Hermiona obudziła się bardzo wcześnie i nie mogła znowu zasnąć. Przypomniała sobie rozmowę z Fredem. Po co się na to godziła? Przecież ona nie umie grać w Quidditcha. Jest taką fajtłapą, że nawet lekcje z Fredem nie pomogą. Jeśli się kiepsko lata na miotle, za Chiny nie nauczy się grać. Czuła, że kiepsko się to dla niej skończy. Na pewno będą siniaki, zadrapania i stłuczenia, a kto wie, czy nie coś poważniejszego! Zgodzić się na tak nieodpowiedzialną rzecz to nie w jej stylu... Ale cóż, słowo się rzekło, a Hermiona Granger zawsze dotrzymuje słowa.
***
Fred Weasley powoli otworzył zaspane oczy. Było bardzo wcześnie, jednak kiedy spróbował znowu zasnąć, stwierdził, że już się wyspał. Usiadł na łóżku. George jeszcze spał w najlepsze; postanowił więc go nie budzić. Już miał wstać po czyste spodnie i koszulkę, kiedy jego brat zaczął mamrotać przez sen. Z początku był to tylko jakiś niewyraźny bełkot, jednak zaraz przerodził się w wyraźny, ale cichy krzyk.
- Nie! Katie! Nie idź tam, nie z nim! - krzyczał George. Fred przystanął i zaczął słuchać. - Nie! Nie przestanę Katie! Ja cię kocham, nie rozumiesz?! Dlaczego?! - tu nastąpiła przerwa, a potem dodał złowrogim szeptem. - Zniszczę cię McLaggen...
Tego Fred się nie spodziewał. Czyli Cormac to naprawdę taka szuja jak myślał - zarywa do wszystkich dziewczyn by móc się potem szczycić jaki to z niego samiec alfa. Koniecznie musi porozmawiać z bratem o tym co usłyszał od niego, ale teraz musi się ubrać. Tak to najważniejsze. Ubierze się, zje jakieś niepożywne śniadanie, a potem zajmie się trójkątem George - Katie - Cormac, bo koniecznie musi to zrobić. Zobowiązuje go do tego fakt, że George jest jego bratem...no i to, że lubi wszystko wiedzieć o życiu miłosnym swojej kopii.
W końcu wygrzebał się z łóżka i podszedł do szafki z ciuchami. Wyjął z niej jakieś dżinsy i niebieski T-shirt, a potem poszedł się ubrać.
Gdy wyszedł George już nie spał. Leżał jak trup na swoim łóżku i chyba o czymś myślał, ale znając George'a to nie jest pewne ani potwierdzone.
- Cześć George - przywitał się.
- Dobry Fred.
- No przecież zły nie jestem - żachnął się.
- Mówiłem dzień dobry - rzucił George.
- Stary, co jest?
- Nic.
- Mnie nie oszukasz, widzę to.
- Nic.
- George...
- Fred.
- Okej, jak będziesz chciał to mi powiesz.
- Dziękuję.
- A tak apropo - zastanowił się. Nie chciał tego mówić bratu, ale musiał. Walka uczuć, dziwna sprawa. Fred czuł się rozdarty, jednak postanowił mu powiedzieć - gadałeś przez sen.
- Co?
- McLaggen podrywa Katie, prawda? - trafił w sedno.
- Skąd wiesz?
- Powiedziałeś to.
- Aha.
- A potem dodałeś coś w stylu "zniszczę cię McLaggen".
- Mhmm...
- Ja ci mówię, uważaj na niego.
- To bez znaczenia.
- George...
Gdy wyszedł George już nie spał. Leżał jak trup na swoim łóżku i chyba o czymś myślał, ale znając George'a to nie jest pewne ani potwierdzone.
- Cześć George - przywitał się.
- Dobry Fred.
- No przecież zły nie jestem - żachnął się.
- Mówiłem dzień dobry - rzucił George.
- Stary, co jest?
- Nic.
- Mnie nie oszukasz, widzę to.
- Nic.
- George...
- Fred.
- Okej, jak będziesz chciał to mi powiesz.
- Dziękuję.
- A tak apropo - zastanowił się. Nie chciał tego mówić bratu, ale musiał. Walka uczuć, dziwna sprawa. Fred czuł się rozdarty, jednak postanowił mu powiedzieć - gadałeś przez sen.
- Co?
- McLaggen podrywa Katie, prawda? - trafił w sedno.
- Skąd wiesz?
- Powiedziałeś to.
- Aha.
