Nie potrafię zdefiniować miłości, nie
potrafię zrozumieć istoty szczęścia, ale śmiało mogę powiedzieć, że jestem
szczęśliwa i że kocham całym sercem. Czasami życia nie można brać racjonalnie,
w niektórych dziedzinach trzeba wyłączyć umysł, a włączyć serce i mimo że w
moim przypadku było to naprawdę ciężkie do wykonania to cieszę się, że mi się
udało. Bałam się, że nigdy nie będę potrafiła kochać, że nie będę potrafiła
zaufać, a jednak. Nie dość że zaufałam, to jeszcze oddałam w jego ręce swoje
serce i całe swoje życie. A co jest w tym najpiękniejsze – nie żałowałam,
niczego nie żałowałam. Przestałam wierzyć w prawdziwą miłość, w to że ktoś może
kochać bezinteresownie, nie licząc na nic więcej niż odwzajemnienie tego
uczucia, a jednak. Fred pokazał mi co to znaczy kochać, przywrócił mi wiarę w
miłość i teraz tak stojąc w kuchennym oknie naszego domu i przyglądając się jak
siedzi na huśtawce z naszą córeczką na kolanach, nie mogę uwierzyć w to jak
wielką jestem szczęściarą.
Uchyliłam okno by
posłuchać co mój mężczyzna mówi do naszej córeczki, która dziś zaczyna swoją
edukację w Hogwarcie.
– Tato, ale ja się wcale nie cykam! Wiem, że będę w
Gryfindorze, bo jeśli ta stara czapka chciałaby mnie wysłać do innego domu to
zaserwowałabym jej taki pokaz waszych magicznych fajerwerków, że odechciałoby
jej się wydziwiać!
– Kochanie, nie wiem po kim ty jesteś taka dowcipna,
naprawdę. – Hermiona uśmiechnęła się pod nosem, widząc jak jej brązowowłosa
księżniczka chichocze, gdy Fred ukradkiem łaskocze ją po żebrach. – Są mniej
brutalne sposoby by trafić do tego domu do którego się chcę. Wystarczy pomyśleć
o tym i powiedzieć Tiarze dlaczego akurat ten dom, a ona to zrozumie. Tak
naprawdę to ty wybierasz, nie ona.
Mała Molly uśmiechnęła się do ojca, ukazując rządek równiutkich
ząbków z małym ubytkiem w kle, który został spowodowany jednym z pomysłów jej
brata i kuzyna.
– To dobrze! Tylko tatku... – dziewczynka lekko się
zarumieniła.
– No dawaj księżniczko, Weasleyowie nigdy się nie cykają,
więc mów mi szybko co cię trapi.
– Bo..no wiesz....Remus i Collin są już na trzecim roku…wszyscy
w szkole ich znają, są bardzo lubiani i w ogóle mają świetne pomysły...a ja..ja
się boję..znaczy się, ja wcale się nie boję! – Dziewczynka wypięła pierś do
przodu w geście, który miał oznaczać odwagę. – Tylko wiesz, myślę czy...zastanawiam
się...bo jeśli mnie nie polubią inne dzieci tak jak ich? Nie chcę być tylko
uznawana za tę młodszą siostrę tego sławnego Remusa i kuzynkę mistrza eliksirów
Collina...
-– Naprawdę myślisz, że mogłoby tak być? – Spojrzał na nią z
nieudawanym zdziwieniem. – Molly, jesteś wspaniałą, mądrą, utalentowaną i
śliczną dziewczynką. Twoja mama była najmądrzejszą kobietą w Hogwarcie i całe
szczęście, inteligencje odziedziczyłaś po niej, a nie po mnie. Za to ode mnie
też coś dostałaś, nie chwaląc się, nikt nie ma lepszej ciętej riposty i
dowcipów niż nasza dwójka…tylko nie mów tego wujkowi George'owi! - Dziewczynka
zachichotała. - Ja z twoją mamą jesteśmy całkowitymi przeciwieństwami i to
dzięki temu mamy takie wspaniałe dzieci, bo macie po trochu z każdego z nas i
skromnie mówiąc, jesteście idealni. Hogwart na was czeka! Nie masz się czego
obawiać, jesteś indywidualnością, sobą – nie swoim bratem czy kuzynem. Jesteś
Molly Nimfadora Weasley i zatrzęsiesz całym Hogwartem, swoją inteligencją i
ciętą ripostą. Prawda?
Mała skinęła głową, a w jej oczach pojawiły się takie same
iskierki jak w oczach jej ojca.
– Tak jest! Weasleyowie górą!
– Tak jest, moja krew. – Znowu ją połaskotał. – Przybij
piąteczkę!
Jej mała dłoń wylądowała na jego, a spod ich palców
wystrzelił atrament w kolorach tęczy.
– TATO! Znowu? Chyba twoje wspaniałe poczucie humoru zaczyna
się starzeć, zrobiłeś już ten kawał kilkanaście razy w ciągu tego tygodnia!
– O nie, ty mała bestio! Uważasz, że moje żarty nie są śmieszne?
Molly skinęła zawadiacko głową.
– ZEMSTA! – krzyknął Fred i przerzucił sobie dziewczynkę
przez ramię, łaskocząc ją.
Do kuchni wbiegli dwaj rudowłosi chłopcy, na oko w tym samym
wieku. Byli do siebie bardzo podobni, gdyby nie kilka różniących ich szczegółów,
można by było uznać, że są to bliźniacy. Podbiegli do zamyślonej Hermiony, na
której twarzy błąkał się nieprzytomny uśmiech.
– Mamooooo!
