Sowa

Witajcie kochani :D Blog jest już zakończony, ale nadal będzie mi niezmiernie miło jeśli ktoś go będzie czytał, a tym bardziej zostawiał po sobie jakieś komentarze ;)
Miłego czytania życzę :D

PS. Znajdziecie mnie także na Wattpadzie, gdzie obecnie powoli przenoszę rozdziały z tego bloga, więc jeśli ktoś woli to zapraszam:
https://www.wattpad.com/story/244116267-fremione-jak-tw%C3%B3rca-kanarkowej-krem%C3%B3wki-namiesza%C5%82

PS2 Teraz, z perspektywy czasu widzę wiele błędów i tego jak wiele ciekawych fragmentów nie zostało w odpowiedni sposób rozwiniętych, dlatego podczas przenoszenia rozdziałów na Wattpad na pewno wiele się w nich zmieni, pojawi się tutaj wiele dodatkowych wątków i zmian w fabule ;)

niedziela, 9 marca 2014

Rozdział 23 - Decyzja, nie do podjęcia

W oczach stanęły jej łzy. Patrzyła na twarz swojego oprawcy. Tak dobrze znana jej osoba wydała się nagle obca i odległa. Oczy bez wyrazu i kamienny wręcz twarz nie przypomniał już chłopaka, którego dowcipów tak uwielbiała słuchać, którego tak bardzo lubiła i... Uścisk zaczął słabnąć, a mężczyzna odsunął się od niej. Zaczęła łapczywie łapać powietrze i rozmasowywać zbolały kark. Nie trwało to jednak zbyt długo, bo już po kilku sekundach wyciągnął różdżkę, a Hermione oplotły pnącza uniemożliwiające jakikolwiek ruch. Podniosła wzrok i ponownie spojrzała na rudzielca z pytający wyrazem twarzy.

- Wszyscy byli pewni, że ciebie z całej waszej trójki zbawców świat będzie najtrudniej złapać, a tu proszę Hermiona-Jestem-Szlamą Granger siedzi przed mną bezbronna i przerażona.

Zaśmiał się szyderczo, a śmiech ten był ochrypły i szorstki, w niczym nieprzypominający tego jaki wcześniej wielokrotnie słyszała z jego ust. Wycelował w nią różdżką:

- Ty nie jesteś taki...nie jesteś jednym z nich... George puść mnie, proszę. Oni rzucili na ciebie urok. Pozwól mi wyciągnąć różdżkę. Pomogę ci.

Wiedziała, że jej prośby na nic się zdadzą, ale starała się zachować zimną krew. Już tylko kilka centymetrów dzieliło ją od leżącej na jej udzie różdżki. Gdyby tylko udało jej się jakoś odwrócić jego uwagę. Zaczęła nerwowo rozglądać się po pomieszczeniu, ale gdy tylko obróciła głowę, George wymierzył jej siarczysty policzek.

- Nie wiesz jaki jestem naprawdę, suko! Muszę wykonać powierzone mi zadanie, nie mogę ich zawieść!

- Zastanów się co robisz...proszę... nie rób tego, George...proszę.

Zaklęcie uderzyło ją prosto w klatkę piersiową, odrzucając jej ciało do tyłu. Pnącza, które wcześniej oplatały jej ciało, teraz zniknęły. Leżała na ziemi, niczym bezwładna marionetka. Pukle włosów opadły jej na twarz, zakrywając ją, a jej kończyny rozłożone były w nienaturalnej pozycji. Przez chwilę, możnaby było pomyśleć, że dziewczyna nie żyje, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się można było zauważyć minimalne ruchy klatki piersiowej. George nie zważał na to w jakim stanie znajduje się Gryfonka. Podszedł do niej i wziął nieprzytomną dziewczynę na ręce. Jej bezwładne ciało w jego objęciach wydało się jeszcze mniejsze i drobniejsze niż zwykle.
Udał się z nią do jednego z tajnych wyjść, a gdy już znaleźli się poza terenem Hogwartu - teleportował się do dworu Malfoy'ów. W salonie, przy okrągłym stole zajmującym praktycznie cały pokój, siedzieli już wszyscy Śmierciożercy. Lucjusz Malfoy zniecierpliwiony przechadzał się po pokoju, zerkając co chwilę na ogromny ścienny zegara. Z każdą kolejną minutą zaczynał wątpić w szansę na powodzenie tego planu. Początkowo wydawał mu się idealny, ale teraz zaczynał dostrzegać w nim coraz więcej luk. Granger zawsze była najbardziej irytującym ogniwem, ale wydawała się nie do ruszenia, aż tu nagle i w jej życiu pojawiła się luka, która mogła okazać się dla nich przepustką do Pottera. Tym bardziej teraz, gdy ich czujność została osłabiona, a Wybraniec zajęty był opłakiwaniem swojego zapchlonego chrzestnego. To wszystko wydawało się wręcz zbyt idealne. Powinien od razu był wiedzieć, że powierzanie jakiekolwiek zadania Weasleyowi, nawet gdy będzie od pod wpływem klątwy, to wielka głupota.
Drzwi otwarły się z hukiem, a do salonu wszedł George. Położył Granger na stole i lekko się ukłonił.