- A potem dodałeś coś w stylu "zniszczę cię McLaggen".
- Mhmm...
- Ja ci mówię, uważaj na niego.
- To bez znaczenia.
- George...
- Co?
- On podrywa Katie!
- Mhmm...
- Twoją Katie!
- Ona nie jest moja, nie była i nie będzie.
- Och stary! - rzucił w niego kulką ze skarpetek.
- Co?!
- On ją zdobędzie, jeśli ty nie zaczniesz.
- A po co mam zaczynać? Jeśli zacznę, a ona wybierze jego, to byłaby najgorsza decyzja w moim życiu.
- Najgorszą decyzja w twoim życiu to będzie patrzenie na to! - nie do wiary! On, Fred Weasley, daje rady miłosne, i to swojemu bratu! A przecież tak niedawno sam ich potrzebował.
- Nieprawda.
- Lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało i do końca życia myśleć co by było gdyby.
- Skąd ty to możesz wiedzieć...
- Drogi bracie bliźniaku, mówi do ciebie twój brat bliźniak Fred, który niedawno rozstał się z dziewczyną i nie żałuje, że spróbował! Otrząśnij się!
- Ale...
- Myślisz, że było mi łatwo, kiedy Angelina powiedziała, że woli ciebie?
- Nie, ale...
- Myślisz, że nie żałuję?!
- Nie, ale...
- Ale za nic nie cofnąłbym czasu!
- Wiem, ale do jasnej anielki zrozum, że Katie nawet nie chce na mnie patrzeć!
- Co zrobiłeś? George, proszę tylko nie mów, że wrzuciłeś jej Krwotoczki truskawkowe do sałatki...
- Nie.
- Całe szczęście.
- Ja nie wiem czemu, nic nie zrobiłem.
- No i właśnie w tym problem.
- Hm?
- Nie zrobiłeś nic, żeby się z nią chociażby zaprzyjaźnić.
- Ale...
- George! Ogarnij się, bo ja wiecznie żyć nie będę!
- Dobra, już dobra - odrzucił skarpetki w jego stronę. - Po świętach zaczynam.
- No, nareszcie coś skapował! - ucieszył się. Popatrzył w sufit i złożył ręce jak do modlitwy. - Dzięki ci Panie!
- Ej!
- Ubieraj się!
- Dobrze ojcze.
- I tak ma być - odpowiedział Fred, dumny z siebie.
George niechętnie poczłapał do komody. Wyjął z niej jakieś pomięte dżinsy i koszulkę, której Fred nigdy nie widział. Miała jakiś dziwny, trochę zielony, a trochę niebieski kolor. George zmiął to wszystko w kulę wielkości kafla, albo mugolskiej piłki do ręcznej i kopnął do łazienki, po czym sam do niej wszedł z nietęgą miną. Fred westchnął. Jego brat szybko do siebie nie dojdzie, a przecież wieczorem grają mecz. À propos meczu - miał przecież dzisiaj uczyć Hermione grać. No i ma dwa problemy. No cóż, życie bez problemów byłoby nudne. Uśmiechnął się do siebie i zszedł na śniadanie, dając George'owi czas na pobycie sam na sam ze swoimi myślami.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Hermiono! Hermiono! - wołała Ginny targając szatynkę za ramiona. - Wstajemy, jest śniadanie!
Granger powoli otworzyła jedno oko, dając sobie chwilę na przyzwyczajenie się do panującej w pokoju światłości. Nie wiedziała czemu Ruda budzi ją w tak brutalny sposób, przecież ona zwykle wstaje pierwsza, zaraz po państwu Weasley, więc jak raz sobie dłużej pośpi nic się nie stanie, zwłaszcza, że wstawała dwa razy w nocy, ale o tym akurat Ginny nie wiedziała, a przynajmniej tak wydawało się Granger.
- Hermiona, wiem, że źle spałaś w nocy, ale dziś gramy mecz, masz lekcje z Fredem. Swoją drogą... - zaczęła, ale nie dane jej było skończyć.
- Matko, zapomniałam! - Hermiona wyskoczyła z łóżka jak oparzona i wbiegła do łazienki uprzednio ściągając z krzesła naszykowane wczoraj ubranie.
