale to dopiero po powrocie do Hogwartu. Tylko ja, on i Harry - u
lżyło jej, Fred utwierdził ją tylko w swoim postanowieniu. - Dobrze, że chociaż ty mnie rozumiesz, w końcu miłosne z nas fajtłapy - obydwoje wybuchnęli śmiechem.  Zapadła cisza, w której było słychać tylko ciche pochlipywanie czekolady. Fred chwilę się zastanowił po czym wypalił:
  - Dostałem list od Angeliny - Gryfonka spojrzała na niego z zaciekawieniem. - Prosi, żebym jej wybaczył.
  - Wybacz, - dziewczyna uśmiechnęła się - jak powiedział pewien mądry człowiek to nie warto niszczyć takiej przyjaźni - rudzielec uśmiechnął się.
  - Musiał powiedzieć ci to naaaaaaaprawde bardzo mądry człowiek - obydwoje zaśmiali się. - Tylko to nie jest takie proste, bo oprócz wybaczenia poprosiła, bym nie przeszkadzał miłości jej i George'a - upił duży łyk czekolady i poczuł jak ciepło rozlewa się po jego przełyku, a następnie wpada do żołądka dając przyjemne uczucie mrowienia.
  - Na to też powinieneś się zgodzić, jeśli George też ją pokocha nie możesz psuć jego szczęścia. Jesteście braćmi i to jest na pierwszym miejscu, ale nie możecie się przez to ograniczać. Wybacz jej i zapomnij, tak jak ja postanowiłam zapomnieć mój związek z Ronem - odstawiła pusty kubek do zlewu, po czym wróciła na miejsce. Czuła na sobie wzrok Freda, ale tym razem jej to nie krępowało.
  - Eh... masz rację, wszystko się kiedyś kończy tak jak ta czekolada - odstawił pusty kubek do zlewu z uśmiechem, a dziewczyna poczuła, że tego jej brakowało 
– porozmawiania z kimś kto ją zrozumie. Fred odniósł podobne wrażenie już po rozmowie w pociągu. Siedzieli teraz tak z uśmiechami na twarzach, aż Fred przypomniał sobie o karze dla dziewczyny.
  - A wiesz, że czeka cię jeszcze kara? - miała nadzieje, że już o tym zapomniał, ale bardzo się pomyliła.
   - Kara dla mnie? - udała zdziwioną. - Ale ja naprawdę chciałam wam coś kupić tyle, że...- rudowłosy przerwał jej i powiedział:
  - Za późno, musisz ponieść konsekwencje swojego zapominalstwa - na jego twarzy zagościł łobuzerski uśmiech.
  - No dobrze, zgadzam się na tą twoją kare cokolwiek to jest - skrzyżowała ręce na piersiach i wpatrzona w chłopaka, czekała na swój wyrok.
  - W przyszłym tygodniu gramy towarzyski mecz Quidditcha. Grupa Gryfonów przeciwko grupie Gryfonów. Tak, więc zagrasz w naszej drużynie - z jego twarzy nie schodził zwycięski uśmiech. - Na początku chciałem cię tylko poprosić o korki z Historii Magii, ale to o wiele lepsze -  Hermiona otworzyła szeroko oczy, że niby ona i Quidditch? Przecież to jakieś szaleństwo!
  - Ja...przecież...nie umiem grać! - wydukała z przerażeniem.
  -Łee tam! To tylko zabawa. George namówił już Ginny, więc nie będziesz samotna - nie wiedział czemu, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy.
  - No dobrze, ale ja.. ja.. na pewno przegracie przeze mnie.. i w ogóle.. - nerwowo bawiła się kawałkiem swojej koszulki.
  - Hermiona Granger, najmądrzejsza dziewczyna w Hogwarcie boi się zwykłego latania na miotle? - spojrzał na nią podejrzliwie.
  - Nie prawda! Niczego się nie boję! Zagram z wami, ale musisz mi pokazać co i jak - Fred wiedział, że to zadziała. Hermiona nigdy nie lubiła być w niczym gorsza.
   - Umowa stoi - wyciągnął do niej dłoń, a ona uścisnęła ją z gracją.
  - Wracajmy zanim rodzice wstaną - przytaknęła mu i wyszli. W domu było już o wiele jaśniej. Wchodzili po schodach co chwilkę uśmiechając się do siebie. Rudzielec odprowadził ją pod drzwi pokoju.
  - Dziękuje - rzucił na odchodne. Był jej wdzięczny, gdyby nie ona na pewno nie czułby teraz tego przyjemnego łaskotania radości w okolicach brzucha.
  - Za co? - spytała zdziwiona.
  - Za rozmowę. Czasami to najlepsze co jeden człowiek może podarować drugiemu - uśmiechnęli się do siebie i każde udało się w swoją stronę. Hermiona szybko czmychnęła do łóżka, a Fred odpisał Angelinie. Po tej rozmowie wiedział, że już dłużej nie może z tym zwlekać.


 Angelino!
Wybaczam Ci i daje wam wolną rękę. Tylko macie mi się nie miziać na moich oczach. Niech będzie tak jak było kiedyś… przyjaciółko.
                                                  Gorsza wersja George’a - Fred ;) 

 
Zawinął  liścik i wypuścił sowę. Wrócił do łóżka w dobrym nastroju i szybko zasnął.


***
Uff jest! Czekam na waszą opinię, co o tym sadzicie Podoba się czy może nie?:D