– Tak, Remusie? – obróciła się i spojrzała na syna.
– Kiedy przyjedzie wujek George i ciocia Angelina?
– Powinni tu być za jakieś dwadzieścia minut, razem z
Roxanne i bagażem Collina. – Uśmiechnęła się do chłopców i rozczochrała ich
rude czupryny.
– Super! Jesteś pewien Collin, że nie zapomni?
– No jacha! Tata w życiu nie zapomniałby o tak ważnej
rzeczy. Będziemy królami Hogwartu w tym roku! Zresztą, tak jak w każdym
poprzednim!
Hermiona słysząc rozmowę chłopców spojrzała na nich podejrzliwie.
– Panowie, co wy kombinujecie? Listy z zażaleniami na was z
tamtego roku już przestały mi się mieścić w szufladzie, więc mam nadzieję, że w
tym roku nie będzie powtórki?
– Spokojnie ciociu...w tym roku będzie ich jeszcze więcej!
Chłopcy roześmiali się i wybiegli z kuchni krzycząc
naprzemiennie ,,berek", a Hermiona tylko pokręciła z dezaprobatą głową.
Wszedłem do kuchni gdzie wesoło
krzątała się Hermiona. Urodziła już dwójkę dzieci, a jej ciało nic się nie
zmieniło. Nadal była tak samo piękna jak w dniu ślubu. Pięknie zarysowana
talia, zaokrąglone zgrabne pośladki, smukłe nogi... Mój ideał. Już od samego
patrzenia na nią miałem ochotę wziąć ją w objęcia i nie wypuszczać już nigdy.
Jej miłość codziennie dawała mi siłę do życia, jej ramiona każdego wieczora są
ukojeniem mojego zmęczenia, jej drobna dłoń potrafi uspokoić mnie w każdej
sytuacji... A tak mało brakowało bym był największym idiotą na świecie.
Chciałem uwierzyć w jej stereotypowe kujoństwo i odpuścić sobie, chciałem
zrobić największy błąd w życiu, ale jak widać jeśli ktoś jest nam
pisany...Objąłem ją. Moja żona z uśmiechem obróciła się i cmoknęła mnie w
policzek. Na gacie Merlina, jaka ona jest piękna...na gacie Merlina – jak ja ją
kocham! Jej usta wyglądają jakby prosiły się o pocałunek, a ja nie potrafię
opierać się jej prośbom. Przywarłem do jej ust z zawadiackim uśmiechem, który
ona tak bardzo kocha.
– Fuuuu, brachu tu są dzieci! Wstydziłbyś się chociaż
trochę!
Do kuchni wszedł roześmiany George, a za nim Angelina
prowadząca za rękę około pięcioletnią dziewczynkę o szadej cerze i brązowych
włosach. Fred podszedł do brata by się z nim przywitać. Hermiona za to od razu
rozpoczęła rozmowę z Angeliną na temat kolejnych wybryków ich dzieci.
– Ekhem...ekhem – wszyscy zgromadzeni przenieśli wzrok na
Remusa – nic wam nie sugeruję, ale jak zaraz nie wyjedziemy to spóźnimy się na
pociąg.
– Racja, racja – Skinął głową George. – No moja sekto,
bierzemy walizki i wypad z chaty!
***
Jak zwykle
pierwszego września na stacji panował tłok. Wszyscy przepychali się i
przeciskali by przywitać się z niewidzianymi od dwóch miesięcy przyjaciółmi i
opowiedzieć im swoje szalone, wakacyjne historie. Fred i George zanieśli bagaże
dzieci do pociągu i teraz nadeszła pora na pożegnanie. Remus stanął przed
rodzicami.
– Eeemm...no to..tego no...pa. – Wyciągnął do nich prawą
dłoń, a oni popatrzyli po sobie zdziwienie, ale bez zbędnych komentarzy
uścisnęli dłoń syna. Chłopiec obrócił się na pięcie i już miał wsiadać do
pociągu wraz z kuzynem, gdy nie wytrzymał. Obrócił się i podbiegł do rodziców
rzucając im się na szyję. Przytulili go mocno.
– Jestem już za stary na takie czułości, prawda?
Hermiona zaśmiała się.
– Dla nas nigdy nie będziesz za stary, zawsze będziesz
naszym maleńkim synkiem. – Rozczochrała mu włosy, a on uśmiechnął się tak jak
tylko potrafią Weasleyowie.
Molly ścisnęła dłoń matki.
– Będziecie do mnie pisać, prawda? – Spojrzała na nich
niepewnym wzrokiem.
– Oczywiście kochanie!
– O ile będziesz miała czas nam odpisywać – wtrącił z
uśmiechem Fred.
Pociąg z głośnym gwizdem ruszył z peronu. Setki rąk machało
na pożegnanie. Hermiona spojrzała na Freda, który ścisnął mocniej jej dłoń.
Przez chwilę wydawało jej się, że jej mąż ma łzy w oczach, ale sama już nie
była pewna czy to nie przez to, że ona również miała zasnute wodną mgłą oczy.
Gdy pociąg zniknął za zakrętem, ruszyli w stronę wyjścia.
– Chyba powinniśmy im o tym powiedzieć.
– Dla Remusa jedna młodsza siostra to już za dużo, a co
dopiero kolejne dwie! Damska wersja mnie i Georga...kurde, to będą nasze
damskie klony!
– Tego się właśnie boję.
Roześmiali się. Fred objął żonę w pasie, a drugą ręką
pogładził jej jeszcze niezbyt widoczny brzuszek.
– Póki mamy siebie wszystko będzie dobrze. – Cmoknął ją w
czoło i ruszyli przed siebie.