- ...dlaczego właśnie z nim? - dokończyła Ginny, mówiąc już tylko do siebie; wyszła z pokoju zamykając dokładnie drzwi. Gryzło ją, dlaczego Hermiona poprosiła o lekcje Freda, a nie ją, jednak każde wytłumaczenie wymyślone przez nią było tak absurdalne, że w końcu przestała. W kuchni siedzieli wszyscy oprócz Hermiony i jej. Zauważyła, że wolne są dwa miejsca między Harrym, a Fredem. To obok Wybrańca na pewno należało do niej, więc Granger musi się zadowolić siedzeniem między nią, a bliźniakiem. Ponuro usiadła przy stole i bez większych uczuć do porcelanowej miseczki wsypała sobie płatki i zaczęła je konsumować, uprzednio zalewając je mlekiem. Harry popatrzył na nią ze zdziwieniem, zwykle radośnie schodziła, przy jedzeniu wciąż gadała, a płatki jadła ręką wprost z torebki, popijając je mlekiem.
- Ginny, stało się coś? - zapytał z troską.
- Nie, a co? - odpowiedziała nie patrząc na niego, tylko bombardując wzrokiem swój posiłek.
- Jesteś... jesteś...
- Jestem?
- Jesteś jak nie ty.
- A kto?
- Nie wiem.
- To się zastanów - odburknęła i powróciła do mieszania w misce.
Potter westchnął. Zaprzestał swoich pytań i prób komunikacji, wiedział, że nic nie wskóra. Dopóki Ginny się nie uspokoi, każda próba rozmowy z nią byłaby jak gaszenie ognia benzyną.
Tymczasem Fred zajęty był pocieszaniem i dodawaniem bratu otuchy, choć zastanawiał się też, gdzie jest Hermiona. Kiedy obaj skończyli jeść, podciągnął brata za kołnierz i wypchnął na podwórko, oglądając się jeszcze za siebie na schody. Kiedy nie zobaczył tam Granger westchnął i zamknął za sobą drzwi.
Dosłownie trzy sekundy później ze schodów zbiegła Gryfonka. Jej zwykle starannie związane włosy były rozpuszczone i rozczochrane, a głowę miała opuszczoną, dopinając w pośpiechu guziki żółtej koszuli. Nawet nie usiadła przy stole, tylko w biegu wzięła sobie tosta i trzymając go w zębach wyskoczyła na podwórko - na jednej nodze, bo na drugiej wiązała sznurówki trampka. Kiedy już zapętała jako-tako kokardkę, wzięła tosta do ręki i sprintem dotarła do szopy, gdzie Fred i George czyścili miotły i wyciągali piłki.
- Cześć chłopaki... - powiedziała opierając ręce na kolanach by wyrównać oddech. Tamci odwrócili się.
- Hej Hermiono - przywitał się wesoło Fred. George coś mruknął pod nosem, czego dziewczyna nie dosłyszała, ale po minie Freda postanowiła nie pytać, ani nie prosić o powtórzenie. Kiedy przestała dyszeć wrzuciła sobie do ust ostatni kawałek tosta.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz.
- Zaspałam trochę - przyznała się ze skruchą.
- Ty?
- Ja.
- Taki ranny ptaszek zaspał?
- Na to wygląda.
- Niemożliwe.
- A jednak - rzuciła mu poirytowane spojrzenie. - Uczysz mnie grać czy nie?
- Mhmm...
- Twoją Katie!
- Ona nie jest moja, nie była i nie będzie.
- Och stary! - rzucił w niego kulką ze skarpetek.
- Co?!
- On ją zdobędzie, jeśli ty nie zaczniesz.
- A po co mam zaczynać? Jeśli zacznę, a ona wybierze jego, to byłaby najgorsza decyzja w moim życiu.
- Najgorszą decyzja w twoim życiu to będzie patrzenie na to! - nie do wiary! On, Fred Weasley, daje rady miłosne, i to swojemu bratu! A przecież tak niedawno sam ich potrzebował.
- Nieprawda.
- Lepiej spróbować i żałować, niż żałować, że się nie spróbowało i do końca życia myśleć co by było gdyby.
- Skąd ty to możesz wiedzieć...
- Drogi bracie bliźniaku, mówi do ciebie twój brat bliźniak Fred, który niedawno rozstał się z dziewczyną i nie żałuje, że spróbował! Otrząśnij się!
- Ale...
- Myślisz, że było mi łatwo, kiedy Angelina powiedziała, że woli ciebie?
- Nie, ale...
- Myślisz, że nie żałuję?!
- Nie, ale...
- Ale za nic nie cofnąłbym czasu!
- Wiem, ale do jasnej anielki zrozum, że Katie nawet nie chce na mnie patrzeć!
- Co zrobiłeś? George, proszę tylko nie mów, że wrzuciłeś jej Krwotoczki truskawkowe do sałatki...