- Zadanie wykonane, panie.

- Znakomicie! - Lucjusz klasnął w dłonie i podszedł do nieprzytomnej dziewczyny. Spojrzał na nią z  nieukrywaną odrazą. - Weź tę szlamę z mojego stołu, zaraz wszędzie będą te jej kudły.

Parsknął z pogardą w stronę Hermiony. Podszedł do drzwi i wskazał ruchem głowy George'owi, że ma iść za nim. Chłopak bez zawahania wykonywał wszystkie jego rozkazy. Weszli do pomieszczenia o obskurnych, ciemnych ścianach. Pośrodku stały dwa krzesła, takie same jak te używane podczas przesłuchań w Ministerstwie. Grube łańcuchy leżące u ich nóg, złowieszczo zagrzechotały. gdy podeszli bliżej nich. Jedyny źródłem światła w pomieszczeniu było brudne okno, jednak ilość przepuszczanego przez nie światła była znikoma i nie pozwalała dostrzec przedmiotów znajdujących się w dalszej części pokoju. Rudzielec posadził dziewczynę na jedyny z krzeseł, a łańcuchy bezszelestnie oplotły jej nadgarstki i kostki. Malfoy szyderczo się uśmiechając, rozkazał Gryfonowi zająć drugie krzesło. Łańcuchy ponownie uniosły się i sunąc niczym węże, oplotły kończyny George'a. Ten jednak wydawał się tym niewzruszony. Pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

- Znakomicie!

Lucjusz dumny z siebie wyciągnął różdżkę i wycelował nią w rudzielca. Zaklęcie podrzuciło chłopaka, który zdawał się przez chwilę zastygnąć, po czym opadł na ponownie na krzesło z głośnym łoskotem łańcuchów. Charakterystyczne iskierki powróciły na swoje miejsce, a na twarzy Weasleya malowała się dezorientacja i zdziwienie. Na widok Lucjusza, zmarszczył brwi, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, drugie zaklęcie trafiło go w klatkę. Jego głowa opadła bezwładnie w stronę prawego ramienia. Dumny z siebie Malfoy jeszcze raz rzucił okiem na swoje dzieło, po czym wrócił do salonu z wyrazem triumfu wymalowanym na twarzy.

***

- Na gacie Merlina, gdzie on jest?!

Fred kopnął w skrzynie stojącą na zapleczu, ale szybko tego pożałował, bo po całej stopie przeszedł promieniujący ból. Spojrzał na ścienny zegar. George spóźniał się już trzy godziny. TRZY PIEPRZONE GODZINY. Przecież doskonale wiedział, że chciał zdążyć zobaczyć jeszcze Hermione na dworcu, zanim straci z nią kontakt na całe dwa miesiące lub o wiele dłużej. Wiedział i jak widać, zupełnie się tym nie przejął. Złość, która go przepełniała zaczynała być już nie do okiełznania. Nie mógł uwierzyć, że George postanowił wyciąc mu taki numer i powoli zaczynał podejrzewać, że zrobił to celowo. W  końcu to właśnie on cały czas mu powtarzał, że powinien na razie sobie odpuścić relację z Hermioną, że tal dla nich obojga będzie lepiej. Jeśli faktycznie ukartował sobie to wszystko, to... Usłyszał pukanie do okna. Był prawie pewny, że zobaczy tam sowę George'a, ale jednak się pomylił. To wydało mu się jeszcze bardziej podejrzane, bo sowa, która siedziała na parapecie również była mu dobrze znana. Jednym susem pokonał odległość dzielącą go od okna. Otworzył je i odwiązał list od nóżki ptaka. Szybkim ruchem rozwinął pergamin i zaczął czytać.