- Nie.
- Całe szczęście.
- Ja nie wiem czemu, nic nie zrobiłem.
- No i właśnie w tym problem.
- Hm?
- Nie zrobiłeś nic, żeby się z nią chociażby zaprzyjaźnić.
- Ale...
- George! Ogarnij się, bo ja wiecznie żyć nie będę!
- Dobra, już dobra - odrzucił skarpetki w jego stronę. - Po świętach zaczynam.
- No, nareszcie coś skapował! - ucieszył się. Popatrzył w sufit i złożył ręce jak do modlitwy. - Dzięki ci Panie!
- Ej!
- Ubieraj się!
- Dobrze ojcze.
- I tak ma być - odpowiedział Fred, dumny z siebie.
George niechętnie poczłapał do komody. Wyjął z niej jakieś pomięte dżinsy i koszulkę, której Fred nigdy nie widział. Miała jakiś dziwny, trochę zielony, a trochę niebieski kolor. George zmiął to wszystko w kulę wielkości kafla, albo mugolskiej piłki do ręcznej i kopnął do łazienki, po czym sam do niej wszedł z nietęgą miną. Fred westchnął. Jego brat szybko do siebie nie dojdzie, a przecież wieczorem grają mecz. À propos meczu - miał przecież dzisiaj uczyć Hermione grać. No i ma dwa problemy. No cóż, życie bez problemów byłoby nudne. Uśmiechnął się do siebie i zszedł na śniadanie, dając George'owi czas na pobycie sam na sam ze swoimi myślami.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
- Hermiono! Hermiono! - wołała Ginny targając szatynkę za ramiona. - Wstajemy, jest śniadanie!
Granger powoli otworzyła jedno oko, dając sobie chwilę na przyzwyczajenie się do panującej w pokoju światłości. Nie wiedziała czemu Ruda budzi ją w tak brutalny sposób, przecież ona zwykle wstaje pierwsza, zaraz po państwu Weasley, więc jak raz sobie dłużej pośpi nic się nie stanie, zwłaszcza, że wstawała dwa razy w nocy, ale o tym akurat Ginny nie wiedziała, a przynajmniej tak wydawało się Granger.
- Hermiona, wiem, że źle spałaś w nocy, ale dziś gramy mecz, masz lekcje z Fredem. Swoją drogą... - zaczęła, ale nie dane jej było skończyć.
- Matko, zapomniałam! - Hermiona wyskoczyła z łóżka jak oparzona i wbiegła do łazienki uprzednio ściągając z krzesła naszykowane wczoraj ubranie.
- ...dlaczego właśnie z nim? - dokończyła Ginny, mówiąc już tylko do siebie; wyszła z pokoju zamykając dokładnie drzwi. Gryzło ją, dlaczego Hermiona poprosiła o lekcje Freda, a nie ją, jednak każde wytłumaczenie wymyślone przez nią było tak absurdalne, że w końcu przestała. W kuchni siedzieli wszyscy oprócz Hermiony i jej. Zauważyła, że wolne są dwa miejsca między Harrym, a Fredem. To obok Wybrańca na pewno należało do niej, więc Granger musi się zadowolić siedzeniem między nią, a bliźniakiem. Ponuro usiadła przy stole i bez większych uczuć do porcelanowej miseczki wsypała sobie płatki i zaczęła je konsumować, uprzednio zalewając je mlekiem. Harry popatrzył na nią ze zdziwieniem, zwykle radośnie schodziła, przy jedzeniu wciąż gadała, a płatki jadła ręką wprost z torebki, popijając je mlekiem.
- Ginny, stało się coś? - zapytał z troską.
- Nie, a co? - odpowiedziała nie patrząc na niego, tylko bombardując wzrokiem swój posiłek.
- Jesteś... jesteś...
- Jestem?
- Jesteś jak nie ty.
- A kto?
- Nie wiem.
- To się zastanów - odburknęła i powróciła do mieszania w misce.
Potter westchnął. Zaprzestał swoich pytań i prób komunikacji, wiedział, że nic nie wskóra. Dopóki Ginny się nie uspokoi, każda próba rozmowy z nią byłaby jak gaszenie ognia benzyną.
Tymczasem Fred zajęty był pocieszaniem i dodawaniem bratu otuchy, choć zastanawiał się też, gdzie jest Hermiona. Kiedy obaj skończyli jeść, podciągnął brata za kołnierz i wypchnął na podwórko, oglądając się jeszcze za siebie na schody. Kiedy nie zobaczył tam Granger westchnął i zamknął za sobą drzwi.
Dosłownie trzy sekundy później ze schodów zbiegła Gryfonka. Jej zwykle starannie związane włosy były rozpuszczone i rozczochrane, a głowę miała opuszczoną, dopinając w pośpiechu guziki żółtej koszuli. Nawet nie usiadła przy stole, tylko w biegu wzięła sobie tosta i trzymając go w zębach wyskoczyła na podwórko - na jednej nodze, bo na drugiej wiązała sznurówki trampka. Kiedy już zapętała jako-tako kokardkę, wzięła tosta do ręki i sprintem dotarła do szopy, gdzie Fred i George czyścili miotły i wyciągali piłki.
- Cześć chłopaki... - powiedziała opierając ręce na kolanach by wyrównać oddech. Tamci odwrócili się.
- Hej Hermiono - przywitał się wesoło Fred. George coś mruknął pod nosem, czego dziewczyna nie dosłyszała, ale po minie Freda postanowiła nie pytać, ani nie prosić o powtórzenie. Kiedy przestała dyszeć wrzuciła sobie do ust ostatni kawałek tosta.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz.
- Zaspałam trochę - przyznała się ze skruchą.
- Ty?
- Ja.
- Taki ranny ptaszek zaspał?
- Na to wygląda.
- Niemożliwe.
- A jednak - rzuciła mu poirytowane spojrzenie. - Uczysz mnie grać czy nie?
Weasley wszedł w głąb szopy i podał jej jedną z mioteł, które czyścili z Georgem.
- Znasz zasady?
- Czytałam "Quidditch przez wieki".
- Czyli nie jest źle. Dobra, na boisko!
- Dokąd?
- Na boisko.
- Macie tu boisko do Quidditcha? - zdziwiła się.
- No tak... Mamy tu prawie wszystko!
Fred lekko szturchnął ją w plecy, aby poszła, a sam ruszył za nią, lecz po kilku krokach zatrzymali się, bo dziewczyna nie wiedziała dokąd iść. Chłopak westchnął. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę mini-boiska. Kiedy przedarli się już przez krzaki, które chroniły to miejsce przed mugolami, Hermionie zaparło dech w piersiach. Boisko było dokładną, tyle że mniejszą, kopią tego w Hogwarcie. Na myśl nasuwało jej się tylko jedno pytanie: Jak oni to zrobili?, które zadałaby, gdyby zachwyt nie odebrał jej mowy. Z otwartą buzią rozglądała się dookoła.
- Niezłe co? - pytanie Freda wyrwało ją z zamyślenia. Natychmiast zamknęła usta i pokiwała głową.
- To co, zaczynamy?
- Jasne. Najpierw sprawdzimy jak latasz.
Hermiona wsiadła na miotłę i odepchnęła się od ziemi. Było nawet fajnie - wolność, wiatr we włosach...
- Dobra, latanie w porządku! - krzyknął Fred. - Teraz ląduj! - Granger zgrabnie wylądowała. Latała całkiem nieźle, i tu kończyły się sukcesy. - Teraz sprawdzimy jak sobie radzisz na trzech pozycjach: ścigającego, pałkarza i obrońcy, gramy bez szukającego - otworzył walizkę z piłkami. - Zaczniemy od ścigającego. Będziesz musiała w jak najkrótszym czasie dolecieć do obręczy, trzymając kafle i strzelić w którąś z nich. Ale jest haczyk - ja ci będę przeszkadzał. A teraz, na miotłę - powiedział, po czym podał jej czerwoną piłkę. Oboje wystartowali, jednak po chwili Fred zarządził koniec. Hermiona zrobiła 4 kółka wokół boiska, a mijając obręcze nawet nie próbowała rzucić.
- Hermiono, miałaś rzucać! - skarcił ją.
- Wiem, ale...
- Nieważne. Teraz pałkarz, choć na pewno będę to ja albo George. Wypuszczam TYLKO JEDNEGO tłuczka, a ty przez około 3 minuty musisz go odbijać, żeby nie uszkodzić ani siebie, ani mnie, bo też będę latał. Gotowa? - Granger pokiwała głową - To na miotłę.
W tej kategorii poszło jej nawet nieźle, jeśli nie liczyć tego, że trzy razy zgubiła pałkę. Fred westchnął zażenowany. Przynajmniej wszyscy są cali - pomyślał.