Od rana wszyscy szukamy Hermiony. Nikt nie wie, gdzie ona może być. Wyszła w nocy z pokoju i od tej pory nikt jej nie widział. Pomyślałem, że Ty możesz coś wiedzieć. Jest z Tobą? Może mówiła Ci, że gdzieś się wybiera? 
Ron
PS. Nie rób nic głupiego.

Świetnie! Tylko tego brakowało. Jeśli to kolejny punkt planu George, mający na celu trzymanie mnie z dala od Hermiony, to uroczyście przysięgam, że będę knuł dla niego coś bardzo niedobrego! Zaczął szybkim krokiem chodzić po sklepie, nerwowo rozmasowując kark. Ta cała sytuacja zaczynała się robić coraz dziwniejsza. Może jego wstępne założenia były złe i oskarżenia rzucane w stronę brata bezpodstawne. Zawsze pozostawała opcja, że George zlitował się nad nim, widząc jak bardzo tęskni za Granger i postanowił uknuć z nią jakąś niespodziankę przed jej wyjazdem. Fred zaczął się w myślach przekonywać, że tak właśnie jest, ale coś cały czas nie dawało mu spokoju.
Z zamyślenia wyrwał go odgłos otwieranych drzwi. Do sklepu wszedł mały chłopiec o dużych błękitnych oczach i z włosami układającymi się w fale, kolorem przypominającymi łany zboża. Fredowi chłopiec wydał się strasznie znajomy, jednak nie był w stanie przypomnieć sobie skąd mógłby go kojarzyć. Dziecko wesoło podskakując, podeszło do rudzielca i wyciągnęło przed siebie rączkę w której trzymało jakiś list. Fred wziął go i podał małemu lizaka. Chłopiec uśmiechnął się ukazując szczerby między zębami i obracając się na pięcie, wybiegł z lokalu. Fred obracał przez chwilę list w dłoni. Od razu zauważył, że zamknięty był ogromną pieczęcią z literą ,,M". Wiedział, że nie zwiastuje to nic dobrego. Rozerwał pieczęć i zaczął czytać.

Mamy Twojego brata i tę szlamę - Granger. Jeśli chcesz zobaczyć ich jeszcze kiedykolwiek żywych, to przyjdź do dworu Malfoy'ów. Musisz przyjść sam, bo inaczej Twoją szlamą zajmie się Bellatrix, a braciszkiem Greyback. A tego byś chyba nie chciał, prawda? Nie bierz różdżki i  nawet nie próbuj nikogo informować. Każda próba oszustwa może skończyć się źle zarówno dla Ciebie jak i dla nich. 

Fred stał tak przez chwilę w osłupieniu, dalej wpatrując się w trzymany w dłoniach kawałek papieru. Cały czas liczył na to, że zaraz zza rogu wyskoczy George z Hermioną i krzykną, że to wszystko to tylko żart. Czas upływał, a Fred zaczynał rozumieć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Dwójka najbliższych mu osób była w rękach Śmierciożerców. A więc to miała na myśli Hermiona, tego się bała. Teraz rozumiał czemu Gryfonka nie chciała się z nim na razie spotykać. Chciała go chronić, a on cały czas uważał, że przesadzała. Teraz zrozumiał, że to on był niewystarczająco ostrożny. Hermiona dobrze wiedziała, że Śmierciożercy są gotowi posunąć się do wszystkiego, byleby zdobyć lub złamać Harry'ego. Fred wziął list od Rona i szybko nabazgrolił coś na odwrocie. Przyczepił list do nogi sówki, ale nie wypuścił jej przez okno, bo podejrzewał, że sklep może być już obserwowany. Musiał nawiązać kontakt z Ronem w taki sposób, by nikt nie mógł tego zauważyć. I doskonale wiedział jak to zrobić. Szybko przemknął do wykonanego przez siebie przejścia i tamtędy posłał sowę.
Nagle w głowie pojawił mu się kolejny genialny pomysł. Sięgnął po jeden ze swoich wynalazków i położył go obok różdżki. W małym pudełeczku błyszczał złotobrązowy proszek. Rudzielec wziął trochę i ułożył na stole w kształt różdżki, a następnie przeniósł delikatnie swoją różdżkę, kładąc ją idealnie w ułożonym kształcie. Wyszeptał coś pod nosem, a w powietrze uniosła się chmurka pyłu. Gdy był ten opadł, nie było już nawet śladu po różdżce Freda, a na jej miejscu spoczywał pierścień. Chłopak założył go na palec i postanowił wypróbować czy aby na pewno wszystko poszło po jego myśli. Pocierając lekko pierścień, powiedział:

- Wingardium Leviosa!

Stojące na stoliku pudełko z krwotoczkami truskawkowymi poszybowało w górę. Działa!- powiedział sobie w duchu Fred. Teraz był już gotowy na spotkanie ze Śmierciożercami, a przynajmniej miał nadzieję, że jest. Zamknął sklep i teleportował się do dworu Malfoyów.
Brama prowadząca na teren posiadłości była otwarta co uznał za dobry znak. Oczekiwali jego przybycia, więc istniała szansa, że nie odkryli jeszcze jego postępu. Ruszył w stronę wejścia. Żwir chrzęścił mu pod butami, gdy pokonywał dystans dzielący go od wejścia do rezydencji. Trzeba było przyznać, że z daleka robiła ona piorunujące wrażenie. Ogromny, majestatyczny budynek zdawał się wręcz wbijać w niebo swoimi wystającymi wieżami, które górowały nad pozostałą częścią budynku. Patrząc na rezydecje, Fred zaczął współczuć Draconowi. Nora, choć była wielkości jednej z wież tego budynku, już z daleka zachęcała do wejścia. Widać było, że to miejsce tętni życiem. Natomiast tutaj - tutaj powiewało jedynie chłodem. Dorastanie w takim miejscu musiało być niezwykle przygnębiającym i traumatycznym przeżyciem. W końcu dotarł przed wielkie, hebanowe drzwi na środku których znajdowała się ogromna kołatka w kształcie głowy węża. Zastukał nią, a drzwi same się otwarły. Wszedł do środka. Na wprost drzwi znajdowały się ogromne schody, które z dwóch stron prowadziły na znajdujący się nad holem balkon. Z wysoko wysklepionego sufitu zwisał kryształowy żyrandol. Kryształki w kształcie łez, z których był zbudowany, rozpraszały światło dając efekt rozproszonego światła. Wszędobylskie motywy srebra i zieleni rzuciły się od razu w oczy Gryfonowi. Jednak zanim zdążył skrytykować gust właściciela rezydencji, jego uwagę zdążyło już przykuć coś innego. Jedne z drzwi na końcu korytarza były otwarte, a w pomieszczeniu znajdującym się za nimi zobaczył Hermione. Puścił się biegiem w jej stronę. Już prawie był przy niej, gdy drzwi zamknęły mu się z hukiem przed nosem. Złapał za klamkę, lecz drzwi ani drgnęły. Pociągnął jeszcze raz, chociaż wiedział, że na nic się to nie zda. Sam fakt, że ją widział, uspokoił go trochę. Przynajmniej miał pewność, że żyje. Zdjął rękeę z klamki, która nadal pozostawała niewzruszona na jego nacisk.

- To na nic chłopcze. Są zaczarowane - odezwał się głos za jego plecami.

Obrócił się, a jego oczom ukazała się biała wręcz czupryna. Lucjusz stał niewzruszony, podpierając się o balustradę schodów. Przyglądał mu się z gburowatym uśmieszkiem na twarzy.

- Czego od nas chcecie? Przecież to nie nas potrzebujecie, a Harry'ego.

- Od razu widać, że jesteś synem Weasleyów. Co, a raczej kto jest najważniejszy dla pana Jestem-Taki-Wspaniały-Potter? - mężczyzna uśmiechnął się, jakby rozbawiony własnym żartem. - Oczywiście, pozwól, że odpowiem za ciebie. Przyjaciele. A kim wy jesteście? Jego przyjaciółmi. Dalszy tok rozumowania jest już chyba wystarczająco prosty jak na Weasley'a, prawda?

Zaśmiał się kpiąco. Widać było, że jest w doskonałym nastroju, co działało na Freda bardzo negatywnie. Rudzielec zacisnął pięści, starając się utrzymać nerwy na wodzy. Nagle korytarz wypełnił przenikliwy krzyk Hermiony, a zaraz po nim - krzyk George'a, rozkazujący komuś przestać znęcać się nad Granger. Wiedział, że musi trzymać się planu, ale myśl o tym co właśnie działo się w pomieszczeniu za jego plecami sprawiała, że krew w jego żyłach zaczynała wręcz wrzeć.