- Nie było tak źle jak z kaflem - przyznał. - Teraz obrońca. Ja będę próbował strzelić, a ty będziesz musiała obronić, okej?
- Tak.
- No to zaczynamy.
Wznieśli się na miotłach. Hermionie szło to najlepiej ze wszystkich konkurencji, do czasu...
Fred wiedział, że Ginny na pewno będzie ścigającą, i mimo sympatii jaką darzyły się dziewczyny, tak łatwo nie odpuści Hermionie,. Będzie grać dając z siebie sto procent. Wypróbował więc trudny do obronienia rzut, którego nauczyła go siostra, i którego na pewno użyje. Wszystko było jak należy, dopóki Hermiona nie wysunęła się zbyt daleko i nie spadła z miotły...
- Znasz zasady?
- Czytałam "Quidditch przez wieki".
- Czyli nie jest źle. Dobra, na boisko!
- Dokąd?
- Na boisko.
- Macie tu boisko do Quidditcha? - zdziwiła się.
- No tak... Mamy tu prawie wszystko!
Fred lekko szturchnął ją w plecy, aby poszła, a sam ruszył za nią, lecz po kilku krokach zatrzymali się, bo dziewczyna nie wiedziała dokąd iść. Chłopak westchnął. Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę mini-boiska. Kiedy przedarli się już przez krzaki, które chroniły to miejsce przed mugolami, Hermionie zaparło dech w piersiach. Boisko było dokładną, tyle że mniejszą, kopią tego w Hogwarcie. Na myśl nasuwało jej się tylko jedno pytanie: Jak oni to zrobili?, które zadałaby, gdyby zachwyt nie odebrał jej mowy. Z otwartą buzią rozglądała się dookoła.
- Niezłe co? - pytanie Freda wyrwało ją z zamyślenia. Natychmiast zamknęła usta i pokiwała głową.
- To co, zaczynamy?
- Jasne. Najpierw sprawdzimy jak latasz.
Hermiona wsiadła na miotłę i odepchnęła się od ziemi. Było nawet fajnie - wolność, wiatr we włosach...
- Dobra, latanie w porządku! - krzyknął Fred. - Teraz ląduj! - Granger zgrabnie wylądowała. Latała całkiem nieźle, i tu kończyły się sukcesy. - Teraz sprawdzimy jak sobie radzisz na trzech pozycjach: ścigającego, pałkarza i obrońcy, gramy bez szukającego - otworzył walizkę z piłkami. - Zaczniemy od ścigającego. Będziesz musiała w jak najkrótszym czasie dolecieć do obręczy, trzymając kafle i strzelić w którąś z nich. Ale jest haczyk - ja ci będę przeszkadzał. A teraz, na miotłę - powiedział, po czym podał jej czerwoną piłkę. Oboje wystartowali, jednak po chwili Fred zarządził koniec. Hermiona zrobiła 4 kółka wokół boiska, a mijając obręcze nawet nie próbowała rzucić.
- Hermiono, miałaś rzucać! - skarcił ją.
- Wiem, ale...
- Nieważne. Teraz pałkarz, choć na pewno będę to ja albo George. Wypuszczam TYLKO JEDNEGO tłuczka, a ty przez około 3 minuty musisz go odbijać, żeby nie uszkodzić ani siebie, ani mnie, bo też będę latał. Gotowa? - Granger pokiwała głową - To na miotłę.
W tej kategorii poszło jej nawet nieźle, jeśli nie liczyć tego, że trzy razy zgubiła pałkę. Fred westchnął zażenowany. Przynajmniej wszyscy są cali - pomyślał.
- Nie było tak źle jak z kaflem - przyznał. - Teraz obrońca. Ja będę próbował strzelić, a ty będziesz musiała obronić, okej?
- Tak.
- No to zaczynamy.
Wznieśli się na miotłach. Hermionie szło to najlepiej ze wszystkich konkurencji, do czasu...
Fred wiedział, że Ginny na pewno będzie ścigającą, i mimo sympatii jaką darzyły się dziewczyny, tak łatwo nie odpuści Hermionie,. Będzie grać dając z siebie sto procent. Wypróbował więc trudny do obronienia rzut, którego nauczyła go siostra, i którego na pewno użyje. Wszystko było jak należy, dopóki Hermiona nie wysunęła się zbyt daleko i nie spadła z miotły...
super! :D
OdpowiedzUsuńczyżby kłótnia między Ginny a Hermioną? ;P
mam nadzieję, że nic Mionce nie będzie :)
czekam na więcej ;3
PS nowy rozdział u mnie.