- Jeśli coś jej się stanie to...

- To co? Naślesz na mnie swojego tatusia? To, że raz udało mu się wyknąć śmierci nie oznacza, że będzie tak za każdym razem- zaśmiał się szyderczo. - Nie martw się, ta szlama jest nam nadal potrzebna, więc nic jej nie zrobimy...na razie.

W ostatniej chwili ugryzł się w język. Chciał coś powiedzieć, wykrzyczeć Malfoyowi w twarz co o nim sądzi, ale zdawał sobie sprawę, że to wszystko jest bezsensu. Teraz musiał skupić się na ocaleniu swoich najbliższych. Nic więcej się dla niego nie liczyło, choć nie zmieniało to faktu, że w jego głowie pojawiła się piękna wizja, gdy trafia tego blondasa Cruciatusem. Malfoy przeszedł obok niego i otworzył drzwi za których dobiegały krzyki. Na pierwszym planie znajdowała się Hermiona z rozdartą koszulką i ściekającą z rozciętego kolana krwią, która brudziła jej resztki podartego, szarego dresu. Dalej, kawałek za nią znajdował się George, na którego policzku pojawiło się duże zadrapanie, z którego również sączyła się krew. Oboje byli przywiązani do krzeseł łańcuchami, od kórych na ich nadgarstkach i kostkach pojawiły się już duże, czerwone obtarcia. Powietrze przed nimi lekko falowała,  przez co Fred od razu zorientował się, że są chronieni barierą zaklęć. Lucjusz wskazał mu gestem dłoni by wszedł do pokoju. Gdy tylko przekroczył próg ich spojrzenia się spotkały. Gdy Gryfonka z półuśmiechem wyszeptała jego imię, poczuł nagły przypływ determinacji. Wpatrywał się w jej piękne oczy, w których cały czas widział siłę. Ona nie płakała, nie błagał o uwolnienie, zawsze miała swój honor i to go w niej niezwykle pociągało. Starał się samym spojrzeniem przekazać jej, że wszystko będzie dobrze, że przyszedł tutaj i ma plan jak ich ocalić. I odniósł wrażenie, że udało mu się to. George również zauważył przybycie swojego bliźniaka, ale z jego twrazy nie możnabyło wyczytać czy ucieszyło go to.

- O, jak miło Freddie, że postanowiłeś do nas dołączyć! Ostrzegam cię, że mają bardzo niewygodne krzesła. - Na twarzy George'a pojawił się grymas, który miał chyba być uśmiechem. Zanim zdążył coś jeszcze dodać, Lucjusz uciszył go jednym ruchem różdżki. Spojrzał na Freda, a następnie wskazał dłonią na więźniów.

- Zależy ci na nich, prawda?

Fred skinął głową.

- Więc jeśli chcesz ich uratować, musisz nam przyprowadzić Wybrańca.

Hermiona już była gotowa coś krzyknąć, ale Fred był pierwszy.

- Nie wydaje przyjaciół! - jego głos był stanowczy i oschły. 

Nie zauważył kiedy do pomieszczenia weszli Greyback i Bellatrix.  Stanęli za więźniami, a na ich twarzach malowało się podniecenie. Pojawienie się Lestrange wybiło Freda z równowagi i teraz o wiele ciężej było mu zapanować nad złością. Doskonale wiedział co wydarzyło się w Ministerstwie i w jego sercu obudziła się rządza zemsty. Hermiona od razu zauważyła tę zmianę w jego oczach. Poruszyła nogą, a łańcuchy głośno zagrzechotały, przyciągając uwagę Freda ponownie na jej osobę. Wpatrywała się w niego z nadzieją, że uda jej się go uspokoić.
 
- Wydaje mi się, że szybko zmienisz zdanie. Chyba oni są dla ciebie ważniejsi niż jakiś Potter. Oni za niego, to chyba dobry układ?

- NIE JESTEM TAKIM ŚMIECIEM JAK WY! NIE SPRZEDAJE PRZYJACIÓŁ! 

Rudzielec splunął w twarz Malfoy'owi, co niezmiernie go rozwścieczyło. Hermiona krzyknęła, gdy jeden ze Śmierciożerców unieruchomił Freda. Lestrange pociągnęła ją za włosy i przycisnęła swoją różdżkę do jej piersi. To samo uczynił Greyback.
 
- Myślisz, że jesteś twardy, zdrajco? Twoja rodzina ma już wystarczająco dużo bachorów, nawet nie zauważą, że jednego im brakuje! Miałem dla ciebie dobrą propozycję, ale skoro nie to twój wybór! Moja oferta była ograniczona czasowo i właśnie się przedawniła. Teraz możesz wybrać, które z nich chcesz uratować!

Chłopak przestał się miotać i spojrzał w oczy Lucjusza, który faktycznie wydawał się mówić w pełni poważnie, a następnie przeniósł wzrok na pojmanych. Na twarzach stojących za nimi Śmierciożerców pojawił sie wyraz triumfu. Fenrir wyszczerzył w drapieżnym uśmiechu pożółkłe zęby, co sprawiło że bardziej przypominał zwierzę niż człowieka. Zaczął rozumieć swój błąd, dając się ponieść emocjom stracił szansę grania na czas, co mogło okazać się zgubne.

- Wybieraj, albo ja wybiorę za ciebie!

- Nie! - krzyknął, chociaż sam nie wiedział czemu. Ma zabić brata lub dziewczynę?! Przecież to była decyzja nie do podjęcia. Zaczął nerwowo poszukiwać jakiejkolwiek możliwości wyjścia z tej sytuacji, ale nic nie wydawało mu się sensowne. Malfoy spojrzał na niego ponaglająco.

- Wybiorę - wyszeptał.

***
Jest w końcu! Gdy miałam już prawie cały rozdział, to blogger na telefon ,,zjadł" mi go i musiałam pisać od nowa:\ Mam nadzieję, że się spodoba:)

14 komentarzy:

  1. Boże. Matko Święta. Jezu. ;-;
    George, Hermi. George, Hermi.... Oczywiście, że George XD chociaż dla Freda to może być trudne ._. Biedny :c nie moge sie otrząsnąć po tym, co przeczytałam. Prawie płacze, naprawdę mało brakuje :(
    Ale ja jestem pewna, że oni oboje przeżyją. Muszą...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie płaczemy, łzy trzeba zachować na później, bo to dopiero początek mrocznej atmosfery bloga;)

      Usuń
  2. Wiedziałam, że to George i wiedziałam, że to Imperio.
    Wiedziałam, wiedziałam, wiedziałam....
    A, były 2 literówki.
    Kuźwa, dziewczyno, musiałaś w takim momencie?
    Wrrrrr............Oni oboje przeżyją, Fred jest genialny!.
    Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału, muszę się dowiedzieć co się stanie, aaaa :D
    Wielkiej weny, piszcie szybko :3
    Pozdr <3. Raini ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem taka złaaa, musiałam skończyć z nutką ciekawości:P

      Usuń
  3. super!!! Jak mogłaś skończyć w takim momencie?

    OdpowiedzUsuń
  4. Mega ciekawe opowiadanie, czekam na kolejne rozdziały

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuje bardzo, a kolejny rozdział właśnie dodałam;)

      Usuń
  5. Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów.Napisz kolejny!

    OdpowiedzUsuń
  6. Czekam, czekam,czy się doczekam kolejnych wspaniałych rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
  7. Życzę weny, która jak widać Cię nie opuszcza.

    OdpowiedzUsuń
  8. Aaaaa!!! BOSKO!
    KOCHAM TEN PARRING!
    To jest mega super blog i poprowadzony tak, że po prostu szczęka opada! Jakbym miała teraz kapelusz to bym go zdjęła. No po prostu słów mi brak! Takiego talentu jeszcze nie widziałam ;) Weny życzę i niecierpliwie czekam na rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak miło, dziękuje bardzo :D
      I ja też KOCHAM TEN PARRING :P <3

      Usuń
  9. OMG... Podoba mi się bardzo, a to bardzo! Tylko... czemu zacięłaś w takim momencie? :c Czemu?!? Będę musiała koniecznie jeszcze wejść, bo przecież nie wytrzymam w napięciu x3 Byleby było szybciej niż te dwa tygodnie...
    Życzę Ci weny i pozdrawiam! :*

    ~always-expecto-patronum.blogspot.com
    Zapraszam *u* Miło mi będzie jak pozostawisz komentarz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzeba tworzyć atmosfere, taka nutka tajemnicy i oczywiście zapraszamy ponownie do nas:D
      PS A chętnie zajrzę na Twój blog, zaraz poczytam;)

      Usuń